ANTONI BUGAJSKI
Po kolejce
Na rozchwianej giełdzie trenerskich nazwisk teraz najlepsze notowania ma Marek Papszun, który z każdym meczem pokazuje, że cierpliwość do szkoleniowca to cecha mądrych prezesów. Pod warunkiem, że na trenera wybiera się właściwego kandydata. Zbigniew Boniek zauważył, że ostatnio królem polowania chciał być Czesław Michniewicz. Rzeczywiście pan Czesław postawił duże pieniądze na jedną kartę i przegrał, bo ani z Legią nie zakwalifikował się do fazy grupowej Ligi Europy, ani z reprezentacją Polski U-21 w październiku nie wygrał żadnego z dwóch ważnych meczów. Efekt jest taki, że z młodzieżówką już nie pracuje, a z Legią musi się mozolnie wygrzebywać z ligowego dołka. Wszystko przed nim – dajmy mu popracować, niech w tej Legii się urządzi i ułoży drużynę po swojemu bez drogi na skróty i wymuszonych planów awaryjnych. Gdy będzie już mógł swobodnie działać po swojemu, wtedy go ocenimy. Prezesa Dariusza Mioduskiego, skoro już pewnej niedzieli postanowił zadzwonić do prezesa PZPN z prośbą o zgodę na zatrudnienie Michniewicza, wypada zachęcać do tego samego. Natomiast od dawna w cieniu wielkich ligowych zdarzeń swoją środowiskową pozycję budował wspomniany Papszun. Oczywiście został zauważony w poprzednim sezonie, bo jak na beniaminka spisywał się zupełnie nieźle, ale przecież nawet nie na miarę górnej ósemki. Teraz Raków umacnia się na szczycie tabeli. Rok temu o tej samej porze liderem ekstraklasy – też po raz pierwszy w historii – była Wisła Płock, co można potraktować jako wskazanie, że na dłuższym dystansie to niewiele znaczy, bo przecież po trzydziestu meczach też trafiła do dolnej połówki tabeli. Przypadek Rakowa należy traktować jednak inaczej, o ile zespół Radosława Sobolewskiego przy pierwszej okazji ze szczytu tabeli został strącony i w ogóle w sześciu następujących po sobie meczach zdobył ledwie dwa punkty, o tyle Raków na dzień dobry ligowe przodownictwo efektownie obronił i to na stadionie wicelidera. Za projektem firmowanym przez Papszuna przemawia właśnie to, że od czterech sezonów jego zespół idzie w górę. Od drugiej ligi aż do tej pory mamy krzywą wznoszącą. Od strony sportowej wszystko jest sensownie zaplanowane, bo Papszun dostał w Rakowie czas, którego choćby w Legii dramatycznie brakuje Michniewiczowi. Trener Rakowa przypomina pod tym względem Marcina Brosza w Górniku Zabrze, któremu też nikt nie przystawiał lufy do skroni, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Różnica jest natomiast taka, że Brosz musiał trochę wyhamować, kiedy jak rodzynki z ciasta drożdżowego powyciągano mu z drużyny co smakowitszych piłkarzy.
Pracodawcy Papszuna ciągle są na długim etapie inwestowania. Ciągle pojawiają się kolejni ciekawi zawodnicy, jak Ivi Lopez. Hiszpan błysnął niczym za najlepszych swoich dni na tym stadionie jego rodak Igor Angulo. Skoro kiedyś strzelał gola Realowi Madryt w ligowym meczu na Santiago Bernabeu, posyłanie piłki do siatki między nogami Martina Chudego musi być bułką z masłem.
Oczywiście nie ma co przesadnie piać z zachwytu nad Rakowem, choćby dlatego, że jeszcze niedawno – szczególnie po fantastycznej grze przy Łazienkowskiej – imponował Górnik. A teraz spuścił z tonu. O stabilną formę (zwłaszcza w tych przeklętych pandemicznych czasach) strasznie trudno. Trzeba jednak doceniać rozwój Rakowa w szerszym ujęciu. Trenerski klasyk skwitowałby krótko: „doskonała praca trenera Papszuna” i tym razem pod słodką cenzurką spokojnie można się podpisać. Zarazem cały czas czekamy na poważniejsze egzaminy; na mecze, w których Raków zagra w roli faworyta i kiedy będzie musiał pokazać, że jest gotowy sięgać po medale i trofea.