DARIUSZ DZIEKANOWSKI
Strzał w „10”
Na początek kilka refleksji na temat październikowych występów reprezentacji. Prezes PZPN Zbigniew Boniek mówił, że w ocenach gry ekipy Jerzego Brzęczka odbijamy się od ściany do ściany – jednego dnia wszystko jest źle, kilka dni później jest doskonale. Ja wychodzę z założenia, że jeśli pada deszcz, to nie udaję, że świeci słońce. A jeśli świeci słońce, to nie ma sensu wyglądać burzy, ale trzeba być na nią przygotowanym. W ostatnich meczach Biało-czerwonych pojawiły się promienie nadziei, ale za wcześnie na ogłaszanie długotrwałej pięknej pogody. Najbardziej ucieszył mnie fakt, że okazało się, iż na niektórych pozycjach pojawili się zawodnicy, którzy dają selekcjonerowi nowe możliwości. Nie jestem jednak całkowicie przekonany, czy decyzje o wystawieniu Walukiewicza na środku obrony oraz Modera w pomocy (w meczu z Włochami), a potem Góralskiego (z Bośnią) wynikały z wyczucia selekcjonera, czy zmusiła go do tego sytuacja (kartki Bednarka oraz choroba Zielińskiego). Moje wątpliwości związane są z tym, że Krychowiak, który w meczu z Włochami wyglądał bardzo źle, usiadł na ławce dopiero w środę w spotkaniu z Bośnią. Zgrupowanie trwało na tyle długo, że trener musiał widzieć wcześniej, w jak słabej formie jest ten zawodnik. Dobrze, że w końcu zdecydował się na posadzenie go na ławce.
Ale patrząc na to, co dobre – najbardziej zaimponował mi ten, który nie jest debiutantem w drużynie narodowej i nigdy nie był moim faworytem – Jacek Góralski. Generalnie lubię zawodników, którzy dają zespołowi coś ekstra, jakiś element fantazji, nieprzewidywalności, tak jak mógłby to wszystko dawać nam Zieliński. Góralski jest jego całkowitym przeciwieństwem, jednak doceniam pracę, którą wykonał. Pokazał swoje największe atuty, czyli zaciętość, nieustępliwość, oraz dodał to, z czego do końca poznać się jeszcze nie dał, to znaczy spokój, rozsądek i dokładność. Dzięki temu był jednym z głównych bohaterów meczu we Wrocławiu. Cieszy oczywiście dojrzałość, jaką pokazał w debiucie Moder, jeszcze bardziej cieszy mnie przełamanie Linettego. Nie wiem, skąd się to wzięło, jestem skłonny uznać zasługę trenera Brzęczka. Mam tylko nadzieję, że nie był to incydent, a przełom w reprezentacyjnej karierze tego zawodnika. W kadrze, zwłaszcza na Bośnię, najbardziej zabrakło mi Zielińskiego. Zabrakło mi go... na ławce rezerwowych obok Krychowiaka. Mówiłem i pisałem, że ratunkiem na „odzyskanie” pomocnika Napoli dla kadry jest posadzenie go wśród rezerwowych albo zdjęcie z boiska tuż przed przerwą. Życząc Piotrkowi powrotu do zdrowia, mam nadzieję, że oglądanie w telewizji, jak sobie radzą jego mniej utalentowani koledzy, dało mu do myślenia. Jednocześnie nie zgadzam się z tymi, którzy po meczu pisali, że Krychowiak i Zieliński są już tej drużynie niepotrzebni. Nie, wręcz przeciwnie – potrzebujemy ich teraz nawet bardzo. Wiemy, na ile obu stać, ale teraz to w rękach trenera jest odpowiednie zarządzanie nimi, żeby utrzymać w drużynie konkurencję. Bogactwa wyboru nigdy za wiele, jednak nie można pozwolić sobie na to, by w kadrze ktoś miał status świętej krowy.
Krychowiak musi jak najszybciej zdać sobie sprawę z tego, że jego największymi atutami są te, które zaprezentował z Bośnią Góralski – walka, poświęcenie i prostota rozwiązań. Kiedy „Krycha” zaczyna wyobrażać sobie, że pełni w drużynie rolę zgodną z numerem na plecach (10), to wtedy zaczynają się problemy. Z Włochami często tracił piłkę, bo chciał ją przetrzymywać za długo, bo szukał zbyt trudnych dla siebie rozwiązań. Być może selekcjoner powinien się zastanowić, czy nie zmienić mu numeru koszulki, bo jednak „dziesiątka” na plecach zobowiązuje. A propos piłkarzy młodych i perspektywicznych – byłem pod dużym wrażeniem wywiadu, jakiego udzielił Mateuszowi Janiakowi Tymoteusz Puchacz. Byłem pod wrażeniem dojrzałości piłkarza Lecha. Kiedy masz naście lat, niełatwo być świadomym, że kluczem do sukcesu jest ciężka praca. Wielu zawodników zadowala się tym, że są lepsi od rówieśników, bo są bardziej utalentowani. To banalne, co napiszę, ale talent niepoparty pracą wielu prowadzi na manowce. Dlatego w wychowaniu młodych zawodników lepsze od posługiwania się banalnymi przemowami jest pokazywanie przykładów. Takim przykładem powinien być dla nich Puchacz – chłopak, który jako nastolatek postawił na ciężką pracę, a teraz, mając 21 lat, stworzył wokół siebie minisztab szkoleniowy. Trzeba zaznaczyć, że nie wszystko, co robił Tymoteusz, nadaje się do naśladowania, bo w pewnym momencie w tej pracy się zatracił. Nawet najzdrowszy organizm nie wytrzyma intensywnego wysiłku 20 godzin na dobę, ale tutaj trzeba wrzucić kamień do ogródka ludzi, którzy odpowiedzialni byli za jego piłkarskie losy. Dziś Puchacz jest podstawowym zawodnikiem Lecha, ale zastanawiam się, czy będąc w Zagłębiu Sosnowiec, gdzie przeżywał trudne chwile, był odpowiednio monitorowany. Gdzie byli ci, którzy powinni wyciągnąć dłoń i powiedzieć, że robi sobie krzywdę, trenując do rana? Tymoteusz przyznaje, że w Lechu nie należał do grupy „złotych dzieciaków”, że to, iż dziś spełnia marzenia, grając w poznańskiej drużynie, „to był plan Pana Boga”. Z jednej strony dobrze, jeśli młody człowiek potrafi radzić sobie z przeciwnościami losu, z własnymi ograniczeniami, jeśli ma świadomość, że bez pracy daleko nie zajdzie. Taka postawa to rzadkość. Z drugiej strony, wolałbym jednak, żeby w trudnych chwilach młody człowiek mógł liczyć na pomoc ludzi, którzy za taką pomoc biorą pieniądze, a nie żeby cała wdzięczność szła w kierunku Boga. Niestety piłkarze z takim podejściem są, zwłaszcza wśród młodzieży, uznawani za wariatów, nawet wyszydzani. I nie mają wsparcia. Potem przekłada się to na poziom naszej piłki. Dlatego polecam sobotnie wydanie „PS” zarówno młodszym kolegom Puchacza, jak i tym, którym Tymoteusz powinien podziękować na pierwszym miejscu...