Pierwszy kryzys Arki
– Myślę, że na mocnych słowach się nie skończy – mówił po remisie ze Stomilem trener gdynian.
Cztery mecze, cztery zwycięstwa, bramki: 12–2. Arka imponująco rozpoczęłą sezon na zapleczu ekstraklasy. Co prawda trener Ireneusz Mamrot za każdym razem tonował euforyczne nastroje gdyńskich kibiców, podkreślając, że mogą przyjść trudniejsze chwile, bo I liga jest wyrównana. 49-latek wiedział, co mówi, bo jego zespół właśnie przechodzi pierwszy kryzys. Poprzedni powrót Żółto-niebieskich do ekstraklasy trwał pięć sezonów. Teraz nikt nie zakłada w Gdyni podobnego scenariusza, a udany początek tylko rozbudził apetyty i być może uśpił czujność zawodników. Chyba zbyt szybko uwierzyli, że I ligę wezmą szturmem. Domowa porażka (0:2) z GKS Tychy okazała się początkiem kłopotów, a nie wypadkiem przy pracy. Cztery mecze, trzy punkty, jedna zdobyta bramka. Trener Mamrot ma się czym martwić. O ile dwa bezbramkowe remisy z Odrą Opole i ŁKS można było zaakceptować, to już sobotni podział punktów (1:1) w Olsztynie ze Stomilem wymaga bicia na alarm. Dla Arki ten mecz ułożył się wyśmienicie. Tuż przed przerwą Damian Byrtek zobaczył czerwoną kartkę za faul w polu karnym. Jedenastkę wykorzystał Juliusz Letniowski. Po przerwie pomocnik powinien podwyższyć prowadzenie, bo znalazł się sam na sam z bramkarzem Stomilu, ale trafił w słupek. Gospodarze zwietrzyli sansę i wyrównali po bramce Wiktora Biedrzyckiego.
– W szatni powiedziałem mocne słowa i myślę, że się na tym nie zakończy. Jako trener nie mogę pozwolić na pewne rzeczy na boisku. To jest dla nas strata dwóch punktów. W podświadomości piłkarzy zawsze wytwarza się poczucie, że będzie łatwiej. A zespół grający w osłabieniu jest bardziej zdeterminowany. Wówczas trzeba zdobyć drugą bramkę, żeby jej poziom się obniżył. Nie podwyższyliśmy prowadzenia i o to mam pretensje do zespołu – mówił po meczu zdenerwowany Mamrot. Najbliższą szansą na rehabilitację będzie środowe zaległe spotkanie z Górnikiem w Łęcznej. JT