Werner – sto dni samotności • Nowa-stara siła Interu • Milik wraca!
Żeby znaleźć Chelsea i Manchester United w tabeli Premier League 24 października, a więc przed ich pierwszym starciem w tym sezonie, trzeba było opuścić wzrok dopiero na 8. miejsce (tam była Chelsea), a następnie na 15. (MU). Oczekiwania przed tamtym spotkaniem nie mogły być więc wygórowane. I rzeczywiście forma obu zespołów przełożyła się na dość nudny, bezbramkowy remis. Ale w piłce cztery miesiące to szmat czasu. W niedzielę zmierzy się druga aktualnie siła ligi (MU) z piątą (Chelsea), a Ole Gunnar Solskjaer przed i po spotkaniu poda rękę nie Frankowi Lampardowi, ale Thomasowi Tuchelowi. Nie byłem zwolennikiem zmiany na stanowisku menedżera Chelsea. Głównie z powodu mojej wiary, że skoro Czerwone Diabły zaufały swojej legendzie i nie zwolniły jej, kiedy miała trudniejszy okres, to i Roman Abramowicz wytrzyma ciśnienie i da jeszcze popracować swojemu zasłużonemu zawodnikowi. Dziś już się nie dowiemy, co by było, gdyby Lampard pozostał na stanowisku, ale z faktami nie zamierzam dyskutować: ostatnie osiem meczów byłego reprezentanta Anglii na Stamford Bridge to cztery wygrane, jeden remis i trzy porażki. Z tym że z tych czterech zwycięstw dwa były odniesione z rywalami z niższych lig w Pucharze Anglii, a trzecie przeciwko będącemu w strefie spadkowej Fulham,
które na dodatek przez dużą część meczu grało bez jednego zawodnika. A teraz dla kontrastu bilans pierwszych ośmiu spotkań Tuchela: sześć zwycięstw, dwa remisy, żadnej porażki. Tylko dwie bramki stracone. A jedna z wygranych to triumf nad Atletico Madryt, który otwiera drogę do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Jest różnica? Odpowiadać chyba nie muszę.
Meczem z Atletico Tuchel rozpoczął najtrudniejszy okres, od kiedy stawił się w Londynie. Teraz starcie z Manchesterem United, następnie w czwartek z Liverpoolem, a potem kolejno: mocny Everton, Leeds, którego nigdy nie można lekceważyć, i rewanż z Atletico. Ale kiedy grać takie mecze, jak nie teraz, gdy drużyna złapała wiatr w żagle?