Nie dać się złamać
Siódme miejsce, ale i niedosyt Polek po konkursie drużynowym. Po zaciętej rywalizacji złoto zdobyły Austriaczki.
Zaledwie 1,4 pkt zdecydowało o losach złota mistrzostw świata w drużynowym konkursie kobiet na normalnej skoczni. Wygrały Austriaczki przed Słowenkami. Na podium weszły też Norweżki. Mały sukces zaliczyły Polki, które w debiucie w drużynie weszły do drugiej serii i skończyły zawody na siódmym miejscu. Trener Łukasz Kruczek zdecydował, że ekipa wystąpi w składzie: Anna Twardosz, Kinga Rajda, Joanna Szwab i Kamila Karpiel. Polki miały za sobą nieudany konkurs indywidualny, w którym żadna nie weszła do czołowej trzydziestki. Tym razem było lepiej, choć skoczkinie nie ukrywały, że trwający sezon jest dla nich trudny.
– To siódme miejsce znaczy dla nas bardzo wiele. Dzięki temu zyskamy pewność siebie, bo jesteśmy w gronie najlepszych na świecie. Po konkursie indywidualnym trudno było się ze mną dogadać przez kilka godzin. Byłam w takim stanie, że łzy lały się cały czas – mówiła Twardosz i zdradziła, że nerwowo było także tuż przed zawodami drużynowymi. – Po serii próbnej nie było ciekawie. Powiedziałam do trenera, że nie pamiętam, jak się skacze. Odpowiedział mi wtedy, żebym oddała numer startowy i sobie poszła. Stwierdziłam, że nie ma mowy. Skoczę. I ta pierwsza próba była naprawdę dobra – opowiadała. Smutna była Rajda. – Niestety, ale bardzo się męczę skakaniem. Mam duże problemy techniczne, a nie ma za bardzo czasu, żeby to wszystko wyprostować. Z moimi ambicjami trudno znoszę całą sytuację, a przed nami jeszcze miesiąc sezonu. Najważniejsze to nie dać się w tym czasie złamać, a właśnie takie skoki mogą do tego doprowadzić – mówiła i przyznała, że poprosiła Kruczka, aby nie wystawiał jej w niedzielnym konkursie drużyn mieszanych (czas na podanie nazwisk jest do godziny 20 w sobotę). – Jestem podłamana całą sytuacją. Nie chcę za dużo mówić, żeby w emocjach nie powiedzieć czegoś głupiego – stwierdziła i dodała, że spaliły ją zbyt wielkie ambicje.
W niewiele lepszym humorze była Szwab. – Jestem strasznie zła na swoje skoki. To się aż w głowie nie mieści. Nie wiem, dlaczego tak się męczę. Latem skakałam naprawdę dobrze. Chciałabym wiedzieć, co tamte skoki dałyby zimą – opowiadała, choć szukała też pozytywów. – Dwa lata temu nie miałyśmy drużyny, a teraz mamy siódme miejsce. Fajnie, bo jest coraz lepiej. Szkoda tylko, że nie w moim wypadku – dodała. Więcej optymizmu miała Karpiel. – Byłam zła po konkursie indywidualnym, że zepsułam. W drużynie chciałam dobrze skoczyć. Wyciszyłam się i przemyślałam wiele rzeczy nad jeziorem. Nastawiałam się na konkretną rozmowę z trenerami. Tak, żeby nie było emocji. I to się udało. Występ w drużynie to kolejny plus w tym sezonie, a tych naprawdę – przynajmniej w moim wypadku – jest niewiele. Przyznam, że nie spodziewałam się 7. miejsca – powiedziała i dodała, że ona akurat chciałaby skakać w mikście. – Bardzo lubię skakać z chłopakami, choć jest duża presja, bo są większe oczekiwania – powiedziała. KAW