Podsumowujemy kolejny wspaniały sezon Biało-czerwonych. Znów lataliśmy!
Wielkie triumfy Stocha i Żyły, dwa medale drużyny i czołowe pozycje w Pucharze Świata. Nasi skoczkowie wciąż mocni!
Wminionym sezonie otrzymaliśmy od naszych skoczków olbrzymią dawkę niezapomnianych emocji. Przez ponad cztery miesiące za ich sprawą często przeżywaliśmy chwile radości, uniesienia, a czasem nawet wzruszenia, co w dzisiejszej – trudnej, smutnej, pandemicznej rzeczywistości ma podwójną wagę. Zdarzało się, że odczuwaliśmy niedosyt, rozczarowanie, a nawet bezsilną złość, gdy pod koniec grudnia w Oberstdorfie po pierwszym fałszywie dodatnim teście na koronawirusa u Klemensa Murańki, Polaków wykluczono z udziału w Turnieju Czterech Skoczni. Jednak nawet ta historia miała szczęśliwe zakończenie. Minionej zimy bez wątpienia przeważały momenty pozytywne i nie chodzi tu oczywiście o wyniki testów! Ale dość już pisania o emocjach. Czas przyjrzeć się faktom.
Skuteczni w kluczowych momentach
A fakty są takie, że Polacy przez większą część sezonu odgrywali wiodące role w światowej czołówce. Co najważniejsze, byli mocni w kluczowych momentach. Poza konkursami Pucharu Świata najlepsi skoczkowie rywalizowali w Turnieju Czterech Skoczni oraz w MŚ – zarówno w lotach, jak i w narciarstwie klasycznym. Z każdej dużej imprezy Polacy wracali z medalami bądź innymi nagrodami za miejsca na podium. Dwukrotnie cieszyliśmy się ze zdobycia głównego trofeum. W Planicy można było jeszcze mówić o niedosycie po rywalizacji indywidualnej, ale brąz drużyny sprawił, że MŚ w lotach należy uznać za udane. Prawdziwym popisem Biało-czerwonych był 69. TCS, który tylko potwierdził, że ostatnio ta impreza jest polską specjalnością. Tym razem życie napisało scenariusz, którego nie powstydziłby się najlepszy specjalista od dreszczowców. Pozytywny wynik pierwszego testu u Murańki i wykluczenie zespołu z kwalifikacji w Oberstdorfie, później wynik negatywny i przywrócenie Polaków do rywalizacji. Po takim początku cieszyliśmy się już, że możemy w ogóle oglądać naszych skoczków w zawodach. A oni dali nam dużo więcej niż oczekiwaliśmy! Wygrali 3 z 4 konkursów tej imprezy, a przed finałem znajdowali się nawet na dwóch czołowych pozycjach. Kamil Stoch wzniósł w Bischofshofen trzeciego w karierze Złotego Orła, zaś hymnu na podium słuchał z nim trzeci w TCS Dawid Kubacki.
Podczas MŚ w Oberstdorfie ci dwaj mistrzowie już tak dobrze sobie nie radzili, ale wspólnie z Piotrem Żyłą i Andrzejem Stękałą (czyli w identycznym składzie jak w Planicy) wywalczyli dla Polski brąz w rywalizacji drużyn. Ktoś być może czuł niedosyt, bo przed ostatnią kolejką prowadziliśmy. Jednak biorąc pod uwagę, że był to jeden z najlepszych konkursów w historii, w którym o wygraną walczyło sześć zbliżonych poziomem drużyn, śmiało można mówić nie o przegranym złocie, lecz o wygranym brązie. A ze złota w Oberstdorfie również się cieszyliśmy, za sprawą Żyły na skoczni normalnej. Wiślanin w wieku 34 lat osiągnął największy sukces w karierze. Według wielu obserwatorów był najlepszym skoczkiem imprezy w Niemczech – pierwszy na mniejszym obiekcie, a na dużym tuż za podium. W konkursie drużynowym osiągnął najwyższą notę i walnie przyczynił się do zdobycia medalu przez naszą kadrę. Bilans Polaków w trzech imprezach to dwa pierwsze i jedno trzecie miejsce indywidualnie, a także dwa razy trzecia lokata drużynowo. Gdyby brać pod uwagę MŚ, MŚ w lotach oraz TCS, równać mogą się z nami jedynie Niemcy.
Mocni w PŚ. Odzyskany Stękała
Świetne starty w imprezach głównych to jedno, lecz nasi zawodnicy bardzo dobrze radzili sobie także w PŚ. Cztery wygrane, 18 miejsc na podium indywidualnie oraz trzy drużynowo, aż 11 punktujących zawodników – najwięcej w historii naszych startów w cyklu. To złożyło się na drugie miejsce w Pucharze Narodów, w którym ustąpiliśmy tylko Norwegom. W klasyfikacji PŚ na najniższym stopniu podium stanął Stoch, a miejsca 7-8. zajęli Żyła i Kubacki. Oprócz nas trzema przedstawicielami w czołowej „10” mogą się pochwalić jedynie Norwegowie.
Po raz pierwszy w finałowym konkursie sezonu, w którym udział bierze najlepsza „30”, wystąpiło aż sześciu naszych reprezentantów. Poza trzema weteranami najwięcej pochwał zebrał Stękała, który po pięciu latach wrócił do gry z najlepszymi. Zawodnik z Dzianisza może być wzorem cierpliwości i wytrwałości dla najmłodszych. Przetrwał trudne chwile, gdy nie osiągał oczekiwanych wyników, a wielu w niego zwątpiło. Pokonał trudności i wzniósł się na poziom, o jakim marzył. Nie tylko zdobył z kolegami medale w Planicy i Oberstdorfie, ale po raz pierwszy stanął na podium konkursu PŚ i to jeszcze w Zakopanem. Cały cykl zakończył na 16. miejscu, jednak dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że 26-latka stać na jeszcze więcej.
Falująca forma i niedziele nie dla nas
Plusów było więcej, choć o minusach też nie powinno się zapominać. Martwić mogła falująca forma Stocha, a zwłaszcza jego problemy w drugiej części sezonu, z którymi nie mógł sobie poradzić aż do finału w Planicy. Oglądając zawody w Słowenii, a także słuchając wypowiedzi zrezygnowanego mistrza, można było odnieść wrażenie, że poczuł on ulgę, iż sezon dobiegł końca. Druga połowa cyklu była również słabsza w wykonaniu Kubackiego, który po TCS ani razu nie stanął na podium. Dodatkowo przez znaczną część sezonu dało się zauważyć, że Polacy zwykle słabli w miarę trwania pucharowego weekendu i w niedziele skakali gorzej niż w soboty. Rozczarowujące były też występy naszych skoczków na polskich obiektach. W Wiśle i Zakopanem rozegrano w sumie tej zimy aż cztery konkursy indywidualne. Podopieczni Michala Doležala byli bardzo gościnni dla rywali, niestety również na skoczni. Na podium stanąć zdołał jedynie Stękała, który był drugi podczas jednego z lutowych konkursów na Wielkiej Krokwi.
Martwić może też fakt, że ciągle musimy opierać się na trójce weteranów. Chociaż minionej zimy zbliżył się do nich Stękała, a pozostali zawodnicy drugiego szeregu kadry również poczynili postępy, to nadal poziomem daleko im do trzech naszych mistrzów świata – Stocha, Kubackiego i Żyły. W tym wypadku cieszyć może to, że już następnej zimy czeka nas impreza czterolecia. Podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie polscy giganci ciągle powinni być w gazie.