Trener był agresywny
ŁUKASZ OLKOWICZ: Chciałem z panem porozmawiać o kulisach odejścia trenera Dietmara Brehmera z Odry. Co wydarzyło się po waszym meczu ze Stomilem?
MATEUSZ KUCHTA (BRAMKARZ ODRY OPOLE): Kilka godzin po nim nie mogłem wyjechać ze stadionu. Brama była zamknięta, a klucz był w gabinecie trenerskim. Poszedłem tam, wiedząc, że trener Brehmer jest wkurzony po porażce.
Przegraliście 1:2.
Wcześniej na korytarzu przez trzy godziny było słychać jego krzyki. Przed wejściem do gabinetu zapukałem i uchyliłem drzwi dosłownie na dziesięć centymetrów. Powiedziałem: „Przepraszam, ale brama jest zamknięta i kierownik kazał mi przyjść. Mogę poprosić o klucz?”.
Trener tak to zapamiętał: „Nikt do tego pokoju tak nie wchodzi, drzwi były zamknięte. Nagle przed tablicą, gdzie omawiamy skład na następny mecz, pojawia się Mateusz i czegoś od nas chce”.
Sytuacja wyglądała inaczej. Ani tam nie wtargnąłem, ani nie miałem na celu podglądania składu ani rozmowy na temat sytuacji, za którą trener miał do mnie pretensje, czyli rozmowy z Wojtkiem Łuczakiem (piłkarzem Stomilu – przyp. red.).
To zezłościło trenera. Po meczu on miał z nim sprzeczkę, mocną wymianę zdań. A później zobaczył, jak pan z nim rozmawia: „Dla mnie to było za świeże. Przegrywamy, jest nerwowo i widzę ich dwóch. Zostałem ponownie zaatakowany przez Łuczaka”.
Staliśmy na korytarzu, trener wychodził z gabinetu i zabronił mi rozmawiać z Wojtkiem. Wcześniej miał pretensje do drużyny, że nie stanęliśmy za nim w sytuacji, kiedy schodził z boiska i rzekomo zaatakowali go piłkarze Stomilu. My wtedy od dłuższego czasu siedzieliśmy w szatni.
Może trzeba było zaczekać.
Przegraliśmy mecz, a piłkarze Stomilu cieszyli się na boisku. Szybko poszliśmy do szatni, bo na co tu patrzeć? Gdy trener schodził z boiska, nie było tam ani jednego zawodnika Odry. Później przyszedł i miał jakieś mocne pretensje, że nie stanęliśmy w jego obronie.
Wracamy do gabinetu.
Uchyliłem drzwi, przeprosiłem, że przeszkadzam i poprosiłem o klucz. Trener trzymał nogi na stole. Powiedział wzburzonym głosem, że mam wejść. Zapytał, czy widzę, co leży na biurku. Zobaczyłem tablicę ze składem na Widzew i mówię: „Tak, widzę”. „Wiesz, co to jest?”. I cisza. „To skład na następny mecz. A wiesz, gdzie ty jesteś? Wypier... jesteś”. Powiedziałem trenerowi, że nie było mnie przed szatnią, on nie podał nazwisk zawodników Stomilu, którzy brali w tym udział, więc nie wiem, o co ma do mnie pretensje. – Zdradziłeś mnie, dlatego nie zagrasz z Widzewem – powiedział. – Trenerze,
jeżeli chodzi o sprawy sportowe, to ma pan do tego pełne prawo – przyznałem się do błędu w meczu ze Stomilem i zawalonej bramki. „Tu nie chodzi o bramkę, ja już o niej zapomniałem. Chodzi o to, że mnie zdradziłeś”. Dla mnie to był absurd. Do tego rozmawiamy, a on przez połowę tego czasu trzyma nogi na stole, wzburzony i agresywny.
Co było później?
W pewnym momencie powiedziałem: „Z całym szacunkiem, ale nie interesują mnie konflikty trenera sprzed lat w Cracovii”. W tym momencie zdjął nogi ze stołu, wyskoczył do mnie i złapał mnie za sweter. Zaraz puścił, jakby się opamiętał. Zrozumiałem, że w tym dniu nie ma sensu z nim rozmawiać, czegokolwiek wyjaśniać. Widziałem, że trener jest w swoim świecie, gdzie nic do niego nie dociera. Żadne słowa i dalsza rozmowa nie miała sensu. Cieszę się, że nie dałem się sprowokować. Wolałem zachować więcej klasy i wyjść z gabinetu po dziesięciu minutach.
Rozmawialiśmy, a trener Brehmer przez połowę czasu trzymał nogi na stole, wzburzony i agresywny. Nagle je zdjął, wyskoczył do mnie i złapał mnie za sweter.