LEGIA JUŻ BLISKO
Mistrz Polski pewnie pokonał Pogoń i jego przewaga nad wiceliderem ze Szczecina wzrosła do 10 punktów. Tytuł tuż-tuż!
Nas nie dogoniat – mogliby zaśpiewać piłkarze trenera Czesława Michniewicza. Między 7. a 30. minutą strzelili Pogoni cztery gole i rywal był na łopatkach. Przewaga lidera nad wiceliderem urosła do dziesięciu punktów.
Za łatwo, za szybko
W XXI wieku tylko raz zdarzyło się, by w tym momencie rozgrywek (po 23 kolejkach) przepaść między pierwszym a drugim zespołem ligi była większa.
– Rywalizacja o mistrzostwo wydaje się przesądzona, ale my nadal mamy swoje cele i musimy o nie walczyć. Z Legią wszystko zadziało się zbyt szybko i zbyt łatwo straciliśmy gole – narzekał napastnik Pogoni Adam Frączczak. – Pierwsze trzy akcje dały gospodarzom trzy bramki.
W takiej sytuacji trudno o wygraną z najlepszym przeciwnikiem w lidze – stwierdził trener Kosta Runjaic.
Legia miała ponad 20 minut chwały. Udawało jej się niemal wszystko. Szczecinianie spróbowali zagęścić środek boiska, by uniknąć prostopadłych podań, więc na skrzydłach kapitalnie spisywali się reprezentanci swoich krajów – Chorwat Josip Juranović (dwie asysty) oraz Serb Filip Mladenović (siódma bramka w sezonie). Dwa gole dołożył niezawodny Czech Tomaš Pekhart, po 44 spotkaniach do siatki trafił też obrońca Mateusz Wieteska (ostatnio cieszył się z gola we wrześniu 2019 roku z Lechią) i było jasne, że zespół z Warszawy przerwie serię spotkań bez zwycięstwa z Pogonią. W poprzednim sezonie legioniści przegrali z tym zespołem wszystkie trzy mecze, jesienią w Szczecinie było 0:0 dzięki świetnej postawie bramkarza Dantego Stipicy. W sobotę Chorwat nie miał nic do powiedzenia w akcjach, po których warszawianie kierowali piłkę do siatki. Tak jak w poprzedniej kolejce zespół trenera Michniewicza pokonał bramkarza rywali czterokrotnie. Przed przerwą na spotkania reprezentacji, w Lubinie, gola nie stracił, Pogoni podarował dwa. Oba na własne życzenie.
Zbyt proste błędy
O ile do 30. minuty Legia grała jak na aktualnego i, prawdopodobnie, przyszłego mistrza Polski przystało, o tyle przy prowadzeniu 4:0, zaczął gubić ją minimalizm. Frączczak trafił do siatki w doliczonym czasie pierwszej połowy po błędzie obrońców. – Pierwszy gol, którego rywale strzelili na nasze wyraźne życzenie, trochę nas zablokował i w drugiej połowie już nie stwarzaliśmy tak wielu sytuacji, nie byliśmy tak dobrze zorganizowani w ofensywie i defensywie. Martwi mnie to, że kolejny raz w niegroźnej sytuacji sprezentowaliśmy przeciwnikowi rzut karny. I zamiast spokoju, do końca były emocje. Sami potrafimy podarować rywalowi tlen i nadzieję na dobry wynik, a tego nie powinniśmy robić – narzekał trener Michniewicz.
Jego drużyna wygrała szósty ligowy mecz z rzędu. W tej dekadzie tylko raz miała lepszą serię – wiosną 2017 roku wygrała siedem kolejnych spotkań o punkty. W sześciu ostatnich meczach warszawianie strzelili aż dziewiętnaście goli (Śląskowi jednego, Górnikowi dwa, pozostałym przeciwnikom minimum trzy). Legia gra skutecznie, ale w równie łatwy sposób gole traci. I przede wszystkim to jest do poprawy przed czekającymi ją latem spotkaniami w europejskich pucharach.
Legia nawet na moment nie straciła kontroli nad meczem, wygrana nie była zagrożona, ale jednak gospodarze zagrali zbyt asekuracyjnie. Artem Szabanow, który wydawał się w miarę solidnym i odpowiedzialnym obrońcą, popełnił prosty błąd i w 83. minucie goście mieli jedenastkę, której klasowa drużyna zdecydowanie powinna uniknąć.
Pod wodzą Michniewicza Legia zdobywa w ekstraklasie średnio 2,36 pkt na mecz. W trzech ostatnich kolejkach strzeliła jedenaście goli, a trenerowi udaje się uwypuklać zalety zespołu i umiejętnie przykrywać jego mankamenty. Warszawianie raźnym krokiem zmierzają po mistrzostwo i w tej kwestii chyba już wszystko w tym sezonie jest jasne.