Jaga nie umie grać u siebie
Gospodarze nadal nie potrafią zdobyć kompletu punktów w spotkaniu na swoim boisku.
Zanosiło się, że na boisku w Białymstoku będzie gorąco, skoro do akcji przystąpiło dwóch strażaków. Ze strony gospodarzy trener Rafał Grzyb, który pracuje w zastępstwie zwolnionego niedawno Bogdana Zająca, a z zespołem Śląska przyjechał Jacek Magiera. On po przeszło trzech latach wrócił do pracy w ekstraklasie. W owym czasie został zwolniony z Legii, a następnie bez powodzenia pracował z młodzieżowymi reprezentacjami Polski. Teraz objął ster po Vitezslavie Lavičce i spróbuje wypłynąć ze Śląskiem na szersze wody, wszak za kadencji Czecha wrocławianie sprawiali wrażenia zadowolonych z pluskania w brodziku. Jakiś remis, kilka porażek, a od czasu do czasu wygrana, by nieco uspokoić nastroje wśród rozczarowanych kibiców.
Pójść za ciosem
Grzyb przed świątecznym poniedziałkiem już miał przetarcie w roli „pierwszego” i to nie byle jakie, bo jego wybrańcy przed przerwą na spotkania reprezentacji, długo grając w dziesiątkę, ośmieszyli Lecha, pokonując go w Poznaniu 3:2. Plan był jednak taki, by Jaga poszła za ciosem i w końcu triumfowała na swoim boisku, bo tę przyjemność po raz ostatni zafundowała sobie w grudniu ubiegłego roku. Do tego trzeba było dużej determinacji, a ją bardziej wykazywali się goście ze stolicy Dolnego Śląska. Atakowali zdecydowaniej lecz na finiszu natrafiali na skuteczne i efektowne interwencje Xaviera Dziekońskiego, niedawnego najlepszego młodzieżowca miesiąca. Tyle że jak w przysłowiu, nawet Herkules jest... bezradny, kiedy „ludzi kupa”. Bezradność nastoletniego bramkarza gospodarzy nadeszła chwilę przed gwizdkiem na przerwę. Mateusz Praszelik zagrał do Erika
Exposito i w sytuacji sam na sam z Hiszpanem Dziekoński w końcu skapitulował.
Świetny Szromnik
Swoją wolą walki Śląsk przypominał Jagiellonię z meczu w Poznaniu. Po zwolnieniu trenera Zająca jego byli podopieczni przejawiali znacznie większą ochotę do grania. I jeszcze jeden wspólny mianownik wczorajszej konfrontacji. Trenerzy Grzyb i Magiera nie mieli zamiaru pieścić się z pewniakami podstawowej jedenastki, co z upodobaniem czynili ich poprzednicy. Pewniakami, którzy od początku sezonu zawodzili, a mimo to non stop wychodzili na mecz w galowej jedenastce. Mowa o Martinie Pospišilu z białostockiej ekipy i Robercie Pichu. Ten pierwszy miał rozruszać ofensywę Jagiellonii i w jakim sensie mu to się powiodło. Białostoczanie dość żwawo dążyli do wyrównania. Najlepszą z kilku okazji zastopował świetną obroną Michał Szromnik (po uderzeniu Bartłomieja Wdowika). Starania o korzystny wynik uciął Maciej Makuszewski. Skrzydłowy Jagi w krótkim czasie obejrzał dwie żółte kartki i sędzia odesłał go do szatni. Poznańska historia z happy endem tym razem się nie powtórzyła. Ostatnią, idealną sytuację zmarnował Taras Romanczuk. Ponownie i to pięknie popisał się Szromnik.