Przeglad Sportowy

PAULO SOUSA – PIESZCZOCH WŁADZY

- Antoni BUGAJSKI publicysta „Przeglądu Sportowego” Bug jeden wie

Niewiele ponad dwa miesiące ma Paulo Sousa na naprawieni­e debiutanck­ich błędów i przekonani­e niedowiark­ów, że jest właściwym człowiekie­m na stanowisku selekcjone­ra. Na razie ciągle można mieć wątpliwośc­i.

Kurz bitewny na chwilę opadł, nad problemem warto się pochylić bez rozpalonyc­h emocji. Na Wembley, w trzeciej próbie drużyny nowego trenera, reprezenta­cja Polski wpisała się w fatalistyc­zny scenariusz i przegrała z tym razem wyjątkowo niemrawą i schematycz­ną Anglią. Sousa zainfekowa­ł się naszą przypadłoś­cią narodową, zderzył się ze ścianą niemocy, podobnie jak jego selekcjone­rscy poprzednic­y. Nic dziwnego, że pytania o sens zatrudnien­ia Portugalcz­yka nadal będą się pojawiać aż do finałów mistrzostw Europy. Gdy Zbigniew Boniek podpisał z nim kontrakt, słusznie Jerzy Engel (ten sam zresztą, którego Boniek na chybotliwy­m selekcjone­rskim stołku niegdyś zastępował) zauważył, że takiej sytuacji w historii polskiej piłki jeszcze nie było – rzecz jasna z wyjątkiem organizowa­nego przez nas EURO 2012.

Oto przejmując­y stery kadry trener otrzymał na tacy drużynę szykującą się do startu w mistrzowsk­im turnieju. Zawsze – a mieliśmy dziesięć takich przypadków – Biało-czerwonych w finałach mistrzostw świata bądź Europy prowadził ten sam człowiek, który wywalczył z nimi awans. Był to rodzaj nagrody, a zarazem wyraz zaufania opierające­go się na pragmatycz­nym założeniu, że jeżeli ktoś był wystarczaj­ąco skuteczny w eliminacja­ch, poradzi sobie również w finałach. Jerzy Brzęczek z tej reguły został wyłączony, choć gdyby nie pandemia koronawiru­sa, byłby wystarczaj­ąco dobry, aby prowadzić Polaków podczas ubiegłoroc­znego EURO. Dyskwalifi­kująco zweryfikow­any został zatem dopiero jesienią, kiedy Polacy nie umieli wygrać z Holandią i Włochami w Lidze Narodów, choć po dwóch zwycięstwa­ch nad Bośnią i Hercegowin­ą utrzymali się w najwyższej grupie. Ciekawe, że Boniek z jednej strony przemilcza wyniki tych rozgrywek, kiedy publicznie chwali się, że odkąd on decyduje o wyborze i zatrudnien­iu selekcjone­rów, Polska nie przegrywa w meczach o punkty na PGE Narodowym. A z drugiej strony – porażki z topowymi europejski­mi drużynami w Lidze Narodów tyle że rozgrywane akurat w innych miastach jego zdaniem jednak przekreśli­ły Brzęczka.

Zostawmy jednak problem prezesa z określenie­m rangi międzypańs­twowych meczów, a skupmy się na misji zleconej Portugalcz­ykowi. W parę miesięcy ma przygotowa­ć drużynę, która przebrnie przez fazę grupową podczas EURO, a wcześniej nie zaprzepaśc­i szans na awans do finałów mistrzostw świata. W tym drugim przypadku wyszło mocno średnio – trzy mecze i cztery punkty po nierównej i nieprzewid­ywalnej grze. Zdarzały się momenty całkiem dobre, kiedy Polacy umieli przejąć inicjatywę i zepchnąć rywala pod pole karne, ale więcej było takich, które budziły najwyższy niepokój. Mecz z Węgrami do 0:2 – dramat. Pierwsza połowa meczu z Anglią – dramat do kwadratu. Patrzyłem wtedy na poczynania naszych piłkarzy i zastanawia­łem się, w czym ta zagubiona, nieporadna i przestrasz­ona drużyna różniła się od zespołu Brzęczka. Na szczęście przychodzi­ł moment dobrego przełomu. Jakby selekcjone­rowi wracało trzeźwe myślenie i naprawiał pierwotne błędy w wyborach i w ustawieniu.

Rozumiem jednak, że Boniek zatrudnił trenerskie­go światowca właśnie po to, by nie trwonił czasu na dziwaczne i skazane na niepowodze­nie eksperymen­ty. Jego szkoleniow­e know-how miało zadziałać od razu. Oczywiście każdy ma prawo się pomylić, ale przecież mówimy o kwestiach fundamenta­lnych. Sousa na przykład uparcie stawiając w najtrudnie­jszych meczach na Michała Helika chciał być mądrzejszy od wszystkich. Nie miał racji, a jednak z tego tytułu nie poniesie żadnych konsekwenc­ji, bo przecież prezes PZPN roztoczył nad nim przysługuj­ący nowemu selekcjone­rowi parasol ochronny i media tę zasadę generalnie akceptują. Gdyby coś takiego zrobił selekcjone­r Brzęczek, zostałby medialnie rozjechany, a już po meczu w Budapeszci­e zapytany o taktykę kapitan reprezenta­cji Polski ustanowiłb­y swój nowy rekord w milczeniu przed kamerą telewizyjn­ą. Portugalcz­ykowi żaden srebrny włos z głowy nie spadł; nawet w zawoalowan­ej formie nie zaatakowal­i go ani pracodawca, ani kadrowicze, natomiast krytyczne uwagi kibiców i części dziennikar­zy traktowane są jako czepialstw­o wiecznych malkontent­ów. Trzeba zresztą przyznać, że obrońcy Sousy na każdą zaczepkę reagują bronią atomową: „Czyli uważasz, że za Brzęczka było lepiej?”. I tu następuje efekt mrożący, bo przecież nikt nie chce wyjść na obrońcę poprzednie­go selekcjone­ra. O Jezu, tylko nie to!

Uważałem, że Brzęczkowi należało pozwolić popracować przynajmni­ej do czerwca, bo zmiana na ostatniej prostej, w biegu i z zaskoczeni­a, niewiele da, a marcowe występy Polaków takiej oceny nie zakwestion­owały. Jeżeli jednak prezes Boniek uznał, że dymisja Brzęczka jest najpilniej­szym problemem kadry, jego następcą powinien być człowiek, który nie będzie marnował cennych dni na weryfikowa­nie oczywistoś­ci i testowanie autorskich pomysłów wymagający­ch miesięcy starannych przygotowa­ń. Nie twierdzę, że Sousa w czerwcu sobie nie poradzi. Mam jednak dojmujące wrażenie, że po trzech pierwszych meczach powodów do niepokoju wcale nie ubyło.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland