Bez lamentu nad Ligą
Dziwna to będzie Liga Narodów, oj dziwna. Szesnaście żeńskich i tyle samo męskich zespołów zamkniętych przez miesiąc w luksusowej bańce w Rimini. Bez publiczności, bez uścisków dłoni, bez zmiany stron boiska i w ostrym reżimie sanitarnym. Dużo grania, jeszcze więcej ograniczeń i wciąż wiele ważnych pytań organizacyjnych, na które władze FIVB nie raczą odpowiedzieć. Ot choćby kwestia najważniejsza, jak będą wyglądały codzienne treningi w hali oraz w siłowni, czy trenerzy będą mogli w miarę normalnie realizować cykl treningowy przed igrzyskami olimpijskimi? Opieszałość światowych władz w wyjaśnianiu podstawowych kwestii może być irytująca, ale nie zamierzam dołączać do ogólnoświatowego lamentu nad indolencją panów w eleganckich garniturach. Wręcz przeciwnie, działaczom FIVB należą się tym razem słowa uznania, bo jakoś próbują rozwiązać trudny problem rozegrania wielkiej imprezy w dobie pandemii i znaleźli rozwiązanie, nie bez wad, ale do zaakceptowania dla wszystkich. Bo przecież rozegrania imprezy w tradycyjnej formule z turniejami na pięciu kontynentach nikt przy zdrowych zmysłach sobie nie wyobrażał. 32 reprezentacje narodowe krążące po całym świecie i przekazujące sobie i innym znak wirusa? Za Ligą Narodów stoi wielka kasa, a FIVB dąży do rozegrania imprezy za wszelką cenę, ale zachowując taki wariant rozgrywek działacze światowej federacji musieliby wziąć odpowiedzialność za życie ludzkie.
Dla zespołów – takich jak męska reprezentacja Polski – szykujących się do igrzysk olimpijskich tegoroczna Liga Narodów będzie wyzwaniem szczególnym. Jak wytrzymać ze sobą miesiąc, mając w perspektywie kolejne długie tygodnie spędzone razem? Jak przygotować zespół, poruszając się w bańce, bez stałego dostępu do treningów i sprzętu. Dla Vitala Heynena będzie to prawdziwe wyzwanie i wielki eksperyment. Dlatego nie dziwi mnie, że w składzie, który Belg powołał na początek sezonu nie ma nowych nazwisk (poza Kamilem Semeniukiem, który gra tak, że w kadrze znaleźć się musiał i basta). Łukasz Kadziewicz na łamach „PS” pisał ostatnio, że kadra nie jest kółkiem wzajemnej adoracji i niektórzy za samo nazwisko nie powinni się w niej znaleźć. Nie wymienił nazwisk, ale wszyscy wiedzą, że na przykład Artur Szalpuk ma słaby sezon w VERVIE Warszawa i przegrał rywalizację o miejsce w składzie z Igorem Grobelnym, który nie jest przecież mistrzem świata. Furory nie zrobił też w Czarnych Radom dwukrotny mistrz globu Dawid Konarski, który zmagał się z kontuzją i COVID-19. Obu siatkarzy Heynen powołał, podobnie jak wszystkich innych sprawdzonych żołnierzy. I naprawdę trudno mu się dziwić. Belg, który zawsze skory jest do eksperymentów, czasami nawet ponad miarę, w roku olimpijskim szaleć nie może. Wystarczy, że Liga Narodów będzie się odbywała w eksperymentalnej formule, co już samo w sobie jest ryzykowne. Trudno, Piotr Lipiński czy Karol Butryn jeszcze muszą poczekać na swoją szansę i na pewno ją dostaną.
Szkoda, że w żeńskiej edycji Ligi Narodów nie zagra Joanna Wołosz. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, czemu nie została powołana na turniej w Rimini, bo Jacek Nawrocki jest oszczędny w komentarzach, a świetna rozgrywająca na temat kadry się nie wypowiada. Może pani Joanna chce odpocząć po męczącym sezonie klubowym, oby zakończonym triumfem w Lidze Mistrzyń? Może Nawrocki chce znaleźć godną zmienniczkę dla liderki kadry? Nie wyobrażam sobie jednak, żeby jednej z najlepszych rozgrywających świata miało zabraknąć podczas mistrzostw Europy i kolejnych ważnych imprez reprezentacyjnych. Wołosz to gwiazda i jeden z filarów, na których powinna być oparta polska drużyna narodowa. Wołosz, Malwina Smarzek-godek, Magdalena Stysiak i Maria Stenzel. Cztery filary kadry, która ze świetną rozgrywającą powinna się wreszcie bić się o medale. Choćby tegorocznych mistrzostw Europy.