Marzę, by móc chodzić o kulach – mówi nam wielki żużlowiec w przejmującej rozmowie.
MATEUSZ PUKA: Niedawno pokazał pan zdjęcie, na którym stoi przy pomocy specjalnych ortez. Czy można powiedzieć, że sytuacja zdrowotna w końcu się poprawiła?
TOMASZ GOLLOB: Na razie nie ma poprawy, ale zdaję sobie sprawę, że przede mną naprawdę bardzo długa droga. Wiem jednak, że ćwiczenia mają sens, a dopiero po czasie okaże się, na co pozwoli mi organizm. Szczerze mówiąc, obecnie w ogóle nie spodziewam się przełomu, bo wiem, że to kwestia nawet nie miesięcy, tylko lat. Może za rok będę mógł się pochwalić choćby minimalnym postępem. Na razie muszę mocno trenować, by sprawdzić, czy uszkodzone fragmenty mojego ciała da się naprawić.
Fotografia wywołała falę pozytywnych informacji, a ludzie cieszyli się, jakby znów zwyciężał pan na torze.
Spodziewałem się, że fanom spodoba się to zdjęcie. Cieszę się, że kibice wciąż są ze mną i czuję się z tym wspaniale. Pojawiłem się w mediach społecznościowych właśnie dlatego, że chciałem być bliżej ludzi. Ich komentarze i wyrazy wsparcia napędzają mnie do jeszcze większego wysiłku każdego dnia.
Wcześniej nie zajmował się pan takimi sprawami, bo nie pozwalało panu na to zdrowie. Czyli teraz jest odrobinę lepiej?
Ostatnie cztery lata faktycznie były bardzo trudne i nie za bardzo miałem się czym chwalić, ani o czym mówić. Od pewnego czasu do szpitala jeżdżę już tylko na okresowe badania i rehabilitację, a zdecydowaną większość czasu spędzam w domu. To już jest jakaś dobra informacja.
A co z bólami spastycznymi, które w dzień nie dawały panu normalnie egzystować, a w nocy nie pozwalały zasnąć?
Ból jest i już się pogodziłem, że będzie ze mną prawkolegą dopodobnie zawsze. Moje dolegliwości nie są jak ból głowy, na który wystarczy wziąć tabletkę i wszystko mija. Walczę z tym już cztery lata. Nie mogę powiedzieć, że ból ustępuje, ale na pewno nauczyłem się z nim żyć. Mam znacznie więcej doświadczenia i znam swój organizm coraz lepiej.
Zdjęcie na stojąco nie było jednak przypadkowe, bo od sześciu tygodni kontynuuje pan wytężoną rehabilitację, która jest ukierunkowana na to, by coraz więcej czasu spędzał pan właśnie w tej pozycji.
Marzę o tym, by zacząć chodzić o kulach. Jestem zdeterminowany, by stanąć i zrobię wszystko, by osiągnąć ten cel. Nie ma dla mnie znaczenia, czy będzie trwało to rok, czy dziesięć lat. Kiedyś, w wieku 17 lat, postanowiłem, że zostanę mistrzem świata na żużlu. Spełnienie marzeń zajęło mi 22 lata, ale nawet przez moment nie zwątpiłem, że mi się uda. Teraz jest podobnie, a do nowego wyzwania podchodzę jak sportowiec. Obecnie mam co prawda inne cele, ale nie brakuje mi siły, aby stawić czoło sytuacji, która mnie spotkała. Pogodzenie się z tym, co się stało, zajęło mi sporo czasu, ale w końcu się udało.
Jak dużo czasu dziennie poświęca pan na treningi?
Tego nie da się policzyć, bo ćwiczę praktycznie całe dnie. Oczywiście tylko niektóre zajęcia realizuję z rehabilitantem, ale staram się pracować nad sobą od rana do wieczora. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że stanie przy pomocy specjalistycznych urządzeń może być aż tak trudne i męczące. Jestem w stałym kontakcie z moim z żużlowych torów Krzysztofem Cegielskim i wiem, że jemu od wypadku do zrobienia pierwszych kroków minęło 12 lat.
Jego przykład dodaje panu wiary w sukces?
Staram się szukać pozytywów wszędzie. Oczywiście nie ma nawet sensu porównywać naszych przypadków, bo mówimy tutaj o urazie innej części rdzenia kręgowego. Zresztą przy tak poważnych kontuzjach każdy organizm inaczej radzi sobie z problemem i każdy potrzebuje czegoś innego, by odzyskać choć część funkcji. Wiem jednak, że osiągnięcie mojego celu jest możliwe, a taka świadomość wystarcza mi, by codziennie budzić się z nadzieją.
Za nami początek sezonu żużlowego. Czy kibice znów będą mieli okazję zobaczyć pana na stadionach?
Nie wiem, czy jestem w tak dobrej formie, by regularnie znosić długie podróże. Wyjazdy to dla mnie wciąż skomplikowane przedsięwzięcia, dlatego pojawię się pewnie tylko na najważniejszych rundach Grand Prix rozgrywanych w naszym kraju. Nie mogę jednak niczego obiecać. Co innego mecze w Bydgoszczy lub pojawianie się w telewizji jako ekspert Canal+, bo to sprawia mi ogromną frajdę. Wciąż pasjonuję się żużlem i wyczekuję kolejnych meczów.
Jestem zdeterminowany, by stanąć i zrobię wszystko, by osiągnąć ten cel. Jest on możliwy, a taka świadomość wystarcza, by codziennie budzić się z nadzieją.
Nadal jest pan w regularnym kontakcie z Bartoszem Zmarzlikiem, który jest uznawany za pana ucznia?
Piszemy i dzwonimy do siebie bardzo często. Zaimponował mi swoją jazdą podczas Kryterium Asów, a później powtórzył to na inaugurację w Lesznie. Jest mocny, ale przestrzegam przed wyciąganiem pochopnych wniosków z pierwszych zawodów sezonu. Nie można na niego naciskać w kwestii trzeciego tytułu mistrza świata, bo do pierwszego turnieju jeszcze dużo czasu. W takiej formie na pewno jest jednym z kandydatów do zwycięstwa, choć musi sprzyjać mu jeszcze kilka czynników. Należy się jednak cieszyć z jego rozwoju, bo on co roku staje się lepszy.