Derby w 1. lidze to letnia zupa
PIOTR WOŁOSIK: Ostatnio ośmieliłem się napisać o męczarniach łódzkich pierwszoligowców, czyli ŁKS i Widzewa. Wygrywają z trudem, po niezbyt porywających występach. Kibice obu klubów nieco się obruszyli.
JACEK ZIOBER (BYŁY NAPASTNIK REPREZENTACJI POLSKI, EKSPERT POLSATU SPORT): Za co?
Bo piłkarzom zarzuciłem minimalizm.
Ale przecież tak jest!
Miejsce łódzkich drużyn to ekstraklasa.
Całkowicie się zgadzam. Zawodnikom brakuje charakteru. A niektórzy z nich w ogóle go nie mają. Tej chęci wygrywania i... fajnego, efektownego grania. Ja ze swoim ŁKS niczego nie wygrałem, bo popadliśmy w ekstraklasową szarzyznę, przeciętność. To było myślenie typu: „Dobrze jest, jak jest. Utrzymujemy się w lidze, więc po kiego się wysilać?”. Tu się kupiło, tam się sprzedało i człowiek jakoś żył. A to nie na tym polega! Z tej szarości trzeba za wszelką cenę się wyrwać. To zadanie łódzkich drużyn. Przecież derby mają zupełnie inną temperaturę w ekstraklasie niż w każdej z niższych lig. Wtedy mówi o nich cała piłkarska Polska, takie spotkanie kreuje bohaterów. Nie tylko w lokalnej skali. Derby w 1. lidze smakują jak letnia zupa, a ta powinna być gorąca. Oczywiście mówię o meczach rozgrywanych w normalnych, a nie pandemicznych okolicznościach. No i w końcu ŁKS oraz Widzew mają stadiony, które nie wstyd pokazać.
Zaskoczyło pana niedawne zwolnienie trenera Wojciecha Stawowego?
Gdybym miał podsłuch założony w szatni ŁKS, odpowiedziałbym panu. W niej najczęściej rozgrywają się kluczowe sprawy.
Ponoć brakowało już chemii między nim a piłkarzami, ale przede wszystkim między szefostwem klubu i szkoleniowcem.
No musiało być coś „nie halo”, jeżeli podjęto decyzję o rozstaniu, lecz nie będę udawać mądrali i roztrząsać historii, nie znając jej szczegółów. Zaznaczę, że wszelkie zmiany w drużynie potrzebują czasu, by miały prawo zadziałać. Najbardziej potrzebuje go trener. Tak jest ze zmianą Stawowego na Ireneusza Mamrota i z wymianą na selekcjonerskim stołku, kiedy Paulo Sousa zastąpił Jerzego Brzęczka. Jednak nawet czas nie daje gwarancji, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku. W klubie dokupujesz trzech, czterech zawodników, lecz oni nie odpalą jednocześnie, daj panie, by dwóch to zrobiło! Natomiast w kadrze kolejny selekcjoner musi „dotknąć” swoich nowych podopiecznych, poznać.
Ale teraz w reprezentacji tego czasu nie ma. Podejmując się misji, Sousa zdawał sobie sprawę, że za chwilę on i jego wybrańcy rozpoczną walkę w eliminacjach mistrzostw świata, zaś EURO jest w czerwcu, a nie w grudniu…
A spodziewał się pan magika, który obejmując reprezentację, zagwarantuje zwycięstwa, półfinał EURO i awans do mundialu? Nie ma takich kozaków! Często nie zgadzam się z Tomkiem Hajto, ale ma rację, że choćby PZPN było stać na płacenie miliona dolarów pensji miesięcznie trenerowi z topu, to on z aktualnym potencjałem naszej kadry wyżej nerek nie podskoczy. Dobra, dajmy nawet dwie „bańki” – to znajdzie się spec, który z Kamila Grosickiego zrobi drugiego Roberta Lewandowskiego? Rozmnoży najlepszych, nauczy techniki i gry niczym Barcelona? Gdyby się znalazł trener, który na dzień dobry powie „ze mną będziecie wygrywać w cuglach”, to go publicznie wyśmieję! Sousa też potrzebuje czasu, którego nie ma. Tak samo, jak nie miałby go kto inny. Pewną, choć jeszcze niezbyt głośną krytykę pierwszych poczynań Portugalczyka podjęli już polscy wyznawcy rodzimej myśli szkoleniowej. Nasi trenerzy także nie przepadają za zagranicznymi kolegami po fachu. I to nie od dziś. Prawem selekcjonera jest dobór piłkarzy i przeprowadzenie pewnych eksperymentów. Ale już słyszę: „A to nie teraz, bo to eliminacje, przegramy…”. No to kiedy ten facet ma to robić? Mocno ograniczają go terminy. Jasne, nikt nie pozwoli mu w nieskończoność mieszać składem i przeprowadzać doświadczenia, jednak dziś krytyka jest nieuzasadniona. A polscy trenerzy zamiast kręcić nosem, niech tak poprowadzą swój zespół, by ten dwa, trzy lata z rzędu występował w pucharach. Lub pojadą za granicę i w miarę silnej lidze choćby utrzymają drużynę. Wtedy z pokorą zamknę się i odwołam to, co powiedziałem. A na razie niech siedzą cichutko. Klubem-odskocznią dla obojętnie jakiego trenera – Stawowego, Iksińskiego czy obecnego – jest Legia. Z naszych ligowców nikt nie chce lub nie jest w stanie zrobić jej krzywdy, bo reszta klubów to są pierdoły. Czy będzie miała dwadzieścia czy trzydzieści punktów straty, to i tak wygra ligę. Nikt nie chce jej gonić? Nie mogą? Boją się? To zaczyna robić się śmieszne i niewytłumaczalne. Każdy trener przychodzący do Legii może podreperować sobie CV zdobytym tytułem. Fenomenalna trampolina.
W sumie kto ma gonić Legię, skoro Lech zwalnia trenera i zatrudnia szkoleniowca, który już pracował w tym klubie. Mówię o Macieju Skorży. Nasza karuzela z trenerami kręci się jak zwykle. Nikt nie podejmuje ryzyka, by postawić na kogoś absolutnie nowego, wykonać nieszablonowy ruch.
I sam pan już podsumował! Ta stara karuzela jest stacjonarna, to znaczy kręci się jedynie w Polsce, bo gdzie niby miałaby, jeśli nikt nie chce naszych trenerów? Śmieję się, ale na smutno. Ok, we Francji, w Montpellier miałem lokalnych trenerów, lecz to byli szkoleniowcy o uznanej marce. Gerard Gili zdobywał mistrzostwa z Olympique Marsylia, pracując z zawodnikami światowej klasy. A przepraszam… We Francji miałem trenera obcokrajowca. Henryka Kasperczaka! Też w Montpellier. A poważnie mówiąc, cóż porównywać naszych trenerów z francuskimi. Gdzie Rzym, gdzie Krym.
Odnoszę wrażenie, że na karuzeli, o której rozmawialiśmy, naszym trenerom jest tak dobrze, że przestali się kształcić, ucząc się od najlepszych. Jakoś nie słychać, by podnosili swoje kwalifikacje na zagranicznych stażach. I nie mówię o teraźniejszości, bo za moment usłyszę: „Przecież pandemia!”. Chodzi mi też o czas wcześniejszy.
Nie wiem, z czego to wynika. Człowiek strzelał gole w ŁKS, ale chciał spróbować sił kilka pięter wyżej. Wyjazd zawodnika to nie tylko szansa na lepsze zarobki, ale też podnoszenie umiejętności. W przypadku trenerów nauka zebrana od lepszych byłaby bezcenna. Chirurg, by być lepszym lekarzem, rozwijać się w fachu, leci za granicę podpatrywać, chłonąć nowości. Uczyć się to żaden wstyd. Trenerzy powinni również to czynić. Pewnie, nie można wcisnąć „kopiuj/wklej”, bo tam pracują z innym materiałem ludzkim, a każdy szkoleniowiec ma inny charakter, spojrzenie na futbol. Jednak pewne rzeczy można przenieść i na polski grunt. Dowiedzieć się, jak wyszkolić młodego chłopaka. Czyli tego, czego generalnie nie umiemy. U nas młody to niestety często... 25-latek. Szukajmy, szkolmy swojego Eduardo Camavingę. Ale w klubach, bo nie ma czegoś takiego, jak centralne szkolenie. PZPN ma wspierać szkolenie w klubach, bo tam odbywa się cała praca.
Bliski panu ŁKS, dowodzony przez Mamrota, wróci do ekstraklasy?
Wierzę w to. Trudno przewidzieć, co się będzie działo z rozstrzygnięciami – awansami, spadkami. Ze względu na to świństwo… Rozmawiałem z piłkarzami, którzy przeszli COVID. Teoretycznie wrócili do zdrowia, bo normalnie funkcjonują. Jednak
Dobra, dajmy nawet dwie „bańki” – to znajdzie się spec, który z Grosickiego zrobi drugiego Lewandowskiego? Rozmnoży najlepszych, nauczy techniki i gry niczym Barcelona?
co innego pójść po zakupy, a zupełnie inną sprawą jest bieganie po boisku. Kilku z nich narzeka, że po kwadransie, trzydziestu minutach zupełnie ich przytyka. Wirus dał się organizmowi we znaki. Więc wiele zależeć będzie, kogo dotknie on w mniejszym stopniu. Na finiszu ligi jedna ekipa może być zdziesiątkowana, a druga bez uszczerbku. Zatem w obecnej sytuacji trudno cokolwiek przewidzieć.