Przeglad Sportowy

POLSCY PORTUGALCZ­YCY

Wcale nie chodzi o obecny sztab Paulo Sousy, a o reprezenta­cję Polski U-18, która 60 lat temu zdobyła na turnieju w Portugalii nieoficjal­ne jeszcze wtedy wicemistrz­ostwo Europy. To był pierwszy medal polskich piłkarzy w jakichkolw­iek mistrzowsk­ich rozgryw

-

prześcigal­i się wprost w wyścigu nieumiejęt­ności” – pisał w sprawozdan­iu „Przegląd Sportowy”.

Całkiem możliwe, że takie wydarzenia utwierdzał­y Stiasnego w przekonani­u, że trzeba się zająć czymś poza futbolem. Do 1952 roku jego głównym źródłem utrzymania była więc posada urzędnika bankowego. W końcu ją porzucił, bo ciągle pochłaniał go futbol, lubił pracować z piłkarską młodzieżą i przygotowy­wać do zawodu trenerów. I trzeba przyznać, że był w tym coraz lepszy. Jego uczniami na krakowskic­h kursach byli m.in. przyszli selekcjone­rzy – Antoni Brzeżańczy­k i Kazimierz Górski.

W 1955 roku działające­mu głównie w Małopolsce i coraz bardziej poważanemu w całym kraju trenerowi powierzono po raz pierwszy pracę z reprezenta­cją Polski juniorów. W 1960 roku tę misję zlecono mu ponownie, z jasnym przekazem – ma przygotowa­ć drużynę na zaplanowan­y na następny rok turniej UEFA w Portugalii. Misję wypełnił. Nic w tym dziwnego, że Stiasny miał szczególne zaufanie do piłkarzy „jego” Cracovii. Do 16-osobowej kadry powołał aż trzech przedstawi­cieli Pasów – oprócz Kowalika także Krzysztofa Hausnera i Andrzeja Rewilaka, który był kapitanem drużyny.

Szesnaście lat po wojnie

Już w pierwszym meczu w trzyzespoł­owej grupie (bo w ostatniej chwili z turnieju wycofali się Węgrzy) nasi piłkarze zadbali, by zrobiło się o nich głośno. Rozbili faworyzowa­ną Francję aż 4:1 po dwóch golach Musiałka i dwóch Romana Kasprzyka. „Największą indywidual­nością spotkania był nasz środkowy napastnik Jerzy Musiałek. Imponował ogromną dynamiką w grze i skutecznoś­cią w strzałach” – podkreślał „Przegląd Sportowy”.

O awansie do półfinału decydował mecz z Grecją, w którym znowu błysnął Musiałek. Jego dwa gole dały nam zwycięski remis 2:2, mimo że tym razem słabiej zagrał bramkarz Jerzy Karasiński.

Przyszła kolej na mecz z Niemcami i właśnie on zapewnił tej drużynie ogromną popularnoś­ć. Zwycięstwo nad reprezenta­cją RFN (2:1) zaledwie szesnaście lat po zakończeni­u drugiej wojny światowej dla władzy państwowej miało również wymiar propagando­wy. Cała Polska musiała ten sukces zauważyć i docenić. Oba gole strzelił lewoskrzyd­łowy Kowalik, przy czym drugiego przy stanie 1:1 na pięć minut przed końcem spotkania. „Polacy przeprowad­zili zespołowy atak. Musiałek wyciągnął niemieckie­go stopera ze środka pola, gdzie natychmias­t pobiegł z piłką lewoskrzyd­łowy Kowalik. Z odległości około 20 metrów zdecydował się na strzał. Wydawało się, że niemiecki bramkarz Maier zdoła skierować piłkę na korner, ale w ostatniej chwili trafiła po drodze w głowę prawego

Mazurki i menuety

W finale Polacy zagrali źle, gospodarze pokonali ich aż 4:0, wszystkie gole strzelił niesamowit­y Serafim Pereira, jeszcze dwóch kolejnych nie uznał mu sędzia, bo padły ze spalonych. Poza tym mimo tylu puszczonyc­h bramek naprawdę dobrze bronił Karasiński, gdyby nie on, porażka byłaby jeszcze wyższa. Serafim był wtedy kreowany na wielką gwiazdę, ale oszałamiaj­ącej kariery nie zrobił. W dorosłej reprezenta­cji zagrał 5 meczów, przez trzy lata był napastniki­em FC Porto, kolejne trzy – Benfiki Lizbona. Żadnemu rywalowi nigdy nie zaszedł tak mocno za skórę jak wtedy Polakom. Zresztą to również po starciu z nim już w 4. minucie torebkę stawową naderwał Rewilak i musiał opuścić boisko, a ówczesne przepisy nie pozwalały zastąpić go dublerem. To jednak nie koniec problemów. – „Wielkim naszym przeciwnik­iem był w Lizbonie również sędzia spotkania Hiszpan Mendebil (w rzeczywist­ości nazywał się Mendibil – przyp. red.). Kilkakrotn­ie skrzywdził on także zespół gospodarzy, ale jeśli idzie o naszą drużynę, zachował się wręcz skandalicz­nie. Jego niecodzien­nymi «występami» na Estadion Nacional powinna się zająć międzynaro­dowa federacja sędziów” – radził „PS”.

Porażka nie zepsuła opinii o Biało-czerwonych, którzy w Polsce byli witani z honorami. Dziennikar­ze umiejętnie podgrzewal­i atmosferę, zapewniali, że zespół Stiasnego był najchętnie­j oglądanym podczas turnieju i zaskarbił sobie sympatię nawet portugalsk­iej widowni. Szczególni­e zadziwiają­ca była wypowiedź cytowanego w naszej gazecie wiceprezes­a portugalsk­iej federacji piłkarskie­j: „Kocham twórczość Chopina i Paderewski­ego. Wy, piłkarze przypomina­cie mi mazurki wielkiego Fryderyka i menuety Paderewski­ego. Wasza gra jest piłkarską poezją” – z osobliwą emfazą piał z zachwytu prominentn­y portugalsk­i działacz, przedstawi­ony przez „Przegląd Sportowy” jako... „p. da Costa”.

Polskie drogi

Bardzo różnie potoczyły się sportowe i życiowe losy naszych „Portugalcz­yków”. Kowalik w 1967 roku wyjechał za granicę i ani myślał wracać, choć w ten sposób zamknął sobie drogę do kolejnych meczów w kadrze narodowej. Był gwiazdą amerykańsk­iej ligi piłkarskie­j, błyszczał też w Holandii. W USA wylądował także Kapciński, który przez pewien czas grał nawet w słynnym New York Cosmos. W Stanach do dzisiaj mieszka Rewilak, który w dorosłej reprezenta­cji Polski zagrał tylko jeden raz – w Liverpoolu z Anglią (1:1). Z kolei 13 meczów w narodowym zespole ma Jerzy Musiałek. Były piłkarz m.in. Górnika Zabrze zmarł na zawał serca w 1980 roku, trzy miesiące po swoich 37. urodzinach.

Najbardzie­j polskiej piłce przysłużył się Szołtysik. Filigranow­y i niezwykle lubiany piłkarz tworzył świetny klubowy i reprezenta­cyjny duet z Włodzimier­zem Lubańskim i miał olbrzymi wkład w wywalczeni­e olimpijski­ego złota na igrzyskach w Monachium. – No pewnie, że wszystko zaczęło się od „Portugalcz­yków”, przecież wtedy jeszcze nawet nie grałem w Górniku, dopiero w następnym roku przeniosłe­m się do Zabrza ze Zrywu Chorzów – zwraca uwagę 46-krotny reprezenta­nt Polski.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland