Piłka to tylko dodatek
Mariusz Holik ze Skry Częstochowa oddał szpik kostny młodej osobie z Włoch.
Na początku stycznia 27-letni obrońca drugoligowca odebrał telefon. Okazało się, że znalazła się osoba, prawdopodobnie genetyczny bliźniak, który potrzebuje pomocy, bo zmaga się z białaczką. Mariusz Holik bez wahania podjął decyzję: trzeba pomóc. Wszystko zaczęło się od tego, że dwa lata temu piłkarz widział telewizyjną reklamę, w której zachęcano do oddawania szpiku kostnego. Zapisanie się do bazy potencjalnych dawców to formalność trwająca kilka minut, jednak trzeba się liczyć z jej konsekwencjami. Zawsze może zadzwonić telefon, że ktoś, nawet oddalony o parę tysięcy kilometrów, potrzebuje pomocy właśnie od ciebie. Przy leczeniu nowotworów krwi przeszczep szpiku bywa bardzo skuteczną metodą i taki zabieg pomógł już wielu osobom. Sama procedura oddania szpiku nie jest szczególnie przyjemna, ale nagroda jest ogromna: świadomość, że mogło się komuś uratować życie.
Trener zrozumiał
– Po zarejestrowaniu się w bazie fundacja DKMS przysłała mi trzy patyczki, które trzeba było poślinić i odesłać – w ten sposób zebrali mój materiał genetyczny. Gdy ktoś ciężko choruje i potrzebny jest szpik, zagląda się do tej bazy. Po dwóch latach okazało się, że mam bliźniaka genetycznego we Włoszech, i że potrzebuje pomocy – opowiada Holik. Wtedy sprawa staje się zerojedynkowa. Pracownica fundacji jasno pyta: czy chce pan pomóc? 27-latek zanim zadeklarował wsparcie, udał się do trenera Marka Gołębiewskiego. Od niego usłyszał, że życie jest dużo ważniejsze niż piłka; że piłka to tylko dodatek. Dostał zielone światło i pełne poparcie klubu. Zresztą trener sam znajduje się w bazie potencjalnych dawców. Skra ma swoje cele, liczy na awans na zaplecze ekstraklasy (jest czwarta w tabeli II ligi), jednak w tej sytuacji stało się to sprawą drugorzędną. Z Chojniczanką (3:1), już po zabiegu, zagrał, choć, jak mówi, był gotowy na 80 proc. Z Motorem (przedwczoraj, 0:0), już na sto.
– Gdy powiedziałem fundacji, że w to wchodzę, zaczęto mnie szczegółowo badać. Wygląda to tak: najpierw robią badania krwi, czy nie mam chorób zakaźnych. Jeśli nie, to przechodzi się badania ogólne – prześwietlenie płuc, USG wątroby, żołądka, bardziej szczegółowe badania krwi... Jeśli po tej weryfikacji okazuje się, że jest stuprocentowa zgodność, i że sami jesteśmy zdrowi, to znaczy, że szpik możemy oddać potrzebującemu – mówi piłkarz. Większość danych o biorcy jest tajna ze względów prawnych. Wiadomo jednak, że chodzi o osobę z południa Europy.
– Mój szpik trafił do Włoch. Po samym oddaniu dostajemy informację o kraju oraz narodowości i wieku tej osoby. Więcej szczegółów fundacja nie podaje. Po dwóch latach, jeśli wszystko się uda, to jest możliwość spotkania się z tym człowiekiem. W moim przypadku chodzi prawdopodobnie o mężczyznę, mojego rówieśnika. Czy chciałbym się z nim spotkać? Nie zastanawiałem się nad tym. W ciągu trzech miesięcy dostanę informację, czy szpik się przyjął, czy ta osoba wyzdrowiała i czy wyszła ze szpitala. Nie będę naciskał na takie spotkanie, ale jeśli mój bliźniak genetyczny będzie tego chciał, to z przyjemnością się zgodzę – delaruje Holik.
To prawie nie boli
Sama procedura nie jest szczególnie skomplikowana. Są dwie metody pobrania szpiku. Pierwsza, bardziej inwazyjna, to pobieranie go z kości biodrowej. Gdyby Holik się na nią zdecydował, jego przerwa od grania byłaby trochę dłuższa. Druga to pobieranie z zamkniętego obiegu krwi. Polega to na tym, że najpierw przyjmuje się zastrzyki, które mają wywołać przyrost komórek macierzytych. Bierze się je przez cztery dni, po dwa razy dziennie. Dzięki temu organizm nadprodukuje szpik, który przedostaje się do krwi. Taką krew, przepuszczoną przez odpowiednią maszynę, można oddzielić od szpiku i go pobrać.
Gdy już przychodzi czas na pobieranie, ma się wenflon w obu rękach. Pobiera się krew z jednej ręki, ta przechodzi przez aparaturę i wraca, już bez szpiku, do naszego organizmu przez drugą rękę. – Miało to trwać dwa dni po pięć godzin, ale w moim przypadku trwało to jeden dzień, sześć godzin. Lekarze zdecydowali, że tego materiału jest na tyle dużo, że już wystarczy. Czy to boli? Zastrzyki są dość nieprzyjemne, są po nich bóle kostne, ale można brać paracetamol, więc nie jest źle. A przy samej procedurze pobrania nic nie czuć. To tak, jakbyśmy mieli podpiętą kroplówkę – przekonuje obrońca Skry.
Naprawdę warto!
Argumentów za tym, że warto iść śladem 27-latka jest naprawdę dużo. – W pierwszych dniach po oddaniu byłem nieco osłabiony, ale nie było to jakieś dramatyczne. Musiałem sobie drzemkę w czasie dnia zrobić. Po tygodniu czułem się już naprawdę dobrze i wróciłem do treningów. Zachęcam wszystkich jak najmocniej, aby zarejestrowali się w bazie. Cała fundacja działa bardzo sprawnie. Troszczy się o dawców. Pokrywa wszelkie koszty badań, a nawet przejazdów do klinik. Każdy z nas ma gdzieś na świecie swojego bliźniaka genetycznego, który może akurat czeka na naszą pomoc. Działa to także w drugą stronę. Kto wie, czy kiedyś sami nie będziemy potrzebowali pomocy i dzięki temu uda nam się znaleźć ratunek na czas – kończy Holik.