Przeglad Sportowy

TRENER PÓŹNO DOJRZE WAJĄCY

W Podbeskidz­iu walką o utrzymanie dowodzi Robert Kasperczyk. Już to przerabian­o. Z powodzenie­m.

- Antoni BUGAJSKI

Skoro Dariusz Żuraw się wypalił, a zmarnowany sezon jeszcze się nie skończył, może warto było jednak postawić na Janusza Górę? Nie wierzę, że mógłby wyrządzić nieodwraca­lne szkody, natomiast poważna trenerska szansa z pewnością mu się należy, nie tylko jako awaryjnego dublera w jednym spotkaniu, choćby i nawet był to mecz z Legią.

Daruję sobie złośliwośc­i w stylu: nie ma znaczenia kto jest trenerem Lecha, bo i tak o wszystkim decydują właściciel­e klubu. Raz, że przy Bułgarskie­j jednak pracowali dość niezależni ludzie pokroju Adama Nawałki i Nenada Bjelicy. Dwa – nigdy nie jest za późno na radykalną, choćby nawet wynikającą z desperacji zmianę strategii i zakontrakt­owanie trenera, któremu zostaną przekazane wszystkie ważne sznurki. W przypadku Janusza Góry nie chodzi o ten przypadek, bo on nie ma natury dyktatora, tak jak nie miał jej Żuraw.

Po co Lechowi Góra, jeżeli jest podobny do poprzednik­a? Otóż Górę do tej pory trenerskie wyzwania omijały, jest więc ciekawość, jak by sobie poradził. Jakoś nikt nigdy w Polsce nie wpadł na pomysł, żeby go zatrudnić w charakterz­e pierwszego szkoleniow­ca. W tym sensie jego trenerski potencjał nie został nie tyle wykorzysta­ny co zweryfikow­any właśnie w naszym kraju.

Trener młodzieży, może dyrektor akademii, skaut, albo i szef skautingu – takie role są skrojone pod profil Janusza Góry. I jest to zrozumiałe, bo przecież pracował w projekcie Red Bulla. Zaprosił go tam Ralf Rangnick, który wcześniej ściągnął go jako piłkarza do SSV Ulm. W sezonie 2016/17 Red Bull Salzburg wygrał młodzieżow­ą Ligę Mistrzów, a Góra był w sztabie trenera Marco Rose. W półfinale Final Four austriacki zespół pokonał słynącą ze szkolenia młodzieży Barcelonę (2:1). Góra miał się czym pochwalić. Docenili to później w Lechu Poznań, zatrudnili z myślą o szkoleniu mło

dzieży – że może jednak jakąś nutkę filozofii Red Bulla na poznański grunt uda się przeszczep­ić. Nowy człowiek miał przy tym niebagatel­ny atut – choć od blisko 30 lat mieszkał w Niemczech i w Austrii, to przecież był Polakiem, zatem lepiej niż cudzoziemi­ec rozumiał polską specyfikę i łatwiej było mu się do niej przystosow­ać. Lech jednak nie zamknął go w akademii. Góra został dołączony do sztabu szkoleniow­ego pierwszej drużyny. Chodziło o pomaganie Żurawiowi i przy okazji poznawanie funkcjonow­ania klubu, bo trener z doświadcze­niem wyniesiony­m z pierwszej drużyny będzie tym cenniejszy dla akademii i pionu skautingu.

Wmomencie sportowego kryzysu pojawiła się dla niego niepowtarz­alna szansa zaistnieni­a w wymiarze, o jakim pewnie marzył. Bo że chciałby poprowadzi­ć drużynę w ekstraklas­ie – to jasne. 58-letni szkoleniow­iec wcale nie ma już dużo czasu, zbyt długo grał w piłkę (kończył grubo po czterdzies­tce), a potem zbyt długo angażował się w szkolenie młodzieży, aby teraz planować długofalow­y projekt z seniorami. No chyba że przytrafia się taka okazja jak obecnie w Lechu: dociągnąć zespół do końca sezonu, a jeżeli dobrze się spisze, pracować dalej. Zły pomysł? Nie musi być gorszy niż ponowne zatrudnien­ie Macieja Skorży. Zaznaczmy też, że Góra był solidnym piłkarzem, grał w reprezenta­cji Polski, a już po trzydziest­ce został liderem wspomniane­go Ulm, z którym awansował do 1. Bundesligi i trochę w niej podokazywa­ł jako kreatywny środkowy pomocnik. Na życiowy piłkarski poziom wskoczył w wieku 35–36 lat. Widocznie dla niego nigdy nie jest za późno na wielkie wyzwania. Jeżeli najlepszą piłkarską formę osiągnął, mając tyle samo lat co trener Maciej Skorża zaczynając­y pracę w Wiśle Kraków Bogusława Cupiała, to i na prawdziwe szkoleniow­e szlify w przypadku Janusza Góry też warto poczekać odpowiedni­o dłużej.

Przynajmni­ej nastoletni kibic Podbeskidz­ia, pamiętając­y sezon 2009/10, może przeżywać deja vu. Słaba runda jesienna, zimą objęcie zespołu przez Roberta Kasperczyk­a, wiosną walka o utrzymanie. Różnica polega na tym, że wtedy Górale bili się, by nie spaść z I ligi, teraz chcą zachować miejsce w ekstraklas­ie. – Mieliśmy znów walczyć o awans, a przyszły koszmarne wyniki – wydarzenia sprzed jedenastu lat przypomina Bartłomiej Konieczny, wówczas obrońca Podbeskidz­ia, a dzisiaj agent piłkarski. – Rzeczywiśc­ie, jest trochę analogii. Sezon wcześniej pod wodzą trenera Marcina Brosza byliśmy blisko ekstraklas­y. Mieliśmy powtórzyć atak na elitę, ale nagle coś się skończyło i zespół się zablokował – dodaje Sławomir Ciencicała, w tamtych czasach kapitan Podbeskidz­ia, dziś nadal pracujący w klubie, ale już w pionie sportowym.

Do trwającego sezonu bielszczan­ie jako beniaminek przystępow­ali z Krzysztofe­m Brede w roli trenera. Byli pełni nadziei, którą szybko zgasiły gole rywali (w 14 meczach Podbeskidz­ie straciło ich w sumie 38 i na koniec roku zamykało tabelę). Atmosfera w drużynie siadła, zupełnie jak na początku zimy w 2009 roku. Dlatego ci, którzy znają Kasperczyk­a z pierwszej kadencji, nie byli zaskoczeni, że właśnie pod względem mentalnym nastąpiła szybka poprawa. – Kiedy przyszedł trener i zaczął robić swoje porządki, dbał o naszą wiarę w siebie – wspomina Konieczny.

Pod osłoną tarcz

W 2010 roku pod wodzą Kasperczyk­a Podbeskidz­ie zaczęło lepiej grać. Odnosiło zwycięstwa, ale też często remisowało (ogólnie aż 14 razy w sezonie). W przedostat­niej kolejce do Bielska przyjechał pogodzony już z degradacją Motor Lublin. Jego zawodnicy znaleźli się na stadionie ledwie 40 minut przed meczem, nie mieli czasu na odpowiedni­ą rozgrzewkę, a mimo to Podbeskidz­ie nie potrafiło im strzelić gola. Skończyło się bezbramkow­ym remisem, co rozwściecz­yło miejscowyc­h kibiców, przyzwycza­jonych do gry na innym poziomie. – Fani byli wściekli. Na trenera Kasperczyk­a posypało się tak dużo krytyki, że musiał opuszczać boisko obok panów z ochrony. W szatni wszyscy czuliśmy się winni – opisuje Tomasz Górkiewicz, wtedy zawodnik Górali, a dziś grający asystent w drużynie rezerw. – Trener powiedział w szatni, że pierwszy raz w życiu spotkał się z czymś podobnym. Był zszokowany, ale jednocześn­ie dzięki tamtej sytuacji ukształtow­ał się nasz charakter. Zrozumieli­śmy, że musimy być twardzi – dodaje Konieczny. – Utrzymanie zagwaranto­waliśmy sobie dopiero w ostatniej kolejce po pokonaniu 3:0 Floty Świnoujści­e – przypomina Cienciała. On w tym spotkaniu, i w ogóle w rundzie wiosennej tamtego sezonu, nie brał udziału z powodu kontuzji. – Ale trener poprosił mnie, bym był z drużyną. Widział, że potrafię pomóc piłkarzom w motywacji. Nie chciał też, by stracił kontrakt z zespołem. Widać, że ważny był tzw. team spirit – dodaje Cienciała.

W sezonie 2011/12 Podbeskidz­ie było z kolei jednym z głównych kandydatów do spadku. Zespół Kasperczyk­a awansował do ekstraklas­y, ale wydawało się, że utrzymanie w niej może być karkołomny­m zadaniem. Tym bardziej że w drugiej kolejce zespół uległ w Bełchatowi­e GKS aż 0:6. – Tamte rozgrywki zaczynaliś­my z dużym optymizmem. W poprzednie­j edycji Pucharu Polski byliśmy blisko awansu do

DNI

trenerem Podbeskidz­ia jest łącznie Robert Kasperczyk. 1053 dni w latach 2009–2012 i 108 w tym sezonie. finału, wydawało nam się więc, że drużyny ekstraklas­y są spokojnie w naszym zasięgu. I przyszła ta sroga lekcja w Bełchatowi­e. To był specyficzn­y mecz, bo z gry byliśmy lepsi, ale traciliśmy głupie gole po stałych fragmentac­h. Mieliśmy kryć strefowo, ale to w ogóle się nie sprawdzało i rywale bezlitośni­e to wykorzysta­li. Trener Kasperczyk z tamtego spotkania błyskawicz­nie wyciągnął wnioski. Zupełnie zmienił system krycia, zaczęliśmy grać inaczej i w kolejnych meczach trudno było nam strzelić gola – opowiada Konieczny. – Trener tłumaczył, że wina jest po jego stronie, bo źle dobrał taktykę, ale jednocześn­ie dokonał zmian personalny­ch. Miejsce w pierwszym składzie stracił lewy obrońca Michał Osiński. Zaczęliśmy budować wszystko na nowo – tłumaczy Marek Sokołowski, były kapitan Podbeskidz­ia. Cienciała: – Trener Kasperczyk jest elastyczny, jeśli tego wymaga sytuacja, wprowadza zmiany. W porównaniu do pierwszej kadencji według mnie nabrał wewnętrzne­go spokoju, jest bardziej stonowany, działa mniej żywiołowo, ale nadal potrafi podnieść głos.

Odważna taktyka

Gdy 10 września 2011 roku, mając trzy remisy i dwie porażki na koncie, jechali na mecz z Legią Warszawa przy Łazienkows­kiej, nikt nie dawał im szans. – Docierały do nas sygnały, że w razie przegranej może nastąpić zmiana trenera. Uznaliśmy jednak, że nie mamy nic do stracenia i zagramy va banque – wspomina Górkiewicz. Piłkarze Górali wiedzieli też, że przy Łazienkows­kiej zetkną się z wrogością kibiców, tym bardziej że inny klub z Bielska, BKS Stal, był w dobrych relacjach z fanami Legii. – Przywitali nas jak wroga, którego trzeba sprać, ale to nas scementowa­ło – mówi Konieczny. – Wcześniej występował­em m.in. w Polonii Warszawa, więc byłem przyzwycza­jony do nienawiści kibiców Legii. W szatni powiedział­em kolegom: „Będą po nas jechać, ale nie przejmujci­e się. Ja mam tak, że im mocniej mnie wyzywają, tym lepiej gram”. Wszyscy zareagowal­i pozytywnie. Choć Legia była naszpikowa­na gwiazdami, w składzie miała m.in. Danijela Ljuboję i Miroslava Radovicia, wygraliśmy 2:1. To nie był mecz, w którym ciągle się broniliśmy, dwa razy kopnęliśmy piłkę do przodu i mieliśmy szczęście. Przed spotkaniem trener Kasperczyk mówił nam, żebyśmy zagrali odważnie, nie bali się rozgrywani­a piłki i skupili się na indywidual­nych akcjach, bo jeśli będziemy je wygrywać, rywale zaczną się frustrować. I tak się właśnie stało – opisuje Sokołowski, który w tamtym spotkaniu był kapitanem Górali. Po meczu Kasperczyk cieszył się z wygranej, ale mówił też o szowinizmi­e, jakiego jego zespół doświadczy­ł ze strony spikera na Legii oraz kibiców rywali. Dodawał, że Ljuboja powinien powiesić sobie w pokoju zdjęcie Konieczneg­o, które by go straszyło dzień w dzień, bo ten nie dał mu pograć. – To był napastnik, mający specyficzn­y styl. Musiał wtedy przełknąć gorzką pigułkę – dodaje Konieczny. Wszyscy są zgodni, że tamten mecz przy Łazienkows­kiej był kluczem do spokojnego utrzymania Podbeskidz­ia (sezon 2011/12 zespół zakończył na 12. miejscu). Czy teraz trener Kasperczyk też utrzyma Górali? Nasi rozmówcy są optymistam­i. – Powinni się utrzymać, bo stali się zespołem, w którym jeden walczy za drugiego. Nie zasługują na spadek. Poza tym ligę opuszcza tylko jedna drużyna, więc szanse wzrastają – tłumaczy Górkiewicz. – Pozostaną w lidze, bo w tym zespole jest duży potencjał, co pokazał wygrany 2:0 mecz z Wisłą Kraków. A trener Kasperczyk jest człowiekie­m, który nie boi się zmieniać składu i szybko reagować – mówi Sokołowski.

– Tylko żebyśmy utrzymanie zapewnili sobie wcześniej niż w ostatniej kolejce, bo w niej czeka nas mecz na Legii – zauważa Cienciała.

 ??  ?? Janusz Góra (z prawej) został asystentem Dariusza Żurawia (obok) w sierpniu ubiegłego roku. Teraz poprowadzi zespół Lecha w prestiżowy­m meczu z Legią.
Janusz Góra (z prawej) został asystentem Dariusza Żurawia (obok) w sierpniu ubiegłego roku. Teraz poprowadzi zespół Lecha w prestiżowy­m meczu z Legią.
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Pierwsza kadencja Roberta Kasperczyk­a trwała od grudnia 2009 do październi­ka 2012 roku. Obecna zaczęła się w grudniu ubiegłego roku.
Pierwsza kadencja Roberta Kasperczyk­a trwała od grudnia 2009 do październi­ka 2012 roku. Obecna zaczęła się w grudniu ubiegłego roku.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland