RAWDA, JESTEM W CENTRUM
Zez prawie całe życie, choć miałem takie chwile w karierze, że mocno na ten moment czekałem – przyznaje były piłkarz, dziś trener.
z prowadzenia Ruchu w moim ostatnim sezonie gry w tym zespole, kiedy na koniec spadliśmy z ekstraklasy. Odszedł przed rundą finałową, zostawiając nas na słabej pozycji. Wtedy nie mogłem zrozumieć jego postępowania. Kiedy jednak potem niektóre rzeczy wyszły na jaw, zmieniłem zdanie. Teraz też już wiem, że trener musi mieć wsparcie. Nie może funkcjonować w sytuacji, kiedy kontrakty z piłkarzami nie są przedłużone, kiedy do mediów wypuszczana jest informacja, że jest już szykowany jego następca. Taki news sprawia, że jego autorytet w szatni gaśnie, nie może wyegzekwować od piłkarzy taktyki, jeśli nie ma poparcia z klubu. Jako zawodnik tego nie rozumiałem. Dziś może nie rozgrzeszam go w stu procentach, ale patrzę na jego postępowanie z innej perspektywy.
Inaczej patrzy też pan na funkcjonowanie piłkarzy, ich relacje z kibicami? Pan nie miał ich zbyt dobrych, szczególnie w Legii, w której był kapitanem. Dlaczego?
To prawda, nie miałem. Traktowałem rolę kapitana bardzo poważnie, uważałem, że zawsze powinienem bronić swojej przechodziła przeze mnie. Faktycznie tak było. Po odbiorze piłki nigdy się nie chowałem przed grą, zawsze rozpoczynałem akcje ofensywne, brałem udział w budowaniu ich. Tak widziałem swoją rolę, nie uważałem, że mam się ograniczać do defensywy, dlatego irytuje mnie, kiedy ktoś mnie tak wspomina. Miałem zdecydowanie więcej zadań i taką filozofię gry w środku pola przekazuję dziś swoim zawodnikom.
Kibicom Wisły Kraków też pan podpadł. Żałuje pan, że całował herb Legii na ich oczach, kiedy strzelił pan Białej Gwieździe gola?
To był odruch spowodowany złymi emocjami, jakie we mnie się zagnieździły, gdy odchodziłem z Krakowa. Trochę mi to potem przeszkodziło, ale nie będę nikogo za to przepraszał. Znów wracamy do tego samego: byłem zły, bo mi zależało. Szacunek do klubu to jedno, ale do siebie też trzeba go mieć. Miałem prawo mieć o pewne rzeczy żal, o to, jak mnie, wychowanka, potraktowano. Liczyłem, że skoro w tym klubie się ukształtowałem, to będą na mnie stawiali, szczególnie że byłem wyróżniającym się juniorem, trampkarzem. Rzeczywistość to jednak boleśnie zweryfikowała. Ale nie płaczę nad tym, wziąłem się w garść, poszedłem inną drogą, do innych klubów, w nich budowałem swoją karierę.
A jednak był pan ponownie pracownikiem Wisły, tyle że zrezygnował z prowadzenia drużyny w Centralnej Lidze Juniorów zaledwie po pięciu dniach. Powód – oświadczenie Stowarzyszenia Kibiców, które uznało, że nie szanuje pan barw. Dziś pan uważa, że słusznie postąpił, odchodząc?
Kiedy przeczytałem oświadczenie, nie chciałem tracić sił, by odkręcać pewne rzeczy. Szczególnie że nie czułem, by klub mnie bronił, nie czułem, abym miał poparcie we władzach. Sądzę, że zatrudnienie mnie na tym stanowisku było inicjatywą pojedynczej osoby, to nie przemawiało za tym, abym został, walczył. Chciałem pomóc młodym chłopakom, myślałem, że to dobry pomysł. Mieszkam w Krakowie, mój syn gra w Wiśle, może to by odbudowało moje relacje z klubem. Ale szybko się okazało, że to były moje przypuszczenia, że zarząd nie miał na mnie konkretnego planu. Oświadczenie przelało czarę goryczy. Uznałem, że na tamten moment nie ma sensu walczyć. Podkreślam: na tamten moment. Zobaczymy, co życie przyniesie. Dla mnie dziś jest ważne, że znów czuję, że jestem na właściwej ścieżce.