Czeski film dla Jagi
Białostoczanie odnieśli zwycięstwo, skazując Cracovię na dalszą walkę o utrzymanie.
Wtygodniu poprzedzającym mecz włodarze Białegostoku z dumą przytoczyli wyniki sondy, z której wynikało, że aż 93 procent mieszkańców jest zadowolonych z życia w stolicy Podlasia. W ciemno można założyć, że przynajmniej tylu samo białostoczan wyraziłoby swoje niezadowolenie z sezonu w wykonaniu piłkarzy Jagi. Żółto-czerwoni, prowadzeni przez tymczasowego trenera Rafała Grzyba (na zdjęciu), walczą, by rozgrywki, dawno spisane na straty, zakończyć z twarzą.
Ale Cracovia nie zamierzała w tym pomóc, bo choć w tym roku prezentuje się zazwyczaj słabiutko, akurat wczoraj nieźle weszła w mecz i objęła prowadzenie. Zaznaczyć trzeba, że w gigantycznym stopniu bramkę zorganizował Pasom duet miejscowych obrońców. Najpierw beznadziejnie skiksował Błażej Augustyn, po nim identycznie żałośnie piłkę próbował wybić Bartłomiej Wdowik, a w końcu trafiła pod nogę Thiago. I ten zaskoczył Xaviera Dziekońskiego. Gości natchnęło prowadzenie. Odważnie poruszali się po połowie gospodarzy, Jagiellonię ratowały słupek i poprzeczka. Jednak później na nieszczęście Cracovii nastąpił czeski film, czyli „nikt nic nie wie”. Tak działo się w defensywie zespołu Michała Probierza. Żaden z jego graczy nie potrafił powstrzymać Bartosza Bidy, a następnie Tarasa Romanczuka, strzelających gole po uderzeniach głową. A co z tym wspólnego mieli Czesi? Przy golu na 1:1 piłkę na głowę Bidy wrzucił Tomas Přikryl, przy drugim asystował Martin Pospišil. I Jagiellonia dowiozła przewagę do końca.
Mając na uwadze wiosenną dyspozycję obu klubów, obawiano się meczu-paździerza. A tu niespodzianka, bo starcie otwierające kolejkę okazało się naprawdę niezłe. Rozstrzygnięcie nie może satysfakcjonować Cracovii, która wciąż musi obawiać się, by nie opuścić najwyższej klasy rozgrywek. PIOTR WOŁOSIK