Wymieniamy powody, dlaczego Manchester City znowu został mistrzem Anglii.
W minionej kolejce Premier League Manchester City zagrał po raz pierwszy jako nowy mistrz Anglii.
To było w okolicach listopada. Manchester City zleciał wtedy na 10. pozycję w tabeli i plany zdobycia mistrzostwa mocno się oddaliły, a angielscy dziennikarze wzięli klawiatury do rąk i zaczęli tworzyć artykuły o kończącej się powoli misji Pepa Guardioli na Etihad Stadium. Pięć miesięcy później publikacje były już zupełnie inne – Manchester City zapewnił sobie trzeci pod wodzą Guardioli tytuł mistrzowski, najtrudniejszy – jak mówi Katalończyk – ze wszystkich dotychczasowych na Wyspach Brytyjskich. Co konkretnie zdecydowało o tym sukcesie?
1. ROZŁOŻONA ODPOWIEDZIALNOŚĆ
Kiedy Guardiola sięgał po swoje dwa wcześniejsze mistrzostwa Anglii, zawsze miał jednego wyróżniającego się supersnajpera. W sezonach 2017/18 i 2018/19 Sergio Agüero strzelił po 21 goli, co zawsze dawało mu miejsce w ścisłej czołówce najskuteczniejszych ligi. Ale dziś Argentyńczyk w niczym nie przypomina już zabójczo skutecznego napastnika i po sezonie pożegna się z Manchesterem i pewnie z Anglią. Gabriel Jesus wciąż nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Pozbawiony snajpera z prawdziwego zdarzenia Guardiola musiał więc wymyślić coś innego. I wpadł na pomysł, by odpowiedzialność za zdobywanie bramek rozłożyć na większą liczbę graczy. Żeby w tym sezonie w tabeli strzelców Premier League znaleźć jego zawodnika z największą liczbą goli, trzeba zjechać aż na 10. pozycję. Jest na niej Ilkay Gündogan z 12 trafieniami. Nigdy wcześniej w erze Premier League nie zdarzyło się, by najskuteczniejszy gracz mistrza Anglii miał tak mało bramek. Katalońskiemu trenerowi zależało, by większa liczba jego piłkarzy wbiegała w pole karne (oczywiście w odpowiednich momentach i tempie) i próbowała zaskoczyć rywali. Dzięki temu drużyna zyskiwała element zaskoczenia, ponieważ rywal nigdy nie wiedział, skąd przyjdzie zagrożenie.
2. NOWA PARA OBROŃCÓW
Pep Guardiola nie lubi przegrywać z Jose Mourinho. Dlatego kiedy pod koniec listopada Manchester City uległ Tottenhamowi 0:2, Katalończyk był wściekły i postanowił, że musi zadziałać. W następnym spotkaniu na ławkę rezerwowych posłał więc Aymerica Laporte’a, a w jego miejsce wstawił Johna Stonesa. W taki sposób narodziła się bez wątpienia najwnosi lepsza para stoperów w Anglii, a może nawet w Europie: Ruben Dias – Stones. Ten pierwszy przyszedł do drużyny pod koniec września i wcale nie był pierwszym wyborem Guardioli. Menedżer chciał albo Kalidou Koulibaly’ego z Napoli lub Julesa Kounde z Sevilli. Kiedy się nie udało, sięgnął po opcję numer trzy ze swojej listy życzeń i okazała się ona strzałem w dziesiątkę. Dias szybko zaaklimatyzował się w nowym środowisku, został szefem defensywy. Z kolei Stones wyprowadził na prostą swoje życie prywatne (wszedł w nowy związek po burzliwym rozstaniu z partnerką i matką jego dziecka, przy którym nie obyło się bez prania brudów na łamach bulwarówek) i wreszcie skupił się tylko na grze w piłkę. Obaj załatali dziury w przeciekającym statku. Z 14 meczów w lidze, w których zagrali jednocześnie w podstawowym składzie, dziewięć drużyna zakończyła bez straty bramki. W sumie defensywa Manchesteru City w mijającym sezonie dopuściła do straty tylko 29 goli.
3. NOWY KONTRAKT GUARDIOLI
Kiedy drużynie nie szło, naprawdę można było odnieść wrażenie, że będzie to już ostatni sezon Guardioli w Manchesterze. Ale 19 listopada Katalończyk podpisał nowy kontrakt, do końca czerwca 2023 roku, dzięki czemu zespół, zamiast myśleć o przyszłości, mógł się skupić tylko na wykonywaniu swoich obowiązków boiskowych. Sukcesy City opierają się m.in. na doskonałych relacjach Guardioli z jego szefami. Dwóch dyrektorów, Txikiego Begiristaina i Ferrana Soriano, trener znał jeszcze z czasów Barcelony i nazywa ich przyjaciółmi. Ale z prezesem też szybko złapał dobry kontakt. Jeśli tylko menedżer czegoś potrzebuje, Khaldoon Al Mubarak spełnia jego życzenie i nie chodzi wyłącznie o zakup nowych piłkarzy. Podobno to właśnie Al Mubarak odegrał największą rolę w tym, by przekonać Guardiolę, że warto wciąż pracować na Etihad Stadium.
4. LIDER FERNANDINHO
Pod względem liczb jest to najsłabszy sezon Brazylijczyka. W swoich wcześniejszych siedmiu sezonach w Premier Leagu, sześć kończył z ponad 30 występami (raz miał 29). Teraz ma na koncie 19 spotkań, bo coraz częściej przygląda się grze kolegom z ławki. Jednak w szatni
Fernandinho wciąż odgrywa pierwszoplanową rolę. Przed rozpoczęciem rozgrywek został mianowany nowym kapitanem i ze swojej roli wywiązuje się bardzo dobrze. W przeciwieństwie do swojego poprzednika Davida Silvy, nie boi się publicznie rugać kolegów. Na początku stycznia Fernandinho czuł, że nie wszyscy piłkarze City starają się na sto procent możliwości, więc zwołał w szatni zebranie bez obecności trenerów i wygarnął im, co myśli o takiej postawie. – Jesteśmy Manchesterem City! Nie ma mowy o jakichkolwiek wymówkach! – krzyczał, cytowany przez „The Athletic”. Brazylijczyk mówi płynnie w sześciu językach – angielskim, portugalskim, rosyjskim, ukraińskim, hiszpańskim i włoskim – co ułatwia mu komunikację z tymi zawodnikami, którzy nie nauczyli się jeszcze angielskiego. – Kiedy tylko widzi, że któregoś z kolegów coś trapi, zawsze pyta, co się dzieje i jak może pomóc. Fantastyczny piłkarz i wspaniały człowiek – mówi o nim Phil Foden.
5. MNIEJ BIEGANIA
– To moja wina. Przekazywałem do tej pory swoim piłkarzom niewłaściwe wskazówki – przyznał się do błędu Guardiola w styczniu. Chodziło mu o to, że do tamtego czasu kazał piłkarzom biegać jak najwięcej. W pewnym momencie uznał, że z tego powodu bardziej się męczą, a nie to nic konstruktywnego do gry zespołu. Nastąpiła więc zmiana: owszem, kiedy City nie byli przy piłce, zawodnicy mieli tak długo za nią ganiać, aż ją odzyskają. Ale po przechwycie mieli przykazane, by zwolnić i spokojnie ją rozgrywać, czekając na odpowiedni moment, by przyspieszyć.
6. SZCZĘŚLIWA BLUZA
Przez lata podczas meczów byliśmy przyzwyczajeni do widoku Guardioli ubranego w sweter i biały podkoszulek. Ewentualnie w czarną kurtkę, kiedy było chłodniej. Ale w pewnym momencie mijającego sezonu to się zmieniło. Podczas spotkania z Southampton Katalończyk miał na sobie szarą bluzę z kapturem i napisem „Open Arms”. To nie przypadek. „Open Arms” to organizacja charytatywna mająca siedzibę w Katalonii, która pomaga uchodźcom, pragnącym przedostać się z terenów opanowanych wojną do Europy. Jednocześnie zwraca ona uwagę na tragiczny los tych, którzy w poszukiwaniu lepszego jutra narażają życie, płynąc przez morze na lichych i przepełnionych pontonach. Menedżer Manchesteru City zgodził się nagłośnić działalność organizacji, a jednocześnie pomógł sobie. Guardiola jest człowiekim przesądnym i kiedy City wygrali 1:0 z Southampton, uznał, że bluza przyniosła mu szczęście. Od tamtej pory zawsze ją zakłada. A starcie ze Świętymi zapoczątkowało niesamowitą serię 21 zwycięstw we wszystkich rozgrywkach.