PRZEBUDZENIE
WŁOSI PO 53 LATACH ZNOWU SĄ MISTRZAMI EUROPY. I WIELE WSKAZUJE NA TO, ŻE TO DOPIERO POCZĄTEK, BO ONI WCIĄŻ SIĘ ROZKRĘCAJĄ!
Zaczęło się od łez i na łzach skończyło. Najpierw przed kamerami telewizyjnymi płakał Gianluigi Buffon. Reprezentacja Italii chwilę wcześniej poległa w barażach ze Szwecją i nie awansowała do mistrzostw świata w Rosji. W tamtym momencie, w listopadzie 2017, dla Włochów świat się skończył. Ale mówi się, że każdy koniec to początek czegoś nowego i przynajmniej w tym wypadku to się sprawdziło. Ponad cztery lata temu nie było chętnych do objęcia posady selekcjonera Squadra Azzurra, dopiero po długich poszukiwaniach misji odbudowy podjął się Roberto Mancini. I w ostatnią niedzielę on też płakał, tyle że ze szczęścia na murawie Wembley po tym jak jego chłopcy zdobyli złoty medal mistrzostw Europy. Zgodnie ze słowami włoskiego hymnu – Italia się przebudziła. I to jak!
Śpiewy i tańce
Mancini stworzył grupę z silnym poczuciem jedności. Lorenzo Insigne mówił, że nigdy w życiu nie bawił się tak dobrze i miał wrażenie, jakby kopał sobie piłkę pod blokiem z przyjaciółmi. A o przyjaciołach przecież się nie zapomina, co dobitnie pokazały losy Leonardo Spinazzoli. Nieoczekiwany bohater pierwszej fazy EURO 2020 w 1/4 finału z Belgią (2:1) zerwał ścięgno Achillesa i na tym zakończył się dla niego udział w turnieju, ale kompani nie pozwolili zapomnieć światu, dzięki komu zaszli tak daleko. Najpierw skandowali jego ksywę w drodze powrotnej już na pokładzie samolotu, następnie nazajutrz podczas wspólnego śniadania wszyscy (dosłownie!) przytulili obrońcę AS Roma, a po wyeliminowaniu Hiszpanii w 1/2 finału (1:1 po dogrywce i 4:2 w karnych) znów zebrali się na boisku, by wyśpiewać pseudonim kumpla. Głównym chórzystą był Insigne, który biegał po murawie w założonej tył na przód koszulce Spinazzoli
(zresztą nie zdjął jej nawet do samolotu). Spinazzola już po operacji kontuzjowanej stopy był na finale w Londynie, kuśtykał o kulach po medal, ale nawet uraz nie powstrzymał go przed skakaniem na lotnisku w Luton do piosenki „Un’estate italiana”. Utwór nagrany przy okazji mistrzostw świata w 1990 roku we Włoszech dostał drugie życie – po zwycięstwie nad Turcją (3:0) na start EURO 2020 zawodnicy Manciniego śpiewali ją w autokarze (nagranie opublikował w mediach społecznościowych Alessandro Florenzi), a po triumfie nad Walią (1:0) na finiszu rywalizacji grupowej wykonali ją przed rzymskim Parco dei Principi Grand Hotel i towarzyszyła już im do końca. Pytano o nią nawet piłkarzy, Nicolo Barella (rocznik 1997) mocno zdziwił się, kiedy dziennikarka stacji RAI zagaiła go o wspomnienia z tamtego mundialu... Jednym z bohaterów Squadra Azzurra został rówieśnik Barelli – Federico Chiesa. Skrzydłowy Juventusu musiał poczekać na zaufanie Manciniego,
w wyjściowej jedenastce na stałe znalazł się w 1/4 finału, ale pewnie specjalnie go to nie zdziwiło. Od dziecka wątpiono w jego talent, nawet mama naciskała na wybór szkół o wysokim poziomie nauczania, żeby jej Fede czasem nie został na lodzie, gdyby w futbolu mu nie wyszło. Cóż, wyszło i chwilę po zakończeniu niedzielnego starcia na Wembley Chiesa wykonał połączenie wideo do mamusi, by pokazać złoty medal.
Nie do domu, a do Rzymu
– It’s coming Rome – śpiewali na korytarzu Wembley z krążkami na szyi Leonardo Bonucci i Jorginho, parafrazując angielskie hasło „Football is coming home”, co znaczy „Futbol wraca do domu”. Przed 1/2 finału Duńczyk Kasper Schmeichel zapytał, czy kiedykolwiek tam był, bo przecież Anglia nigdy nie triumfowała w mistrzo
stwach Europy, a dzięki Włochom jego wątpliwość jest ciągle aktualna. Italia była najlepsza w EURO 1968, więc w tym wypadku można mówić o „powrocie do Rzymu”.
Squadra Azzurra wylądowała w stolicy krótko po 6 rano, a następnie pojechała do hotelu, by wypocząć przed spotkaniem z prezydentem Sergio Mattarellą i premierem Mario Draghim. Italia znów kocha swoją reprezentację, o co łatwiej niż kiedykolwiek. Arrigo Sacchi – legendarny trener Milanu z przełomu lat 80. i 90. – w książce napisanej wspólnie z dziennikarzem Luigim Garlando ironizował, że Włosi wygrali jedną bitwę w historii – nad Piawą w trakcie I wojny światowej, a ponieważ udało się to dzięki okopaniu i następnie wyczekaniu okazji do kontrataku, w taki sam sposób chcą grać w piłkę. Mancini zerwał z tym schematem. Włosi strzelili 13 goli w mistrzostwach Europy, najwięcej razem z Hiszpanią. Byli drudzy pod względem średniej liczby strzałów, trzeci w posiadaniu piłki, czwarci w przeciętnej liczbie kontaktów z piłką w ofensywnej tercji boiska. Oczywiście defensywa była ciągle szczelna (albo kolegów ratował genialny Gianluigi
Donnarumma), ale nie dlatego, że właśnie na niej się skupiali.
Niepokonani w 34 walkach
– Teraz najważniejsza jest ochrona ludzkiego życia. W tym roku wygralibyśmy EURO, ale jeśli nie będziemy mogli, zrobimy to za rok. Po tym wszystkim będzie jeszcze piękniej – powiedział Mancini w marcu 2020, w trakcie pierwszej fali pandemii koronawirusa. Wtedy Italia była jednym z krajów najmocniej dotkniętych zarazą, w tamtym miesiącu władze Włoskiej Federacji Piłkarskiej (FIGC) ogłosiły, że udostępnią ośrodek szkoleniowy Coverciano we Florencji służbie zdrowia i od kwietnia przyjmowano tam pacjentów zakażonych SARS-COV-2. W tym samym ośrodku kadra narodowa mieszkała przez większość mistrzostw Europy. Kraj przetrwał, a Mancini dotrzymał słowa, w międzyczasie bijąc wszelakie rekordy. Ot, choćby liczby meczów bez porażki w dziejach reprezentacji – obecnie licznik dobił do 34 i nic nie wskazuje, by miał się zatrzymać. Ogarnięty euforią Bonucci w trakcie telewizyjnego wywiadu udzielanego jeszcze na boisku powiedział, że są legendami. I miał całkowitą rację.