Kolor wraca do Kielc
Korona pokonała 1:0 ŁKS, odniosła piąte zwycięstwo z rzędu i jest liderem 1. ligi.
Mamy to! Mamy! – krzyczał rozradowany Dominik Nowak, stojąc pod trybuną z wyciągniętymi do góry rękami. Szkoleniowiec Korony miał powody do radości, bo jego zespół wygrał piąty ligowy mecz z rzędu i zaliczył wymarzony początek sezonu.
Odbudowa
Złocisto-krwiste barwy Korony bledły od lat, aż w końcu całkowicie poszarzały. Kielczanie mieli swojego klubu, a raczej nim zarządzających, serdecznie dość. Temat Korony był na tyle irytujący, że na stadionie pojawiali się tylko ci najbardziej wytrwali. Ale i oni przychodzili ze zwieszonymi głowami i bardziej z przyzwyczajenia, niż dla rozrywki. Od przejęcia Korony z rąk niemieckich inwestorów minęło dziesięć miesięcy i dopiero teraz na stadion przy ulicy Ściegiennego powoli wraca życie.
Przed spotkaniem z ŁKS w kieleckim klubie stawali na głowie, by przyciągnąć widzów na obiekt. W mediach społecznościowych rozkręcono akcję marketingową, rzucając fanom wyzwanie, by na trybunach zebrali się w liczbie przekraczającej 5 tysięcy. Cel udało się zrealizować, bo przy Ściegiennego pojawiło się 5881 widzów i była to najwyższa frekwencja od 8 lutego 2020 roku i spotkania z Górnikiem Zabrze (7109 osób). Bardzo możliwe, że niedługo i ten wynik zostanie poprawiony, bo kielczanie są na fali. – Najlepszym podsumowaniem tego spotkania są słowa Pawła Golańskiego wypowiedziane po meczu. Na boisku była drużyna zmotywowana, taka, która ma jakość piłkarską, ale najcenniejsi byli wojownicy. Te trzy czynniki zdecydowały, że wygraliśmy
– powiedział na pomeczowej konferencji prasowej szkoleniowiec Korony.
Charakter
I patrząc na przebieg spotkania, rzeczywiście kluczową rolę w zwycięstwie Korony odegrała ambicja. Bo to ŁKS długo był zespołem lepszym. Kielczanie w pierwszych dwudziestu minutach nie byli w stanie wymienić pięciu celnych podań na połowie łodzian. Nieco krócej fani Korony czekali na wymianę pięciu podań w ogóle, bo to wydarzyło się w szesnastej minucie. – Kompletując skład, chcieliśmy połączyć dwie rzeczy: umiejętności czysto piłkarskie i ambicję, by coś fajnego w Kielcach zrobić. By ten słynny koroniarski charakter znów był naszym znakiem rozpoznawczym – mówił nam przed sezonem Golański,
pełniący funkcję dyrektora sportowego klubu ze stolicy województwa świętokrzyskiego.
Na razie wygląda na to, że szefom Korony udało się stworzyć drużynę. Po golu strzelonym przez Grzegorza Szymusika do szczęśliwego obrońcy przybiegli nie tylko wszyscy grający zawodnicy, ale też cała ławka rezerwowych. – Takiej radości nie było dawno – przyznał Jacek Kiełb, kapitan kielczan.
On widział w tym klubie wiele. Był w najlepszych czasach, był w tych najgorszych, gdy walczono o przetrwanie. A że koniec kariery coraz bliżej, pewnie chętnie zagrałby jeszcze kilka spotkań dla Korony w ekstraklasie. Mecz z ŁKS był dla niego 251. występem w barwach kieleckiego klubu, więc jeśli jego zespół dalej będzie tak punktował, kolejny jubileusz obchodziłby w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Nie zgrzeszyć
Mimo euforii wszyscy w Kielcach wiedzą, że droga do ekstraklasy jest jeszcze bardzo długa, kręta i pełna pułapek. A pierwszą z nich może być grzech pychy. – Po meczu w szatni Piotr Malarczyk powiedział fajną rzecz, że dziś się cieszymy, dziś jest radość, ale od jutra już musimy zapomnieć o meczu z ŁKS i dalej pokornie pracować, by sprostać kolejnym wyzwaniom – zdradził Nowak. Przywracanie koloru ruszyło w Kielcach pełną parą. A kibice po raz pierwszy od dawna mogą z czystym sumieniem powiedzieć, że lubią oglądać drużynę biegającą po boisku w złocisto-krwistych koszulkach.