Łzy i dramat zespołu Roberta Kubicy w słynnym wyścigu w Le Mans.
Dwóch minut zabrakło Orlen Team WRT do zwycięstwa w debiucie we Francji. W aucie ekipy Roberta Kubicy doszło do awarii.
Brak mi słów. Płaczę – napisał Louis Deletraz tuż po tym, jak samochód numer 41, jadąc po zwycięstwo w 24-godzinnym wyścigu Le Mans, zatrzymał się na torze... 2 minuty przed końcem. Na ostatnim okrążeniu. Robert Kubica, Yifei Ye i Deletraz jechali po wielki wynik, a biorąc pod uwagę, że drugie miejsce zajmowała siostrzana ekipa WRT, był to rezultat niezwykły. Ostatecznie skończyło się łzami. Szczęścia po jednej stronie garażu i bezradności po drugiej.
Dlaczego my?
Samochód nie zareagował na pedał gazu. Awaria zniweczyła pracę wykonywaną przez niemal 24 godziny. A wyścig od początku był wymagający. Jako pierwszy za kierownicę wsiadł Kubica – na mokrym torze, w trudnych warunkach wielu zawodników miało problemy, w tym ci z przodu startujący w najwyższej klasie hypercar. Już wtedy było blisko, żeby Orlen Team WRT skończył wyścig, gdy część oderwana z innej maszyny uderzyła w szybę Kubicy. Na swojej zmianie uderzony został Deletraz, przez co uszkodzony był tył auta, a 11 godzin przed końcem pojawiła się awaria czujnika LAMBDA. To z kolei oznaczało konieczność używania awaryjnej mapy silnika i większe zużycie paliwa. Zespół nie zdecydował się na wymianę, a tempo mimo wszystko pozwalało na walkę o zwycięstwo, bo problemy rywali były jeszcze większe. Załoga JOTA dostała karnie 90 sekund za nieprzepisowy wjazd do boksów, dwa samochody United zderzyły się ze sobą, a G-drive, z którym ekipa Kubicy walczy o tytuł w European Le Mans Series, miał wypadek. Kłopoty dopadły także siostrzaną ekipę WRT w samochodzie numer 31 – zawiódł podnośnik do auta przez co podczas pit stopów wymieniano opony tylko na jednej osi. Ye, który jako ostatni wsiadł do samochodu nr 41, wyszedł na prowadzenie i tylko je powiększał, gdy na ostatnim okrążeniu doszło do awarii. Była wściekłość, były łzy. A z drugiej strony szał radości u załogi nr 31.
– Wygrana w 24h Le Mans była moim marzeniem, odkąd byłem dzieckiem. To jest takie okrutne. Dlaczego my? Dlaczego na ostatnim okrążeniu po 23 godzinach i 58 minutach? Mieliśmy dużą przewagę, mieliśmy zwycięstwo. I samochód się zatrzymał – nie mógł uwierzyć Deletraz.
Udany powrót Alpine
– Straciliśmy szansę, żeby osiągnąć coś niezwykłego. Myślę, że zasłużyliśmy... – nie ma wątpliwości Kubica, który sam pocieszał w garażu mechaników. Załoga numer 41 była liderem LMP2 i szóstym autem klasyfikacji generalnej. Przed nimi znajdowały się tylko auta najwyższej klasy hypercar.
O zwycięstwo walczyły dwie Toyoty, a ostatecznie wygrał skład z Kamuim Kobayashim, Jose Marią Lopezem i Mikiem Conwayem. – Sześć godzin przed końcem mieliśmy kłopot z samochodem, który mógł się zrobić dużym problemem. Na szczęście zespół znalazł rozwiązanie, ale i tak to były stresujące godziny. Nawet jak jedziesz na czele, nawet jak masz przewagę, niczego do końca nie możesz być pewien – przyznawał ten ostatni. Trzecie miejsce na podium zajęła załoga Alpine, która powróciła do rywalizacji w najwyższej klasie po 43 latach. – Dziś Toyoty były od nas szybsze i musimy to zaakceptować. Niewiele więcej mogliśmy zrobić. Jestem dumny z tego wyniku – mówił Nicolas Lapierre. Jego kolega z ekipy trochę utrudnił im zadanie, gdy na wilgotnym torze wypadł z trasy. Utknął w żwirze i zanim został wyciągnięty przez dźwig, stracił sporo czasu, przez co team spadł na 8. miejsce. Szybko jednak odrobił straty i zdołał utrzymać za sobą dwie ostatnie maszyny hyper – Glickenhaus. Poczynania Alpine śledził z garażu Fernando Alonso, dwukrotny zwycięzca Le Mans, który wraz z sensacyjnym zwycięzcą ostatniego Grand Prix Węgier Formuły 1 Estebanem Oconem, pojawił się na torze.
Świetny Inter Europol
Doskonale spisała się polska ekipa w Inter Europol Competition z Jakubem Śmiechowskim w składzie, która zajęła 5. miejsce w LMP2. Po starcie z 18. miejsca szybko awansowała i po 6. godzinie jazdy była już w pierwszej piątce. Także dzięki temu, że Śmiechowski został na slickach w trudnym momencie wyścigu, gdy spadł deszcz, a wiele ekip wybrało opony przejściowe. – Jestem bardzo dumny z tego, co osiągnęliśmy jako zespół. Nie mieliśmy problemów technicznych, co pokazuje jak duży wysiłek wszyscy w to włożyli. Długo się przygotowywaliśmy, ale to było tego warte – mówi Śmiechowski. Obok niego jechał Renger van der Zande i Alex Brundle, syn byłego kierowcy i komentatora F1. To był zaledwie czwarty start polskiej ekipy w LMP2 w długodystansowych mistrzostwach świata i trzeci w Le Mans.