Portugalska, ale inaczej
Kolejni piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego przybywają na Łazienkowską. Kto kreuje ten trend?
Trendy narodowe napływają do Legii falami. Zagraniczne kolonie obserwujemy przy Łazienkowskiej od dawna. Była Legia hiszpańska, kiedy dyrektorem sportowym został Mirosław Trzeciak, a trenerem Jan Urban. Była brazylijska, kiedy drużynę prowadził Dariusz Wdowczyk. W sezonie 2018/19 roku widzieliśmy klub budowany po portugalsku. Rządził trener Ricardo Sa Pinto, który sprowadził rodaków nie tylko do składu, ale też do sztabu szkoleniowego i mimo że od tamtej pory wiele czasu nie minęło, to jedynym portugalskim piłkarzem z tamtego zaciągu, który gra w Warszawie do dziś, jest Andre Martins. Tyle że znów ma wielu rodaków, bo po okresie bałkańskim, ponownie nastał trend z Półwyspu Iberyjskiego. Z tą różnicą, że nie kreuje go obecny szkoleniowiec.
Osamotniony Mladenović
Gdy stery po Sa Pinto przejął Aleksandar Vuković, zaczęto szukać nie tylko technicznych umiejętności, ale i mocnych charakte- r ó w . Tacy mieli być piłkarze z Bałkanów, na takich postawił były już trener Legii. Bardzo ważną rolę w jego drużynie zaczął pełnić Domagoj Antolić, na gwiazdę ligi wyrósł Marko Vešović, przez chwilę w klubie pojawił się Ivan Obradović (ale akurat on był pomyłką), latem 2020 roku sprowadzono – także dzięki namowom Vukovicia – Filipa Mladenovicia. Wtedy przy Łazienkowskiej pojawił się też Josip Juranović. Nie było wątpliwości, jaka kolonia jest najliczniejsza, jednak nie okazała się ona trwała. Dziś jedynym piłkarzem z Bałkanów w drużynie mistrzów Polski jest Mladenović. Nowa Legia ma być inna – znów w pewnym stopniu portugalska. Yuri Ribeiro, który w sobotę zjawił się na testach i jeśli przejdzie je pomyślnie, podpisze kontrakt, będzie czwartym piłkarzem z tego kraju w ekipie Czesława Michniewicza. Najdłużej w Legii jest wspomniany Martins, są sprowadzony przed rokiem Rafael
Lopes i tego lata Josue. Dodatkowo w sztabie szkoleniowym pracuje znany z czasów Sa Pinto i zatrudniony ponownie Ricardo Pereira, w Warszawie stawił się też lewoskrzydłowy Rui Gomes, którego ostatnim klubem była trzecioligowa Uniao de Leiria. Tyle że on ma występować w rezerwach – jego transfer jest częścią umowy, konsekwencją sprowadzenia Ribeiro. Czy przy takiej liczbie osób z jednego kraju są powody do niepokoju? – Moim zdaniem zagrożenie powstaje, gdy w zespole jest więcej niż trzech piłkarzy jednej nacji. Nawet nie z tego samego kraju, ale z jednej grupy kulturowo-językowej, jak z Bałkanów, z Czech i Słowacji. Tworzą swoje kolonie, to nie pomaga w budowaniu spójności w drużynie – mówił nam w 2019 roku Mariusz Rumak, były trener m.in Lecha czy Śląska. Według jego teorii do wspomnianej ekipy można więc dziś dołączyć jeszcze Brazylijczyka Luquinhasa, co oznacza, że jest ona jeszcze liczniejsza.
Inna rzeczywistość
Przeszłość przy Łazienkowskiej pokazała, że zagraniczne kolonie stanowią spore niebezpieczeństwo. Po pierwsze: często taka sytuacja generuje tworzenie grupek (w przypadku Latynosów bywało że mocno imprezowych). Po drugie: niebezpieczeństwo finansowe, bo kiedy przychodzi nowy szkoleniowiec, nierzadko zaczyna pozbywać się głównie tych, których sprowadzał poprzednik. Tak było do tej pory. Jednak obecna rzeczywistość jest przy Łazienkowskiej jeszcze inna, bo nowych piłkarzy nie wybiera Michniewicz. Mało tego – o pojawieniu się większości graczy dowiaduje się on na ostatniej prostej. Jedynym piłkarzem, pod którego transferem szkoleniowiec mistrzów Polski mógłby się z czystym sumieniem podpisać, jest Maik Nawrocki. Zna go z czasów, kiedy był selekcjonerem reprezentacji młodzieżowej, we wrześniu 2020 roku powołał go po raz pierwszy do kadry U-21 (wtedy 19-latek występował w Werderze Brema, ale od 16. roku życia był powoływany przez selekcjonerów reprezentacji juniorskich). Wiedział, że potrzebuje takiego zawodnika w Legii, namówił go, by przeniósł się na Łazienkowską. Pozostałe transfery są przeprowadzane poza nim. – Nie znam nazwisk, którymi się interesujemy. Nic nie wiem, naprawdę – zapewniał trener w Kanale Sportowym po meczu ze Slavią Pragą. Mówił prawdę. Piłkarze, którzy trafiają na Łazienkowską, również wspomniani Portugalczycy, to pomysły i efekt znajomości dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego. Nie byłoby w tym niczego niepokojącego, gdyby nie fakt, że poza Mahirem Emrelim i Josue, który wciąż ma widoczną nadwagę, resztę nowych zawodników trudno nazwać wzmocnieniami. Joel Abu Hanna, Mattias Johansson, Lindsay Rose na razie są dla kibiców dość anonimowymi postaciami (choć ten ostatni pokazał się w Pradze, tyle że został zapamiętany głównie jako słaby obrońca, który zawinił przy straconym golu). Tym razem problemem może więc wcale nie być narodowość, a jakość nowych piłkarzy, która na razie niepokoi. Może te obawy odsunie właśnie Ribeiro?