TO GŁÓD ZWYCIĘ
Po odejściu podstawowych graczy i trenera ZAKSA miała być słabsza. Tymczasem znowu jest w finale Ligi Mistrzów. Na czym polega fenomen?
Schodził z boiska, czując na sobie wzrok wszystkich. Trener Gheorghe Cretu miał nawet wrażenie, że słyszy ich myśli: „Biedny facet, pewnie niczego nie osiągnie”. Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-koźle jesienią rozpoczęła sezon od porażki w Superpucharze Polski z Jastrzębskim Węglem. Dla niektórych mogła to być zapowiedź dominacji jastrzębian i obrony przez nich mistrzostwa Polski, dla innych – początek kłopotów ZAKS-Y, którą po historycznym triumfie w Lidze Mistrzów opuścili trzej zawodnicy oraz trener. Ostatecznie kędzierzynianie mimo słabego otwarcia mieli później serię 17 ligowych zwycięstw z rzędu, sięgnęli po krajowy puchar i mistrzostwo Polski, a po roku od sukcesu z Werony znów zagrają o tytuł najlepszej klubowej drużyny Europy. Na czym polega fenomen ekipy o nie najwyższym budżecie w lidze?
Wysłać sygnał rywalom
Kiedy rok temu w Weronie ZAKSA jako drugi klub w historii polskiej siatkówki, po 43 latach zdobywała tytuł mistrza Europy, byliśmy wniebowzięci. Podobna sztuka nie udała sie wcześniej ani Skrze Bełchatów, ani Asseco Resovii. Wielkich nadziei na serię mieć jednak nie mogliśmy. Zaraz po wielkim sukcesie drużynę opuszczali przecież architekt gry ZAKS-Y z ostatnich sześciu lat Benjamin Toniutti, libero Paweł Zatorski mający ten sam staż, a także inny mistrz świata Jakub Kochanowski. Odchodził też trener Nikola Grbić, a na temat jego wykupienia z ZAKS-Y ostateczne rozmowy prezesi klubów z Kędzierzyna-koźla i Perugii, dokąd odszedł, przeprowadzili właśnie w Weronie. Przypomnijmy, że Serb miał ważny kontrakt w Polsce jeszcze przez dwa lata. Gdy zimą 2020 roku ZAKSA ogłaszała jego przedłużenie, miała wysłać sygnał rywalom, którzy ekstremalnie wcześnie wtargnęli na rynek transferowy. W Kędzierzynie-koźlu nie mogli sobie pozwolić na poważniejsze ruchy przed końcem roku kalendarzowego, bo taka jest specyfika klubów sponsorowanych przez spółki Skarbu Państwa, a nie przez prywatne firmy. ZAKSA, przedłużając umowę z trenerem, chciała pokazać, że też nie siedzi z założonymi rękami, zwłaszcza gdy ledwie dwa miesiące po starcie rozgrywek sezonu 2020/21 było już wiadomo, że odejdą kluczowi zawodnicy. Ostatecznie Grbić wybrał Serie A, później został jeszcze selekcjonerem Biało-czerwonych, a w polskim klubie zastąpił go Cretu. Rumuński szkoleniowiec doskonale znał się chociażby z Łukaszem Kaczmarkiem – dziś jednym z liderów kędzierzyńskiej ekipy, a przed laty przyjmującym Cuprum Lubin, którego wtedy właśnie Cretu przestawiał na pozycję atakującego.
Nie miał tego w kontrakcie
W buty Toniuttiego, Kochanowskiego i Zatorskiego weszli kolejno Marcin Janusz, Norbert Huber i Erik Shoji. Teoretycznie mniej doświadczeni i utytułowani od swoich poprzedników, ale czy słabsi? – Marcinowi nikt nie zapisywał w kontrakcie, że ma być drugim Toniuttim. Jest świetnym fachowcem na swojej pozycji, bardzo dobrze radził sobie w Treflu Gdańsk, który też nie ma najwyższego budżetu, a osiągał wyniki. On sam zdawał sobie sprawę, że nowym kontraktem może otworzyć sobie drzwi do kadry. A może za jakiś czas pojawi się w ZAKS-IE ktoś, kto będzie porównywany właśnie do Janusza – zastanawia się Michał Chadała, drugi trener kędzierzynian, który od lat związany jest z klubem. Każdy z nowych zawodników pokonał wysoko zawieszoną poprzeczkę. Huber, choć razem z Kochanowskim zdobywał pięć lat temu tytuł mistrza świata juniorów i był uznawany za talent o nie mniejszych możliwościach od Kochanowskiego, w PGE Skrze nie miał szansy zabłysnąć. Zrobił to w ZAKS-IE, gdzie w kończącym się sezonie niejednokrotnie był najlepiej punktującym zawodnikiem drużyny. Niestety, rewelacyjne występy przerwała fatalna kontuzja. Niespełna 24-letni środkowy w finałach Plusligi zerwał ścięgno Achillesa, w środę przeszedł operację i mimo wcześniejszych planów nie dotrze do Lublany nawet samochodem.
Po odejściach zeszłego sezonu, w ZAKS-IE woleli skupić się na tych, którzy zostali. A pozostał wciąż istotny trzon drużyny w postaci przyjmujących Kamila Semeniuka (on też pożegna się z klubem i ruszy do... Perugii) i Aleksandra Śliwki oraz atakującego Kaczmarka. Dwaj ostatni rozgrywają piąty sezon w klubie, którego Semeniuk jest wychowankiem od 2015 roku, ale w międzyczasie był wypożyczony do Zawiercia. Zaistniał po powrocie, a stawiać na niego chciał sam Grbić. On też był pomysłodawcą chociażby transferu Janusza. – Co roku dochodzi do zmian w wielu klubach, ale wszyscy dają podwaliny pod sukces. Każdy ma prawo do zmian barw i też nie każdemu musi się w ZAKS-IE podobać. Być może teraz ktoś żałuje tego odejścia, ale gorzej by było, gdyby opuszczał klub i nie żałował – uważa Chadała.
Świder, jak ty to robisz?
Zapytaliśmy Sebastiana Świderskiego, od października zeszłego roku prezesa PZPS, a wcześniej przez sześć lat sternika ZAKS-Y, w czym tkwi sekret kędzierzynian. Żeby zobrazować nam sytuację, przytacza pewną anegdotę: Pamiętam, jak rok temu ktoś mnie zapytał: „Świder, jak ty to robisz, że co roku budujesz tak mocną drużynę?”. Odpowiedziałem, że paradoksalnie powodem jest nasz nie najwyższy budżet – mówi Świderski. Zanim został prezesem klubu, był zawodnikiem ZAKS-Y, asystentem trenera, pierwszym szkoleniowcem, a także dyrektorem sportowym. Aktywnie brał udział w tworzeniu drużyny, a od nowego roku przekazał stery w ręce prezesa Piotra Szpaczka. Jednak wydaje się, że sposób kompletowania zespołu pozostaje niezmienny. Jak się to robi? Najpierw sztab dokonuje rozeznania i wybiera potencjalnych kandydatów do drużyny. Zaczyna się od Polaków, a później z tego, co zostanie w klubowej kieszeni próbuje się dopasować graczy zagranicznych. – Patrzymy nie tylko na aspekt sportowy, ale też rozmawiamy z byłymi pracodawcami danego zawodnika, trenerami, menedżerami, znajomymi, by zobaczyć, czy charakterologicznie dana osoba pasuje do naszej drużyny. Później idziemy do prezesa i to do niego należy ostateczna decyzja – opowiada Chadała. Budżet ZAKS-Y można by oszacować na mniej więcej czwarty w lidze, więc możliwości nie zawsze są najszersze. Zresztą nie muszą. Dlaczego? Osoby związane z klubem podkreślają, że nigdy nie trafiały tam wielkie gwiazdy, także zagraniczne. W 2015 roku Toniutti przychodził jako mistrz Europy z reprezentacją Francji, a po pożegnaniu z Kędzierzynem-koźlem został mistrzem olimpijskim. Dwa lata wcześniej Brazylijczyk Felipe Fonteles zawojował polską ligę i okazał się odkryciem ówczesnego trenera Daniela Castellaniego. Dawid Konarski, zanim teraz odkuł się w Zawierciu, najlepszy