DOPROWADZIĆ RYWALI DO FRUSTRACJI
Pierwszy tydzień mundialu minął błyskawicznie. Turniej w Katarze na pewno należy do najciekawszych w XXI wieku. Mieliśmy już wielkie niespodzianki, jak porażki Argentyny z Arabią Saudyjską czy Niemców z Japonią. Są zespoły, które mnie oczarowały, ale są też takie, po których spodziewałem się więcej. Gdzie w tym wszystkim jest reprezentacja Polski? Na razie możemy być zadowoleni i oby taki stan trwał jak najdłużej.
P★★★
rzed mistrzostwami świata byłem optymistą. Do Kataru Polacy pojechali z najlepszymi na tę chwilę piłkarzami i wielkimi nadziejami. Optymizm nieco wyhamował po meczu z Meksykiem. Byłem przekonany, że wygramy to spotkanie i tak by się pewnie stało, gdyby Robert Lewandowski wykorzystał rzut karny. Cóż, zdarza się najlepszym. Robert jest najważniejszą postacią tej kadry. Zgadzam się z Wojciechem Szczęsnym, który powiedział, że gdyby nie Lewy, to do Kataru w ogóle byśmy nie pojechali. Szkoda tego remisu, gdybyśmy wygrali, to dziś bylibyśmy pewni awansu do 1/8 finału, a tak wciąż dominuje niepewność i wyliczanie matematycznych szans. Saudyjczycy w pierwszym spotkaniu zadziwili cały świat, bo tak trzeba odbierać ich wygraną z naszpikowaną gwiazdami światowego formatu Argentyną. Były słuszne obawy, że drużyna Arabii Saudyjskiej postawi się także nam i rzeczywiście tak było. Na boisku rywal był od nas lepszy, ale nie potrafił udokumentować tego bramkami. Tu duże słowa uznania kieruję pod adresem Szczęsnego. Wreszcie rozgrywa wielki turniej, nie dał się pokonać w dwóch meczach i jest to, przynajmniej do momentu, gdy piszę ten felieton, najdłuższa seria na tym mundialu. Jego interwencja przy rzucie karnym w meczu z Arabią Saudyjską będzie moim zdaniem najlepszą paradą mistrzostw, no chyba, że ktoś obroni jedenastkę w wielkim finale. To właśnie ta obrona dała naszym zawodnikom ogromnego kopa. Okazało się, że i my możemy mieć trochę szczęścia popartego indywidualnymi umiejętnościami. Tych nie zabrakło też Lewandowskiemu. Obrońca Arabii podarował mu piłkę, a nasz najlepszy zawodnik nie spalił się i pewnie skorzystał z prezentu. Po łzach radości naszego kapitana widać było, jaka wielki ciężar zdjął ze swoich pleców. Wreszcie i on ma swoje trafienie na mundialu, którego w pięknej karierze mu brakowało. Szkoda tylko tych niewykorzystanych sytuacji. Arek Milik powinien trafić strzałem głową po świetnym dośrodkowaniu Przemka Frankowskiego. Kolejną świetną sytuację miał też Lewy. Gdyby skończyło się 4:0 lub 5:0, to do meczu z Argentyną podchodzilibyśmy ze spokojniejszymi głowami. W naszym drugim występie w mundialu mieliśmy też sporo szczęścia, że skończyliśmy go w komplecie. Matty Cash w pierwszej połowie miał już żółtą kartkę i zasłużył na kolejną, bo atakował rywala łokciem przy skoku do główki. To był chyba najsłabszy mecz Casha w barwach reprezentacji Polski, chociaż trzeba pamiętać, że miał spory udział przy golu. Na szczęście sędzia albo nie widział tej sytuacji, albo postanowił oszczędzić naszego obrońcę. Praktycznie codziennie komentuję jakiś mecz na mundialu, ale myślami jestem już przy naszym starciu z Argentyną. Analizuję różne scenariusze, poprzednie mecze obu drużyn i jedyne co przychodzi mi do głowy to wyświechtany slogan, że „wszystko może się zdarzyć”. Albicelestes męczyli się z Meksykiem i dopiero po golu Leo Messiego zaczęli kontrolować mecz. Naszym zadaniem będzie nie stracić gola w pierwszych minutach. Im dłużej utrzymamy zero z tyłu, tym bardziej Argentyńczycy będą sfrustrowani, a to poskutkuje kolejnymi błędami. Martwi mnie jednak to, że nasza obrona zbyt często pozwala rywalom na wejście w nasze pole karne. Z Arabią Saudyjską takich wejść było aż 25. Jestem przekonany, że jeśli Albicelestes będą to robić z równie wysoką częstotliwością, to nas skarcą. Niewykluczone, że Czesław Michniewicz szykuje na mecz z Argentyną coś specjalnego i nie zdziwię się, jeśli wyjdziemy wysokim ustawieniem, bardziej ofensywnym niż w poprzednich spotkaniach na mundialu. Podsumowując: nie mamy co narzekać, żyjmy chwilą, nadziejami i trzymajmy kciuki, bo naszych piłkarzy stać na awans do fazy pucharowej.
N★★★
a zakończenie kilka słów o innych ekipach. Zacznę od rozczarowania, jakim jest postawa Belgów. Czerwone Diabły mają w zespole najlepszego środkowego pomocnika świata – Kevina de Bruyne, fenomenalnego Thibault Courtois w bramce, a z przodu przebojowych Leonardo Trossarda, Michy Batshuayia i Romelu Lukaku, którego praktycznie nie da się zatrzymać. I zespół z takimi piłkarzami wygląda na mundialu jak zbieranina pacjentów z oddziału geriatrycznego. Czas nie służy brązowym medalistom poprzednich mistrzostw świata. Widać, że w tej ekipie nie dzieje się najlepiej i potrzebne są gruntowne zmiany. Belgowie mieli walczyć o tytuł, a na razie mają problem z wyjściem z łatwej grupy.
W rolę faworytów wpisali się za to Francuzi. W dwóch meczach pokazali, że są zespołem kompletnym. Przez fazę grupową idą jak burza nawet bez swoich gwiazd, bo pamiętajmy, że w Katarze nie grają m.in. Karim Benzema, Paul Pogba czy N’golo Kante. Na szczęście dla Didiera Deschampsa w jego zespole nie brakuje równie zdolnych graczy. Napastnik PSG Kylian Mbappe jest zdecydowanie najszybszym piłkarzem na mundialu i wszystkich obrońców zostawia w blokach startowych. O dziwo, świetnie wyglądają także Hiszpanie. Młodzi zawodnicy, którzy nie odnosili sukcesów na turniejach międzynarodowych, też chcą coś wygrać. Kostarykę zmietli z powierzchni ziemi, z Niemcami też byli blisko zwycięstwa. Upór, solidność, błyskotliwość – w kadrze La Furia Rocha jest wszystko. Czy obraziłbym się na finał Francja – Hiszpania? Absolutnie, ale pożyjemy, zobaczymy.