SEN SPEŁNIŁ SIĘ W LUKSUSACH
Możesz przyjechać jutro o 12 do hotelu? – brzmiała niemal natychmiastowa odpowiedź na moja prośbę o wywiad z Mario Kempesem. Moja reakcja mogła być tylko jedna: „Ktoś musiał przejąć Whatsappa menedżerki wielkiego piłkarza sprzed lat”. Kiedy po chwili dowiedziałem się, że chodzi o najdroższy hotel w Katarze, moje przekonanie o mistyfikacji tylko wzrosło. Następnego dnia wszystko okazało się jednak prawdą. Nie była to jedyna niespodzianka, jaka na mnie czekała.
Na początek będzie trochę narzekania. A właściwie – trzeźwego spojrzenia na pewne zagadnienie. Trudno bowiem o bardziej bezproduktywną stronę zawodu dziennikarza niż ubieganie się o wywiady ze znanymi postaciami. A zarazem taką, która może dać tyle satysfakcji. O ile sprawa będzie miała pomyślne zakończenie. Bo wspomniane na początku artykułu słowa rzadko pojawiają się, gdy jako dziennikarz kontaktujesz się z przedstawicielami piłkarskiej gwiazdy. Padają raczej okrągłe słowa w stylu: „Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku, ale pan X jest teraz zajęty”. Bywa też, że termin zostaje już umówiony, ale jednak do rozmowy nie dochodzi, bo panu Y „coś wypadło” albo „okoliczności nie są najlepsze, ale do tematu wrócimy”. Po czym nie wracają.
Często jakiekolwiek negocjacje rozpoczynają się od pytania, czy za rozmowę przewidziane jest honorarium. I na tym się kończą.
Nie mam zamiaru oczywiście narzekać na pracę, tylko zwrócić uwagę na fakt, jak wiele pary, jeśli chodzi o ten aspekt, idzie w gwizdek. I że jeśli nie zapłacisz, to musisz mieć furę szczęścia, żeby doprowadzić do pomyślnego finału.
Mix-zona to dżungla
O wywiad z Mario Kempesem starałem się jakieś dwa miesiące. Początkowo jego Pr-menedżerka zareagowała entuzjastycznie. Podziękowała za zainteresowanie, ale od razu zaznaczyła, że mistrz świata i król strzelców mundialu z 1978 r. na brak zainteresowania nie narzeka. „Wrócę do pana z informacją” – jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że z taką deklaracją miałem już do czynienia. Dalszą sekwencję zdarzeń można sobie łatwo wyobrazić. Wodzenie za nos, przekładanie daty ostatecznej decyzji, aż w końcu odmowa. „Przepraszam, pan Kempes jest już bardzo zajęty przed mundialem. Właśnie podróżuje z USA do Argentyny, potem leci do Kataru. Może być trudno”. Cóż, nie on pierwszy, ale i nie ostatni... Wznowienie kontaktu nastąpiło w sobotę. Po zakończeniu meczu Argentyny z Meksykiem poszedłem do tzw. mix-zony, przez którą po opuszczeniu szatni muszą przejść piłkarze. To tam reporterzy mają szansę zadać pytanie. Pytanie zadać mogą, ale niekoniecznie doczekają się odpowiedzi. Prowadzony niemal za rękę przez członka sztabu medialnego kadry Meksyku Hirving Lozano nie chciał zamienić nawet słowa o reprezentacji Polski, ostatnim meczu fazy grupowej czy o Piotrze Zielińskim, z którym gra w Napoli. Zerknął tylko i rzucił „no”. Skoro nie powiodło mi się w strefie mieszanej, postanowiłem skorzystać ze szczęśliwego numerka. Ponownie napisałem wiadomość do Pr-menedżerki Kempesa. I się udało!
Bajkowa sceneria
W południe pojawiłem się pod hotelem. W paru innych miejscach, które luksusem i przepychem aż kipią, już się było, ale to przebiło jednak skalę. Za noc w pokoju dwuosobowym trzeba zapłacić nieco ponad 5 tys. zł. I to już po zakończeniu mundialu. W trakcie stawki są jeszcze wyższe. To oczywiście kwestia gustu, ale mieszanka złota i kryształów zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Te dwa elementy w Fairmont Doha są obecne na każdym detalu i na każdym kroku. Poczynając na zdobieniach korytarza, a na wykończeniu dozownika z żelem antybakteryjnym skończywszy. W takim anturażu bawią się w Katarze największe gwiazdy w historii mistrzostw świata. Wszystko na koszt FIFA, która dba o swoje legendy. Jedną z nich jest właśnie Mario Kempes, ale w Fairmont Doha natknąłem się też na kilka innych znakomitych postaci – jak Roberto Carlos, Carles Puyol i Claudio Ranieri.
Przyjął jak swego
Nie pojawiłem się tam jednak po to, by takim wybitnym postaciom przeszkadzać. Clou była rozmowa z Kempesem. I jako gość tak wybitnej postaci musiałem zachowywać się, jak sytuacja tego wymagała.
Słynny Argentyńczyk przyjął mnie jak swego. Nie potraktował z góry, co w przypadku gwiazd (nawet tych z przeszłości) nie jest przecież niecodziennością. Zamiast zapowiadanych 15 minut – blisko pół godziny. Zamiast odpowiadania półsłówkami – rzeczowe argumenty. OK, może zabrakło jednoznacznych deklaracji, a o nader chwytliwy nagłówek będzie trudno, ale warto było się przemęczyć i powalczyć, by dopiąć swego.