2 91 MECZÓW
MIESIĄCE
temu Leszek Przybyłowski został uhonorowany medalem 70-lecia Hutnika Kraków. Swoje 70. urodziny zawodnik zwany na Suchych Stawach „Ayalą” będzie świętował w przyszłym roku. rozegrał Leszek Przybyłowski w barwach Hutnika. Strzelił 39 goli.
Leszek Przybyłowski przemknął przez ligę argentyńską w latach 70. i właściwie nikt w Polsce o tym nie wiedział. – Miałem sześć lat, gdy wyjecha- liśmy. Było to złączenie rodzin. W Argentynie mieszkała już moja babcia i chciała ściągnąć tam całą rodzinę. W Polsce była komuna i nie żyło się łatwo. Tak trafiłem za ocean. Płynęliśmy statkiem prawie miesiąc – opowiada. – Mój ojciec był inżynierem. Skończył AGH w Krakowie. Nie było mu łatwo dostać tam pracę. W jednej miejscowości mieszkaliśmy miesiąc, ale potem przenieśliśmy się do Cordoby, bo tam żyły jakieś znajome szwagra taty – opowiada urodzony w 1953 roku pomocnik.
Szybko odkrył w sobie talent do piłki. – Jak poszedłem do podstawówki, to w Argentynie zaczęły się mistrzostwa szkół w grze pięciu na pięciu. Odbywały się w całej prowincji i w niedzielę w południe były pokazywane w telewizji. Zostaliśmy mistrzami. Dzięki temu dostrzegł mnie klub Instituto Cordoba. Któregoś dnia przyjechali i zaproponowali mi grę. Tak się wszystko zaczęło.
Nazwisko nie do napisania
Piął się po kolejnych szczeblach, aż wszedł do zespołu seniorów, gdzie spotkał przyszłe gwiazdy futbolu, jak Mario Kempes czy
Osvaldo Ardiles. – Mówili na mnie „El Gringo”, bo byłem jedynym blondynem w zespole. Jedyne, co mi doskwierało, to fakt, że nikt nie potrafił wymówić mojego imienia. Zawsze je przekręcali. Moja mama mówiła na mnie „Lesiu”, to potem już Argentyńczycy potrafili wymawiać i tak zostało – wspomina.
Jego nazwisko przekręcały nawet argentyńskie gazety. W nielicznych relacjach gazetowych z tamtego czasu funkcjonował jako Preoclovsky. Wówczas lepiej posługiwał się językiem hiszpańskim niż polskim. W 1975 roku nieoczekiwanie pojawił się na treningu Wisły Kraków. – To było bardzo fajne doświadczenie. Moja ciocia pracowała w gazecie „Echo Krakowa”, a akurat zdobyliśmy mistrzostwo ligi prowincjonalnej. Wyszła taka książeczka sportowa „El Grafico”, a ja byłem na pierwszej stronie. Fajne to było uczucie iść po mieście, gdzie cię rozpoznawali. Taksówki miałem za darmo, bo wielu kierowców było kibicami Instituto. Mama wycięła zdjęcie i wysłała mojej cioci, a ona wydrukowała je w gazecie. Tak zainteresowała się mną Wisła, wkrótce przyszło zaproszenie – opowiada.
Myśleli, że przyjechał Argentyńczyk
Jego przyjazd wywołał niemałą sensację, na treningu pojawiła się telewizja i tłumnie stawili się kibice. Byli pewni, że mają do czynienia z prawdziwym Argentyńczykiem. – Oni myśleli, że przyjedzie śniadoskóry, włosy czarne, a tu patrzą: jeden z naszych. Tak, też mi mówiono, że wszyscy byli zaskoczeni – opowiada.
Aż pięciu zawodników Białej Gwiazdy grało wtedy w kadrze Kazimierza Górskiego, która rok wcześniej sięgnęła po trzecie miejsce na mundialu w RFN. – Bardzo dużo się od nich nauczyłem. Trenowałem z nimi cztery miesiące, grałem w sparingach, ale Wisła nie mogła mnie zakontraktować. Instituto chciało pieniędzy, a w tamtym czasie polskie kluby nie dokonywały zagranicznych transferów. Ktoś w Wiśle mi powiedział, że będę musiał dwa lata nigdzie nie grać, aby mój kontrakt wygasł. Mógłbym trenować i mieli mi za to płacić, ale nie chciałem. Wróciłem do Argentyny, gdzie grałem kolejne dwa lata. Podpisałem kontrakt z Instituto jeszcze na rok. Zaczęły się jednak straszne czasy, podkładano bomby, trwały zamieszki, rozgrywki piłkarskie przerwano. To było coś jak stan wojenny. Do mojego ojca przyjechał jakiś gang czy coś i powiedzieli, że musimy im zapłacić, bo mieszkamy tu, a jesteśmy obcokrajowcami. Mój ojciec stwierdził, że nie mamy już tam czego szukać i wróciliśmy do Polski – relacjonuje. Do Wisły nie trafił. Zakotwiczył w drugoligowym Hutniku Kraków, gdzie stał się prawdziwą gwiazdą. – Dostałem bardzo dobre warunki i mieszkanie. Trudno było mi się przyzwyczaić do zimy, ale wszystko szło fajnie, a tu nagle stan wojenny. Paru chłopaków z Hutnika wyleciało do Australii – opowiada. On sam trafił do USA. To właściwie był koniec jego zawodowej kariery. Pozostał za oceanem, obecnie mieszka na Florydzie. W meczu z Argentyną będzie trzymał kciuki za Biało-czerwonych. – Jestem Polakiem i zawsze będę kibicował Polsce. Bardzo bym chciał, żeby nasza reprezentacja wygrała z Argentyną. Remis też byłby dobry, może wtedy obie drużyny przejdą do następnej rundy. Chciałbym jednak bardzo, żeby Polska wygrała – kończy.