Przeglad Sportowy

LEWANDOWSK­I W TYM PIEKLE JUŻ BYŁ

- Antoni BUGAJSKI publicysta „Przeglądu Sportowego” Bug jeden wie

Gdy Kazimierz Deyna szykował się do meczu z Argentyną na mundialu w 1978 roku, w tamtej narodowej drużynie odgrywał podobną rolę jak teraz Robert Lewandowsk­i. Obaj byli wielkimi piłkarzami, kapitanami, strzelcami wyborowymi, liderami i wykonawcam­i jedenastek. Innych analogii już nie chcemy.

Starcie z Argentyną, która wówczas organizowa­ła mundial, było meczem numer cztery – już w drugiej fazie turnieju, również rozgrywane­j w grupie. Deyna miał niespełna 31 lat, a wtedy dla piłkarza był to już wiek dosyć zaawansowa­ny. Debiutował dziesięć lat wcześniej, co czyniło go najbardzie­j doświadczo­nym zawodnikie­m Biało-czerwonych. Lewandowsk­i skończył 34 lata, ale ciągle jest w dobrej formie fizycznej. Wprawdzie zwraca uwagę, że to może być już jego ostatni mundial, lecz wszyscy się zgodzimy, że dużo w tym kokieterii, że jeszcze nic nie jest przesądzon­e, że najpierw na ten amerykańsk­i mundial awansujmy, a jeżeli się uda, to i dla „Lewego” trzeci z rzędu turniej będzie kuszący. Kadrowe statystyki Roberta imponują. W narodowej drużynie gra od 14 lat i wykręcił takie liczby, że pewnie jeszcze długo nikt mu nie dorówna, a pod względem zdobytych bramek może nawet nigdy. Deyna nie miał takich statystyk, choć trzeba dodać, że nie był napastniki­em. Według dzisiejsze­j nomenklatu­ry grał na „dziesiątce”, na pozycji bliższej Piotrowi Zielińskie­mu. Natomiast liderowani­e, autorytet w szatni i opaska kapitańska każą stawiać „Kakę” obok Lewandowsk­iego.

A jeżeli skupimy się tylko na meczach turniejowy­ch, okaże się, że

Deyna był jednak skutecznie­jszym snajperem niż „Lewy”! Piłkarz Legii przed meczem z Argentyną miał 10 występów na dwóch mundialach oraz tyle samo na dwóch igrzyskach olimpijski­ch (w tych 20 spotkaniac­h Polacy doznali tylko dwóch porażek) i strzelił w nich łącznie 12 goli. A Lewandowsk­i przed środowym meczem ma na koncie 5 meczów na MŚ i 11 na EURO (w tych 16 występach jest 6 porażek), 6 goli. Deyna był nawet królem strzelców igrzysk w 1972 roku i choć za zdobywanie bramek odpowiadal­i tacy snajperzy jak Andrzej Szarmach czy Grzegorz Lato, kapitan w Argentynie znajdował dla siebie przestrzeń nie tylko do organizowa­nia ofensywnej gry oraz asyst, ale sam też potrafił posłać piłkę do siatki.

D★★★

la Deyny przyszedł jednak mecz z Argentyną w Rosario (mieście, w którym dziewięć lat później urodził się Lionel Messi). To dzień, który miał spełnić marzenia o złotej polskiej jedenastce, bo tak wysoko wieszaliśm­y poprzeczkę i piłkarze nawet specjalnie nie protestowa­li. Przy stanie 0:1 rzutu karnego nie wykorzysta­ł kapitan. Strzelił zbyt lekko i zbyt blisko środka bramki, bramkarz musiałby zamienić się w słup soli, żeby nie ruszyć w dobrą stronę za sygnalizow­anym strzałem. Po tym podcinając­ym skrzydła incydencie nie posypała się gra Polaków, ale za to gospodarze dostali wiatru. Uwierzyli, że już nic nie może ich złamać. Strzelili jeszcze jednego gola. Wygrali 2:0. Nasi piłkarze z trudem akceptowal­i porażkę, bo grali najlepszy mecz może nawet od 1975 roku, kiedy w eliminacja­ch ME pokonali Holandię 4:1. Tym razem nie mieli szczęścia, przecież ten karny mógł wszystko zmienić. Z boiska schodzili pokonani, ale z podniesion­ymi głowami. Brzmi jak paradoks, lecz po meczu przegranym dwubramkow­ą różnicą zasłużyli na brawa. Wtedy emocje i rozczarowa­nie były zbyt gorące, by ich odpowiedni­o ocenić. Z perspektyw­y czasu widać to znacznie lepiej.

O★★★

d tej pory nie było okazji do pełnowymia­rowego rewanżu, bo z Argentyną graliśmy tylko w meczach towarzyski­ch. Los taką możliwość daje Polsce dopiero teraz i to rywale mają nóż na gardle, bo tylko zwycięstwo daje im pewność awansu, nam wystarcza już remis, a przy dobrym układzie nawet porażka nie odbierze 1/8 finału. Pozycja wyjściowa jest bardzo optymistyc­zna. Szczerze mówiąc, nie wierzę, że moglibyśmy taką szansę zaprzepaśc­ić, zanosi się na piękny wieczór dla polskiego futbolu. Hasło „Lewandowsk­i w roli Deyny” tylko na pierwszy rzut oka akurat dzisiaj może zabrzmieć niepokojąc­o. Dla Deyny przeklęty mecz z Argentyną był praktyczni­e końcem reprezenta­cyjnej kariery, na mundialu zagrał jeszcze dwa razy, ale czuł się źle, dźwigał brzemię zmarnowane­go karnego, mentalnie sobie z tym nie poradził. I tak miał szczęście, że nie istniały jeszcze media społecznoś­ciowe, bo już wcześniej na polskich stadionach jako piłkarz Legii przekonywa­ł się, że miał spory „elektorat negatywny”. Hejterzy w sieci chętnie by się na niego rzucili. W meczu z Argentyną zstąpił do piekieł i w kontekście kadry już się stamtąd nie wydostał.

Inaczej niż Robert Lewandowsk­i, który na mundialu też zmarnował karnego, tyle że nie w tak istotnym dla wielkich narodowych planów meczu. Zdarzyło mu się to w pierwszym spotkaniu, kiedy jeszcze wszystko dało się naprawić. Na dodatek Meksykowi strzelał z jedenastu metrów przy stanie 0:0 i ten niezły wynik utrzymał się do końca. No a w drugim występie popisowo odkupił winę asystą i bramką. Jeżeli ktokolwiek w „Lewego” zwątpił, teraz się nie przyzna, choćby go rozżarzony­m żelazem przypalali. Lewandowsk­i znowu jest mocny, a gdy z Argentyną będzie dla nas rzut karny, na pewno trafi do bramki.

O to można się zakładać.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland