ZATAŃCZCIE JESZCZE RAZ
Nie gramy o honor, gramy o awans. Reprezentacja Polski przystępuje do ostatniego meczu w grupie jako jej lider, a nie outsider. Niech to nie będzie pożegnanie z mundialem.
Tego wieczora nie będzie już miejsca na fałszywe ruchy. Będą się liczyć tylko te starannie wyćwiczone. Jakiekolwiek potknięcie może skutkować pogrzebaniem własnych marzeń. A może i nawet końcem reprezentacji Polski w obecnym kształcie. Mecz z Argentyną powie nam więcej o przyszłości polskiej piłki, niż się sami spodziewamy.
Zdejmowanie klątw
Burza, jaka przetoczyła się przez polskie media w zeszłym tygodniu, zdaje się być już tylko niezbyt przyjemnym wspomnieniem. Czarne chmury zostały zastąpione pogodnymi obliczami naszych kadrowiczów po wygranej z Arabią Saudyjską (2:0). W międzyczasie jeszcze tylko trochę pokropiło (łzy Roberta Lewandowskiego po przełamaniu się na mundialu), u niektórych pojawiła się jeszcze niespodziewana mgła (gdy na te łzy Lewandowskiego reagowa- liśmy wzruszeniem), ale teraz jest już istna sielanka. Także dlatego, że Polacy sami na nią zapracowali. Trener Michniewicz wyspecjalizował się w odpowiednim nastawieniu swoich drużyn na mecze o wszystko. I na razie w roli selekcjonera idealnie realizuje swój plan. Gdy znakomita większość obserwatorów ganiła go za styl meczu z Meksykiem (0:0), on dobrze wiedział, że chodziło przede wszystkim o to, żeby nie przegrać. Gdy na gardłach Polaków pojawił się nóż, zdołali ograć rozpędzonych Saudyjczyków i przed ostatnią kolejką mają los w swoich rękach. Upragniony awans może dać nawet nikła porażka, ale wtedy trzeba będzie się już oglądać, jak na Lusail Stadium poczynają sobie Saudyjczycy i Meksykanie. Wystarczy nie przegrać z Argentyną, żeby zapisać się w historii jako pierwsza od 36 lat reprezentacja Polski, która wyszła z grupy na mundialu. Skoro udało się zdjąć dwie inne klątwy (porażki w każdym meczu na otwarcie MŚ w tym wieku oraz pierwsza od 20 lat bramka na mundialach zdobyta nie ze stałego fragmentu gry), to dlaczego wybrańcy Michniewicza mieliby nie kontynuować tej passy? Tym bardziej że Argentyna na razie nie wygląda jak drużyna, która przyjechała do Kataru jak po swoje. W meczu z Arabią Saudyjską (1:2) co prawda prowadziła, ale wystarczyły dwa ciosy, by Leo Messi i spółka nagle znaleźli się w innej rzeczywistości. Po stracie drugiej bramki Albiceleste zupełnie nie wiedzieli, co się dzieje. Ocknąć nie zdołali się już do ostatniej minuty i jedna z największych sensacji w historii mistrzostw świata stała się faktem. Nad La Platą od razu wrócono pamięcią do wydarzeń sprzed 20 lat. Wtedy Argentyńczycy też wybrali się na mundial w roli jednego z faworytów, a wracali z podkulonymi ogonami. Odpadli bowiem w fazie grupowej. To było jeszcze przed erą Messiego. Piłkarz FC Barcelony zadebiutował w narodowych barwach trzy lata później i na każde mistrzostwa świata jechał z myślą o dorównaniu Diego Maradonie. Przynajmniej w kwestii zdobycia
głównego tytułu. Bo jako fenomen społeczny i bohater całego argentyńskiego ludu z Boskim Diego nikt nie ma szans. Przed turniejem w Katarze cel Messiego się nie zmienił. Jedyna różnica jest tylko taka, że piłkarz Paris Saint-germain już wcześniej zapowiedział, że to jego ostatni mundial. Tego, że w końcu będzie chciał sięgnąć po upragnione trofeum, dodawać nie musiał – wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Tymczasem jego sen może zostać przerwany już w środę. Wystarczy, że Argentyna nie pokona Polaków, a w równolegle rozgrywanym spotkaniu padnie dla niej niekorzystny wynik.
Punkt zwrotny dla polskiej piłki?
Dla Polaków środowe spotkanie będzie miało dużo większy ciężar gatunkowy, niż wygląda to na pierwszy rzut oka. To spotkanie zdeterminuje nie tylko przyszłość reprezentacji Polski na mundialu, ale i kierunek, w jakim ta drużyna pójdzie w kolejnych latach. Chyba nikt nie wyobraża sobie, że w przypadku sukcesu wygasający z końcem roku kontrakt Michniewicza nie zostanie przedłużony. A co za tym idzie – obecny selekcjoner w końcu dostałby możliwość spokojniejszej pracy z drużyną narodową.
Do tej pory najważniejszy był wynik. W zbliżających się eliminacjach EURO 2024 to także będzie kluczowa kwestia, tyle że przy takich, a nie innych rywalach nie awansować wręcz się nie da. Trener Biało-czerwonych dostanie zatem pełne pole do popisu, jeśli chodzi o budowę drużyny narodowej na swoją modłę. Nie będzie już wymówek, że trzeba działać na otwartym organizmie. Selekcjoner dostanie w ten sposób dużo czasu na wdrożenie bardziej długofalowych rozwiązań. Wtedy będzie mógł pokazać pełnię swojego warsztatu. W przyszłym roku nieuniknione będzie nie tylko określenie, w jakim kierunku ma iść gra najważniejszej drużyny w kraju, ale i to, kto na boisku ma realizować plan trenera. Nikt nikogo oczywiście na siłę na emeryturę wysyłał nie będzie. Zasłużone dla danego zespołu postacie powinny mieć przynajmniej taki przywilej, by w pełni suwerennie zadecydować o swojej dalszej przyszłości. Skoro wypruwały żyły, poświęcały swój prywatny czas, by osiągnąć dany poziom, i skoro wszystko temu podporządkowały, niech przynajmniej zadecydują, kiedy będą chciały ze sceny zejść. Natomiast jeśli to w Katarze ma być ostatni taniec w przypadku niektórych piłkarzy, z pewnością nie chcieliby opuścić imprezy, zanim na sali rozbłyśnie światło, a DJ włączy „Koniec” Elektrycznych Gitar. A nawet jeśli – niech przynajmniej solidnie obtańczą upatrzone wcześniej dziewczyny. Panowie, scena jest wasza.