Polscy piłkarze na łasce losu
Prawie pół wieku temu polscy kibice przeżyli wielką radość po remisie. Teraz przyszło nam się cieszyć z porażki, bo dała naszej reprezentacji pierwszy w tym wieku awans z grupy na mistrzostwach świata. Co zrobić, takie czasy. Dobrze, że ten nieszczęśliwy termin mistrzostw świata i zimno za oknem nie sprzyjały świętowaniu wyjścia z grupy na ulicach, bo świętowanie po takiej grze i takim wyniku byłoby groteskowe. Choć kibice w barach i pubach, publiczność w studiach telewizyjnych była w radosnych nastrojach. Tamten „zwycięski” remis na Wembley z Anglikami był początkiem złotej ery naszej piłki, ta „szczęśliwa” porażka z Argentyną, chyba nikt nie ma wątpliwości, ani trochę tego nie zapowiada. Tych meczów poza radością z awansu nic nie łączy. eśli już spotkanie z Argentyną coś może przypomnieć, to raczej nasze pożegnanie z mundialem sprzed czterech lat. Wtedy kilkanaście minut przed końcem ostatnich meczów w grupie H Senegal przegrywał 0:1 z Kolumbią, a Polska prowadziła 1:0 z Japonią. Dla Azjatów te wyniki oznaczały, że zajmą drugie miejsce, bo przy równej liczbie zdobytych punktów i identycznym stosunku bramek mieli mniej (4 do 6) żółtych kartek od Afrykanów. Właśnie z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w środę przez pół godziny. Polska i Meksyk po cztery punkty, gole po 2:2 i o awansie decydować miała mniejsza liczba otrzymanych żółtych kartek (było 5:7 na naszą korzyść). Cztery lata temu Japończycy przestali atakować, żeby nie dostać jakiegoś upomnienia, piłkarze obu drużyn podawali sobie piłkę na środku boiska, pozorowali grę (Kamil Grosicki nawet na polecenie trenera Adama Nawałki usiadł na boisku, żeby wymusić na arbitrze przerwę), Japończycy zdali się już na łaskawy los. No i co, nie było tak w Dosze? Argentyńczycy wstrzymali w końcówce ofensywę, a Polacy odliczali minuty i nasłuchiwali wieści z drugiego meczu. Całe szczęście, że Saudyjczycy strzelili gola i nie trzeba było już liczyć bramek i kartek. Na świecie nie będą już się chyba tak śmiali z parodii, jak było po tym spotkaniu z Japonią. ep Guardiola jest fantastycznym trenerem, ale potrafi też czasem coś mądrego powiedzieć. „Największym ryzykiem jest brak podjęcia ryzyka” – to jedna z jego kwestii. Byłaby smutnym memento dla każdego z członków polskiej ekipy, gdyby Meksykanie zdobyli jeszcze jedną bramkę czy Argentyńczycy nie odpuścili. Tak niewiele brakowało. Do końca życia nie wybaczyliby sobie, że w żadnym momencie meczu z Argentyną nie podjęli ryzyka, nie zaatakowali śmiało i zdecydowanie, nie wzięli spraw we własne ręce. Że całym ich planem na to spotkanie była obrona i liczenie na korzystny wynik drugiego meczu – zdanie się na wyrok kapryśnego losu. „Bozia nad nami czuwała” – jak przyznał trener Czesław Michniewicz. o nic, nie ma co wybrzydzać, udało się, moneta spadła na dobrą stronę. W końcu: remis z Meksykiem, zwycięstwo nad Arabią i porażka z Argentyną – to były wyniki, jakich się spodziewano i na jakie liczyliśmy. O stylu trzeba zapomnieć, zresztą czy ktokolwiek spodziewał się ładnej i odważnej gry? Tym bardziej że trener i piłkarze zapowiadali coś zupełnie innego. Wyszliśmy z grupy, co już jest sukcesem i tym trzeba się zadowolić. Czy można liczyć na więcej, gdy w niedzielę ruszy na nas na obu skrzydłach huragan francuskich mistrzów świata – Mbappe i Dembele? Pewnie znowu cała nadzieja w Wojciechu Szczęsnym, chyba jedynym polskim piłkarzu, którego zapamięta świat z tego mundialu. Inni nikomu raczej nie zapadną w pamięć.
JPN