GIAMPAOLO MEDEI
ale mam pewność, że radzę sobie coraz lepiej.
A co na panu, jako trenerze, robi największe wrażenie, jeśli chodzi o zawodników?
Opowiem o kilku sytuacjach, które mocno utkwiły mi w głowie i bardzo uderzyły. Pierwsza miała miejsce w Maceracie. Rok 2000, do klubu trafia 21-letni Ivan Miljković, mistrz olimpijski z Sydney. To jego pierwszy zagraniczny klub w karierze, a on nie zna ani słowa po włosku. W Maceracie też niewiele osób mówi wtedy po angielsku. Nigdy nie poprosił o pomoc w załatwieniu czegokolwiek czy zrobieniu zakupów, bo nie znał języka. Tak jak na boisku nie dał się pokonać żadnej trudności. Drugi przykład to Guillermo Falasca, młodszy brat zmarłego Miguela (były siatkarz i trener m.in. PGE Skry Bełchatów – przyp. red.). Pracowałem z nim we francuskim Narbonne Volley, który był ostatnim klubem w jego karierze zawodniczej. W całej swojej drodze nie spotkałem bardziej kompletnego atakującego niż on. Potrafił uderzyć piłkę w każdy sposób i w każdym kierunku. Trzecia rzecz, która mocno mnie uderzyła, miała miejsce w moim ostatnim sezonie w Ziraacie Bankasi Ankara. Rozgrywki 2020/21 zakończyliśmy z tytułem mistrzowskim, choć w czwartym, jak się później okazało decydującym meczu finałowym poważnej kontuzji doznał nasz rozgrywający
Urodzony 14 grudnia 1973 roku w Trei. Włoski trener. Jego największym sukcesem jest srebro olimpijskie z Rio de Janeiro, gdy pełnił rolę asystenta selekcjonera reprezentacji Italii Gianlorenzo Blenginiego. Pracę klubową rozpoczął ponad 20 lat temu jako asystent w klubie z Maceraty, a w sezonie 2008/09 po raz pierwszy pracował samodzielnie w ekipie z Potentino. Później trafił do Top Volley Latina (2009–11). Na stałe pierwszym szkoleniowcem jest od dekady, kolejno we francuskich ekipach z Narbonne (2012–14), Beavuais (2014–16) i Tours (2016/17), skąd przeniósł się do Włoch do Cucine Lube Civitanova, sięgając m.in. po klubowe wicemistrzostwo świata. W latach 2019–21 prowadził Ziraat Bankasi Ankara, od tego sezonu pracuje w Asseco Resovii. Arslan Eksi. Uszkodził więzadła w łokciu i widziałem, jak każdy kolejny kontakt z piłką jest dla niego tak dotkliwy, że facet prawie płacze z bólu. Zszedł z boiska, a ja wprowadziłem jego zmiennika – zaledwie 19-latka. Eksi był jednak tak zdeterminowany, że gdy został opatrzony, podszedł do mnie i powiedział, że w razie czego jest gotowy wejść na czwartego seta, gdy po trzech partiach prowadziliśmy 2:1. Wrócił na boisko, a my wygraliśmy po tie-breaku, po latach sięgając po tytuł.
Po tamtym sezonie zdecydował się pan jednak na rok przerwy. Potrzeba było odpoczynku?
Na pauzę złożyło się kilka kwestii. Mój pierwszy sezon przerwała pandemia koronawirusa, a po kolejnym byłem bliski przedłużenia kontraktu, ale nie zdecydowałem się na ten ruch mimo zdobycia mistrzowskiego tytułu. Plan był taki, że żona dołączy do mnie w Turcji, zabierając nawet nasze koty, ale podróże uniemożliwiały obostrzenia. Po wjeździe do Turcji obowiązywała 10-dniowa kwarantanna, a wracając do Włoch, trzeba było siedzieć w domu przez dwa tygodnie. Dlatego jeśli miałbym chwilę wolnego i chciałbym spędzić te dni z żoną, to ona odwiedzając mnie, musiałaby siedzieć miesiąc na kwarantannie, co mijało się z celem. Chciałem być z bliskimi. Uznałem, że lepiej wrócić do kraju i może zgłosi się jakiś klub na dobrym poziomie, co pozwoli mi na pracę w Italii. Nie pojawiały się jednak żadne oferty, a ja nie chciałem iść do jakiegoś słabszego zespołu. Na dodatek ciężko zachorował mój ojciec i nie miałem głowy do myślenia o pracy. Tata zmarł w lutym zeszłego roku. A ja w końcu wróciłem do hali. Bardzo brakowało mi piłki w rękach.
Wrócił pan, przyjmując ofertę Asseco Resovii. Jak postrzegał pan Plusligę, zanim tutaj trafił i czy któraś z tych opinii ma odzwierciedlenie w rzeczywistości?
W tym sezonie w oczy rzuca się powiększenie ligi do 16 drużyn. Rozumiem różne powody, które doprowadziły do tej decyzji, lecz byłoby lepiej zawęzić rozgrywki, a zwiększyć poziom zmagań. Choć muszę przyznać, że we Włoszech nie dałoby się pewnie stworzyć składów 16 zespołów, bo nie ma tylu rodzimych zawodników mogących rywalizować w ekstraklasie. Jeśli mowa o naszej drużynie, to potrzebujemy jeszcze takiego stempla, kolejnego kroku. Może dobrze zaczęliśmy sezon, ale nie byliśmy w łatwej sytuacji. Trzy dni po powrocie z kadry Torey Defalco miał problemy z barkiem, Maciej Muzaj wypadł nam po dwóch meczach, poza tym przyplątała się infekcja. Musieliśmy jakoś utrzymać balans w drużynie wobec tych kłopotów. Poziom, jaki obecnie prezentujemy, pozwala nam wygrywać, ale trzeba zrobić kolejny krok, by nie dać się wyprzedzić rywalom, bo konkurencja nie śpi. Czasu też nie ma przesadnie dużo.
Resovia już blisko osiem lat czeka na medal mistrzostw Polski, a ostatnie sezony kojarzą się z pasmem porażek i poczuciem niedosytu. Dziś jesteście w czołówce tabeli, ale pewnie dało się już słyszeć głosy, że wielu pana rodaków nie dotrwało na Podpromiu do Bożego Narodzenia? To było pierwsze, co usłyszałem podczas wywiadów. A ja od razu zapowiedziałem, że chcę w Rzeszowie zjeść panettone – tradycyjną babkę, którą jemy we Włoszech podczas świąt. Kupiłem już jedną i czekam na dobry moment.