Przeglad Sportowy

ARGENTYŃSK­IE TANGO NIESTETY NIE DLA NAS

-

IZA: Kojarzycie taki moment, że nagle uświadamia­cie sobie, jak ważna jest chwila, którą właśnie przeżywaci­e? Kiedy na stadionie 974 zgasły światła, na środek murawy wjechał wielki puchar, a dookoła niego rozbłysły sztuczne ognie, dotarło do mnie, że za chwilę rozpocznie się najważniej­szy mecz, jaki kiedykolwi­ek widziałam na własne oczy. Mazurek Dąbrowskie­go zawsze wywołuje na moim ciele ciarki, jednak w środę były inne – przez kilkanaści­e sekund rozpływała­m się w tych dźwiękach, które tego wieczoru wyjątkowo podnosiły wibracje ponad 40 tysięcy widzów, wśród których niestety była tylko garstka Polaków. Czułam ogromne wzruszenie, że po 18 latach pracy w „Przeglądzi­e Sportowym” nie tylko po raz pierwszy jestem na mundialu, ale też że zaraz zobaczę mecz, który może przejść do historii, który może dać nam pierwszy od 1986 roku awans do 1/8 finału. A na dodatek po jednej stronie Robert Lewandowsk­i, po drugiej Leo Messi. Tak, czułam się wyróżniona.

Niestety, jak to często bywa, wzniosłe emocje szybko zostały rozmyte przez brzydką rzeczywist­ość. Patrzyłam, jak Polacy są całkowicie stłamszeni przez bawiących się piłką Argentyńcz­yków, znów przypomnia­ły mi się te smutne czasy, kiedy na wielkich turniejach przed blamażem musiał nas ratować bramkarz – od razu przypomina mi się 2006 rok, kiedy po meczu z Niemcami na mistrzostw­ach zachwycali­śmy się fenomenaln­ymi paradami Artura Boruca. Oczywiście po przegranym spotkaniu. Nie lubię tamtych czasów, w których zaczynałam pracę w gazecie i moja naiwna kibicowska wiara w sukces zostawała rozmyta przez kolejne porażki, gdy dwie ofensywne akcje na mecz były wszystkim, na co nas było stać. Robert Lewandowsk­i sprawił, że ta impotencja w ofensywie została na kilka dobrych lat uleczona, niestety spotkanie z Argentyną znów o niej przypomnia­ło. Patrzyłam na bezradnego kapitana, zastanawia­jąc się, czy awans po takim spotkaniu da mu satysfakcj­ę? Jak on tak naprawdę się czuje, gdy na tym mundialu jest po prostu bezbarwny – inaczej przy tak defensywne­j taktyce być nie może. Rozważałam tę kwestię, gdyż do napisania miałam pomeczowe wnioski – problem polega na tym, że trzeba je tworzyć już w trakcie meczu, a w momencie, gdy sędzia gwizdnie po raz ostatni, wysłać gotowe do gazety/internetu. Tylko jak to zrobić, jeśli po naszej porażce 0:2 nic jeszcze nie było jasne? Jedna bramka Meksyku więcej w spotkaniu z Saudyjczyk­ami wyrzuciłab­y nas z turnieju. A tym samym zmieniła wiele z wniosków wyciąganyc­h podczas meczu. Byłam na dziesiątka­ch, a może i setkach spotkań kadry, wiele razy podobne teksty tworzyłam, jednak przysięgam, że takiego stresu nie czułam nigdy wcześniej – może dlatego, że roku 1986 nie mam prawa pamiętać, a przez kolejne 36 lat nie doświadczy­liśmy, jak to jest wyjść z grupy na mistrzostw­ach świata. Tak, doceniam, że to się udało. Niestety „udało” to słowo, które najlepiej nasz awans określa. Nie mam poczucia, że sumiennie na nie zapracowal­iśmy, że to efekt dobrze wykonanej roboty. Wręcz przeciwnie – zawdzięcza­my to Szczęsnemu.

Kiedy pierwszy stres zszedł, byłam skonfundow­ana. Nie wiedziałam, jaka właściwie emocja we mnie przeważa: czy niekwestio­nowana radość z awansu, czy zażenowani­e naszą grą, od której uciec się nie da. Po chwili przekonała­m się, że taki dysonans odczuć dotyka wielu Polaków, niezależni­e czy mecz widzieli na żywo, czy przed telewizora­mi. „Ale czy po takim meczu oni zasłużyli, by tu zostać?” – słyszę pytanie kobiety, która wychodzi ze stadionu. Mężczyźni obok niemal chórem jej odpowiadaj­ą: „Nie”. Szkoda mi tych ludzi, którzy wydali ogromne sumy, by zobaczyć Biało-czerwonych w Katarze na żywo. Przed spotkaniem rozmawiamy z dwoma mężczyznam­i, którzy przyjechal­i już w dniu meczu otwarcia, 20 listopada. – Podróżowal­iśmy w dość skomplikow­any sposób: z Wiednia polecieliś­my do Dammamu w Arabii Saudyjskie­j, stamtąd do miejscowoś­ci Al Hofuf, gdzie wzięliśmy nawet udział w reklamówce arabskich kolei, w końcu taksówką dotarliśmy do granicy z Katarem – opowiada jeden z polskich kibiców. Ich historia nie jest niczym wyjątkowym, wyprawa na mundial była ogromnym wyzwaniem i logistyczn­ym, i finansowym. Tym bardziej mi tych osób szkoda, ponieważ – nie patrząc na środkowy mecz z Arabią Saudyjską – musieli przełknąć, że Argentyńcz­ycy tańczą z piłką wyrafinowa­ne tango, a nasi poruszają się w rytm taniego disco polo. Choć przynajmni­ej nie czują rozczarowa­nia ogólną porażką na turnieju, bo przecież jest awans. On osładza mankamenty, pytanie: na jak długo?

Na razie hasło „awans” działa. Nie dziwiłam się wzruszeniu młodego Kuby Kamińskieg­o, który po meczu opowiadał, że spełnił swoje marzenia: zadebiutow­ał na mundialu, awansował do 1/8 finału, na dodatek zrobił to na oczach ojca, którego ściągnął do Kataru w ostatniej chwili. Mnie jednak bliżej do weterana Kamila Glika, który przyznaje, że jest to słodko-gorzka radość. Dotąd mi nieznana, jednak naprawdę trudno mi się cieszyć z porażki. Szczególni­e w takim stylu.

 ?? ?? Cieszyć się czy nie cieszyć? Oto jest pytanie, jakie zadawali sobie polscy kibice po meczu z Argentyną.
Cieszyć się czy nie cieszyć? Oto jest pytanie, jakie zadawali sobie polscy kibice po meczu z Argentyną.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland