Josue dalej napędza Legię
Zespół z Warszawy zmniejszył przewagę do Rakowa, ale Korona przez godzinę prezentowała poziom najwyżej I-ligowy.
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą – pisał niezapomniany ksiądz Jan Twardowski. Kibice Legii powinni tłumniej odwiedzać stadion przy ulicy Łazienkowskiej, gdzie od początku roku znów czaruje Josue. W niedzielę portugalski rozgrywający jeszcze przed przerwą pewnie wykonał rzut karny, chwilę potem z chirurgiczną precyzją dośrodkował z rzutu rożnego do Maika Nawrockiego i jego drużyna prowadziła 2:0, a on salutował kibicom. Wiele jednak wskazuje, że to ostatnia runda 32-latka w stolicy – w czerwcu kończy mu się kontrakt i szanse na jego przedłużenie są małe. No, chyba że nie znajdzie się klub, który przebiłby ofertę Legii. Tej może być po prostu nie stać na Portugalczyka.
Koncert do przerwy
A ten zaczął rok 2023 z przytupem. To znaczy cała Legia zaraz po pierwszym gwizdku sędziego podczas starcia z Koroną tupnęła mocniej nogą i piłkarze z Kielc podkulili ogon. Długimi chwilami wyglądali tak, jakby chcieli rzucić ręcznik i zejść do szatni. Mogło im się wydawać, że katastrofalna murawa obiektu przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie będzie ich sprzymierzeńcem, że łatwiej będzie przerywać ataki rywali, że ci będą mieli kłopoty z panowaniem nad piłką, co opóźni ich akcje. Tak było, ale z małym wyjątkiem – dyrygentowi Josue piłka nie przeszkadzała w efektownych przyjęciach, zagraniach „krzyżakiem”, dokładnych podaniach. Legia rozegrała jedne z najlepszych 45 minut w sezonie, ich bohaterem był Portugalczyk, ale wahadłowi pomocnicy – Filip Mladenović oraz Paweł Wszołek – mogli i powinni zaliczyć kilka asyst, jednak brakowało dokładności – czyli tego, co pokazywał Josue. Piłkarze z Warszawy wiedzieli, że punkty straciły znajdujące się w czołowej piątce Raków, Lech, Pogoń i Widzew. Ich rywalem była ostatnia drużyna w tabeli, która w dziesięciu wcześniejszych spotkaniach zdobyła dwa punkty. Wygrana pozwoliła zmniejszyć stratę do lidera z Częstochowy i powiększyć przewagę nad tymi, którzy gonią. Do przerwy gospodarze grali koncertowo, zaraz na początku drugiej połowy przeprowadzili jedną z efektowniejszych akcji sezonu. Wzięli w niej udział zawodnicy każdej formacji – zaczął bramkarz Kacper Tobiasz, skończył pomocnik Bartosz Kapustka, który wykorzystał podanie napastnika Carlitosa, wcześniej podawał obrońca Mladenović. Później strzelec gola dostał kartkę, która eliminuje go z występu przeciwko Zagłębiu Lubin w następnej kolejce Ekstraklasy.
Co stało się po godzinie?
Wydawało się, że siódma wygrana niepokonanej w tym sezonie na swoim stadionie Legii jest na wyciągnięcie dłoni. Wystarczyło tylko nie popełnić prostych błędów, nie pozwolić Koronie, by uwierzyła, że nie wszystko stracone – mowa ciała kieleckich piłkarzy świadczyła o ich rezygnacji i strachu przed klęską. Ale dwa proste błędy najpierw Nawrockiego oraz Bartosza Slisza, potem Rafała Augustyniaka spowodowały, że kwadrans przed końcem Koronie brakowało jednego trafienia do remisu. Trzęsący nogami nie tylko z zimna legioniści nie oddali zwycięstwa, ale każdy silniejszy rywal niż Korona (więcej punktów od kielczan ma 16 drużyn) wykorzysta ogromną niefrasobliwość warszawian w tyłach. Lekiem na całe zło ma być Artur Jędrzejczyk, który za tydzień wraca po pauzie za żółte kartki. Niedzielny mecz 35-letni stoper, który w tym tygodniu powinien przedłużyć kontrakt z Legią o rok (Bartosz Kapustka ma się związać z klubem na kolejne trzy sezony), oglądał z Czechem Tomašem Pekhartem. Były król strzelców Ekstraklasy w koszulce Legii, który ostatnie pół roku spędził w tureckim Gaziantepie, podpisze kontrakt na półtora roku. Może jego obecność pomoże odzyskać skuteczność Carlitosowi, który na trafienie w lidze czeka prawie 13 godzin. W niedzielę Hiszpan nie trafił do pustej bramki.