Wyzwanie oraz nowe nadzieje
Anwil Włocławek wygrał w Hali Stulecia ze Śląskiem Wrocław 91:82 i zakończył serię porażek. Rozgrywający Kamil Łączyński był klasą dla siebie.
Nie tylko wynik spotkania we Wrocławiu, ale przede wszystkim sposób, w jaki Anwil Włocławek wygrał „Świętą Wojnę”, powinien wlać w serca jego kibiców nowe nadzieje, że jeszcze w tym sezonie ich klub może dokonać w lidze (a także w europejskich pucharach) poważnych rzeczy.
Nic nie trwa wiecznie
Anwil jechał na mecz po serii pięciu porażek w Energa Basket Lidze – od Trefla 23 grudnia, do Sokoła Łańcut 20 stycznia. Brązowych medalistów poprzedniego sezonu pokonały jeszcze Suzuki Arka Gdynia, Stal Ostrów Wlkp. oraz Enea Zastal BC Zielona Góra. W trzech z tych meczów nie grał kontuzjowany Kamil Łączyński, który wrócił do gry w minionym tygodniu. I Anwil zwyciężył w pucharowym spotkaniu (FIBA Europe Cup) na Cyprze z Keravnosem. Rozgrywający rozdał w tym spotkaniu siedem asysty, a sam zdobył trzynaście punktów, jednak wydawało się, że nawet jego dobra forma to może być zbyt mało do wygrania ze Śląskiem w jego obiekcie. Szczególnie, że w klubie wcale nie było spokojnie. Pożegnano się z Joshem Bostikiem, który nie spełniał oczekiwań. Lee Moore
zaczął pauzować z powodu urazu, a kibiców dodatkowo przerażał fakt, że sprowadzony awaryjnie do drużyny na początku stycznia Malik Williams w swoich trzech występach zdobył... okrągłe zero punktów. Owszem Śląsk także ma swoje kłopoty związane z kontuzjami oraz porażkami w europejskich pucharach, ale po jego zwycięstwie nad Legią równo przed tygodniem wydawało się, że Anwil w ten weekend zwyczajnie nie będzie mógł odebrać wrocławianom miana jedynej niepokonanej u siebie w tym sezonie drużyny.
A jednak. Łączyński przeszedł sam siebie, a jego koledzy dopasowali się do poziomu prezentowanego przez 33-letniego koszykarza. Rozgrywający rozdał aż 15 asyst, ustanawiając swój rekord kariery, a przy okazji... pięknie wypromował wspomnianego Williamsa, który zdobył 12 punktów (przy skuteczności 4/6 z gry). Phil Greene promował się w meczu zarówno sam, jak i przy pomocy Łączyńskiego i w efekcie trafił aż osiem „trójek” na czternaście oddanych rzutów. A liczba trafień zza łuku w wykonaniu włocławian okazała się dla graczy Śląska trudnością nie do przeskoczenia. – Fajnie, że ustanowiłem jakiś swój osobisty rekord – mówił po spotkaniu Łączyński. – Nic nie trwa wiecznie. Czy w życiu, czy na boisku. Każdy moment, czy zły, czy dobry ma swój koniec. Miejmy nadzieję, że ten zły moment w lidze za nami – mówił. – Wiadomo, że gdy zespół jest osłabiony, to w każdym z graczy rodzi się dodatkowa mobilizacja, żeby na boisku „wyjść ze swojej roli” i dać coś więcej. Mam nadzieję, że Lee wróci do nas jak najszybciej, bo to bardzo wartościowy gracz, który od kiedy się u nas pojawił, stanowi duży plus dla zespołu. Z Joshem sytuacja potoczyła się, jak potoczyła. Ale to jest biznes i chyba nikomu nie trzeba tego tłumaczyć. Dołączy do nas nowy gracz. I teraz rola nie tylko całego sztabu, lecz także nasza, zawodników, będzie taka, żeby tego koszykarza – tak jak Malika – spokojnie wkomponować do zespołu – wyjaśniał Łączyński, który nawet tymi słowami potwierdził, że dla Anwilu jest kimś więcej niż tylko „szalenie ważnym graczem”.
Jest nowy gracz
A nowym koszykarzem Anwilu został Victor Sanders, który – jak na polskie warunki – jest koszykarzem utalentowanym, z doświadczeniem nawet na poziomie Eurocup, ale jednak wzbudzającym pewien niepokój. W poprzednim sezonie pracę w lidze włoskiej stracił... po bójce w barze przyłapany na prowadzeniu samochodu po alkoholu.
W niedzielę Anwil zagra u siebie w lidze z Legią Warszawa, z którą przegrał wyjazdowe spotkanie w pierwszej części sezonu. Dla stołecznej ekipy też będzie to niezwykle ważny mecz, a zatem drużynę z Włocławka czeka drugie z rzędu szalenie poważne wyzwanie.