Lekka zadyma na Torwarze
Projekt Warszawa po zmianie trenera gra jak z nut, w sobotę pokonał 3:1 ZAKS-Ę. Skrę poprowadził po raz pierwszy Andrea Gardini.
Pod wodzą Roberto Santillego Projekt wygrał tylko 5 z 12 spotkań, stracił szansę na występ w Pucharze Polski, a w tabeli Plusligi zajmował miejsce poza czołową ósemką dającą prawo gry w ćwierćfinale. 28 listopada warszawski klub zwolnił włoskiego szkoleniowca, a jego następca Piotr Graban odmienił drużynę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Warszawianie wygrali 10 z 11 spotkań, przegrywając tylko z liderem Asseco Resovią. W sobotę w wypełnionym po brzegi Torwarze (4800 widzów) pokonali 3:1 mistrzów Polski Grupę Azoty ZAKS-Ę Kędzierzyn-koźle.
– Bardzo miło wygrywa się z ZAKS-Ą, zwłaszcza że zbyt często tego nie robimy (kędzierzynianie wygrali pięć poprzednich spotkań z Projektem – przyp. red.). Odkąd trener Graban przejął drużynę, jesteśmy w „sztosie” – mówi środkowy Projektu Jakub Kowalczyk, który zastąpił w wyjściowym składzie Andrzeja Wronę. W drużynie gości nie było z kolei chorego Bartosza Bednorza i to miało znaczący wpływ na grę najlepszej drużyny Europy, której zabrakło przede wszystkim skuteczności w ataku.
Ten Projekt wypalił!
Co takiego stało się w Warszawie, że dopiero po zwolnieniu Santillego Projekt wreszcie odpalił? – To jest pytanie, które kotłuje się w naszych głowach, bo nikt, kto zatrudnia trenera przed sezonem, nie zakłada, że będzie go zmieniał. Ostatnie wyniki drużyny pokazują jednak, że decyzja okazała się słuszna – mówi dyrektor sportowy Projektu Piotr Gacek. Co ciekawe, Graban długo był traktowany jako trener tymczasowy. – Trzymam za Piotra kciuki, aby jak najlepiej wykorzystał szansę i nie musiał już wracać na ławkę jako drugi trener – mówił Gacek na początku stycznia. Po siódmym z rzędu zwycięstwie Projektu nikt nie wyobraża już jednak sobie kolejnej zmiany na ławce trenerskiej Projektu. Graban dostał nawet zapewnienie, że dokończy sezon w roli pierwszego szkoleniowca. I nic dziwnego, skoro znacznie lepiej dogaduje się z zawodnikami niż Santilli, który doświadczonych przecież zawodników chciał wziąć pod but. Autorytarny sposób prowadzenia zespołu słabo się w Warszawie sprawdził. Ciekawe, czy podobnego błędu nie popełni rodak Santillego Andrea Gardini, który w niedzielę po raz pierwszy poprowadził PGE Skrę Bełchatów po zwolnieniu Joela Banksa (piszemy o tym na str. 25). W bardzo ważnym meczu w Suwałkach bełchatowianie, choć grali lepiej niż pod wodzą
Anglika, przegrali 0:3 i są już w naprawdę krytycznej sytuacji. Do zajmującej ósme miejsce Stali Nysa (w 23. kolejce pokonała 3:0 LUK Lublin) tracą już osiem punktów i grozi im, że po raz pierwszy od awansu do Plusligi w 2001 roku zabraknie ich w czołowej ósemce. Niewyobrażalne? A jednak.
Sztuka konwersacji
O awans do ćwierćfinału Plusligi mimo porażki w Warszawie mogą być spokojni siatkarze ZAKS-Y. Na boisku nie zawsze potrafią jednak powstrzymać nerwy na wodzy. W trzecim secie meczu z Projektem nie wytrzymał Aleksander
Śliwka, który po nieudanej akcji szarpnął siatkę i ruszył na drugą stronę boiska, wywołując awanturkę. – Po bloku na mnie pojawiły się prowokacje, najpierw z mojej strony, później ze strony rywali. Nie powinienem jednak ruszać na drugą stronę siatki. Nie znajduję niczego na swoje wytłumaczenie. Rozmawiałem później z chłopakami i wiedzą, że to nic personalnego. To była próba zrobienia lekkiej zadymy, bo w meczu nie szło nam najlepiej. Udało się pobudzić zespół na tyle, by wygrać trzeciego seta, ale później już tego nie kontynuowaliśmy – powiedział kapitan i przyjmujący ZAKS-Y. Żalu nie miał także przyjmujący Projektu Artur Szalpuk, który powstrzymywał kolegę z kadry.
– Bardzo długo znam Olka i nie chowam do niego urazy. Próbował pociągnąć swój zespół, ja musiałem bronić kolegów. Nadal się przyjaźnimy. Nic się nie stało. Poza boiskiem nie ma między nami zgrzytów. Nikt nie będzie przepychał się w korytarzu i bił z takiego powodu – zapewnił „Szalupa”, a Kowalczyk dodał: –To była sztuka siatkarskiej konwersacji, ale chyba nie spodobała się sędziemu. Ano nie spodobała, bo arbiter pokazał czerwoną kartkę Śliwce i Kowalczykowi, a żółtą stojącemu w kwadracie dla rezerwowych Norbertowi Huberowi. Ciekawe, czy kędzierzynianie zdołają pozbierać się po porażce i ukoić nerwy do wtorku, gdy w Zawierciu zmierzą się w pierwszym meczu barażowym Ligi Mistrzów z Aluronem? Tej rywalizacji nie mogą już przegrać, jeśli marzą o obronie tytułu najlepszej drużyny Europy.