JEŚLI GUARDIOLA NIE PRZEKOMBINUJE, CITY ZAGRA W FINALE
Przed pierwszym meczem Realu z Manchesterem City zwracałem uwagę na to, że gracze Pepa Guardioli muszą się mieć na baczności, choć w teorii są silniejsi. Skończyło się remisem 1:1. A że pierwsze starcie odbyło się w Madrycie, The Citizens są nieco bliżej finału. Przed Królewskimi bardzo trudne zadanie, bo jeśli w poprzednim sezonie odrabiali straty, działo się to Santiago Bernabeu. Jeszcze nigdy nie udało się Realowi awansować w tej fazie rozgrywek, gdy nie wygrał u siebie pierwszego meczu. Tym bardziej rewanż w Anglii jawi się jako ogromne wyzwanie. Z drugiej strony Królewscy to wielokrotni triumfatorzy Champions League, więc stać ich na to, żeby dopisać do tej listy kolejny sukces.
Obserwując pierwszy mecz, zauważyłem zadowolenie na twarzy Guardioli. Przede wszystkim chciał nie przegrać w Madrycie. Dziwić mógł fakt, że nie dokonał ani jednej zmiany, mając na ławce dobrych zawodników. Być może w końcówce mogliby nawet przechylić szalę zwycięstwa na korzyść City. Guardiola z tego nie skorzystał, co mówi samo za siebie. Ale i tak to City ma przewagę, bo w rewanżu ma atut własnego boiska. Myślę, że sporo do udowodnienia będzie miał Erling Haaland. Na Santiago Bernabeu Norweg został skutecznie wyeliminowany z gry. Gracze Carlo Ancelottiego skupili się na napastniku Manchesteru oraz na Kevinie De Bruyne. Ale zadanie udało się zrealizować tylko w połowie, bo Belg zdobył bramkę.
Jeśli Guardiola nie przekombinuje, a były takie obawy przed konfrontacją z Realem, to City powinno znaleźć się w finale. Hiszpan wielokrotnie przesadzał z liczbą zmian. Może stąd wynikał fakt, że w pierwszym spotkaniu grał jedną jedenastką do ostatniej minuty? Może nie chciał nic zepsuć, skoro udawało się realizować nakreślony plan. Rola faworyta wiąże się jednak z dużo większą presją. Manchester jest porównywany do PSG. Podobnie jak w Paryżu, w klub zainwestowano ogromne środki finansowe. Wszystko po to, aby wygrać upragnioną Ligę Mistrzów. Jak wiemy, oba kluby wciąż na to czekają, podobnie jak właściciele, których cierpliwość może się kiedyś skończyć. Puchar Ligi Mistrzów staje się wręcz obsesją, także Guardioli, który po to przychodził do Manchesteru, by dać temu klubowi upragnione trofeum.
W drugim półfinale czekają nas kolejne derby Mediolanu. Muszę przyznać, że dawno nie widziałem na tym etapie rozgrywek tak dobrego początku meczu w wykonaniu jednej drużyny. Inter, który w teorii był gościem, zaskoczył zespół Milanu. Szybko strzelony gol z rzutu rożnego ustawił przebieg rywalizacji. To dodało pewności drużynie Simone Inzaghiego. Widać to było w grze jeden na jeden, także w starciach bezpośrednich, przebitkach. Drugie piłki padały łupem Interu, drużyna Stefano Piolego nie miała tego dnia żadnych argumentów. Nerazzurri byli świetnie przygotowani, zresztą w końcówce sezonu bardzo dobrze prezentują się także w lidze. Są zdecydowanym faworytem przed rewanżem. Tym razem San Siro zdominują ich kibice i nie wiem, co musiałoby się stać, żeby Milan zdołał powalczyć o finał w Stambule. Dla Rossonerich ta lokalizacja jest bardzo dobrze znana, ale nie zapowiada się na to, żeby mieli okazję powalczyć o lepsze wspomnienia od tych z 2005 roku.
W teorii o puchar Ligi Mistrzów powinny powalczyć drużyny Interu i Manchesteru, ale to byłoby zbyt proste. W tych rozgrywkach nie takie rzeczy się działy, żeby skreślać Milan i Real. Jestem przekonany, że Guardiola przypomina swoim zawodnikom o tym, co przeżyli przed rokiem w rewanżu z Królewskimi, o uczuciu, które towarzyszyło im po odpadnięciu. Dobrze pamiętamy, że City długo miało losy dwumeczu pod kontrolą, a jednak Real zdołał doprowadzić do dogrywki i w niej zdobyć decydujące trafienie. Guardiola i jego piłkarze szybko otrzymali od losu szansę na poprawę i wyciągnięcie z przykrego dla nich doświadczenia wniosków. W starciu dwóch drużyn z Mediolanu spodziewam się takiej postawy graczy Inzaghiego jak w drugiej połowie pierwszego meczu, w którym skutecznie kontrolowali przewagę. Zobaczymy, czy tak będzie i czy nie okaże się to dla Interu zgubne.