IGA NIE WCHODZI W TĘ RAMÓWKĘ
A Idze Świątek, i nie tylko jej, wyrządzono by dużą krzywdę.
Już tłumaczę dlaczego. Kort i rakiety w ogólnotematycznych kanałach otwartych to temat znany i wałkowany od lat. Wstawianie touru w te miejsca – a były już takie próby – zawsze kończyło się tragedią. Za dużo zmiennych i niewiadomych. Wprawdzie w Melbourne, Paryżu, Londynie i Nowym Jorku są lub będą już za chwilę przynajmniej po dwa dachy, ale to i tak nie rozwiązuje przecież sprawy. Po pierwsze, dopiero dzień wcześniej, i to często wieczorem, dowiadujemy się, jak będzie wyglądać program gier. Po drugie, jeśli mecz odbywa się jako trzeci czy czwarty w kolejności, czas jego rozpoczęcia jest właściwie nieznany. Tym bardziej nie do rozszyfrowania staje się więc pora zakończenia. I co w takiej sytuacji – trzymamy poważną ramówkę gotową do zmian przez cały boży dzień? A jeśli pojedynek wypadnie w środku filmu, koncertu bądź nawet jakiegoś ple-ple poranka przy kawie, to wyłączamy inne produkcje, a włączamy gem, set, mecz? No proszę państwa, na to nie ma szans. To się kupy nie trzyma!
Jestem pewny, że awantury i protesty pojawiłyby się już pierwszego dnia. Zębami zgrzytałyby nie tylko osoby układające program. Nie oszukujmy się – większość Polaków tenisem kompletnie się nie interesuje. To, że młody człowiek popijający sojowe latte kliknie w telefonie na relację live ze spotkania Świątek czy Hurkacza, nie oznacza, że spędzi przy nim godzinę, dwie, trzy, a może i więcej. Tym bardziej że on telewizji raczej nie ogląda. A spróbujcie zapodać takie widowisko starszej pani, która wychodzi na spacer z pieskiem i pędzi na konkretną godzinę, by obejrzeć ulubiony teleturniej. Miałem już kontakt z takimi osobami. I gdyby tylko mogły, pogoniłyby mnie w siną dal z całym moim tenisem. I to też rozumiem... Ta część projektu – taka prawda – jest absolutnie nie do zrealizowania. Zresztą tu nie chodzi przecież o całe polskie emocje, a tak naprawdę tylko o największą mistrzynię. Bo z Magdami Linette czy Fręch, a nawet z Hubertem, byłoby jeszcze trudniej. Ta trójka nie występuje na największych krytych kortach, a na bocznych arenach dochodzi jeszcze czynnik pogodowy. Zaczyna padać i cały program w kilka sekund potrafi się zawalić. To może wpiszmy po prostu na listę jedno nazwisko, a innymi nie zawracajmy sobie głowy? Przecież jeśli wiedzieliśmy, że na śniegu chodzi o Justynę, to nie udawajmy, że na kortach nie chodzi o Igę. Chodzi. Chodzi wyłącznie o nią. Zgoda – wiceliderka, a za chwilę – mamy nadzieję – znów liderka światowego rankingu powinna być pokazywana jak najszerzej, bo jest bez wątpienia dobrem narodowym. Tyle że tenis opiera się na zupełnie innych regułach niż futbol, siatkówka czy skoki, a jego miejsce znajduje się niestety w stacjach tematycznych, w sieci bądź na innych platformach. Do rozporządzenia KRRIT wpisałbym więc jedynie finały szlemów, bo one zawsze rozpoczynają się o konkretnej godzinie. I wtedy w tych kluczowych starciach moglibyśmy zobaczyć każdego reprezentanta Polski. Wiadomo, że najczęściej Igę, ale jeśli na najwyższy szczebel przedarłby się ktoś inny, to jego oczywiście też. Wszyscy mieliby równe szanse.
W★★★
yjątek, to już moja autorska koncepcja, mógłby stanowić przedział w godzinach 24–6. Czyli de facto dotyczący turniejów w Australii i Stanach Zjednoczonych. Wtedy nawet zmiany dokonywane z minuty na minutę byłyby właściwie bezkonfliktowe, bo i tak oglądalność jest o tej porze śladowa. Tym czasem tenis mógłby „zarządzać” po swojemu i nikt by się wówczas nie buntował. Inne pasma, stwierdzam to z bólem, musi jednak zostawić w spokoju.