JEDYNY TAKI PROFESOR
Dla Janusza Filipiaka inwestowanie w Cracovię z biegiem lat stało się nie tylko wyzwaniem dla majętnego człowieka chcącego się sprawdzić w ryzykownym biznesie, na którym połamało sobie zęby wielu przedsiębiorców. Gdyby chodziło wyłącznie o rywalizację, pewnie już dawno dałby sobie z nią spokój, bo sam niedawno przyznał, że jego klub jest zadłużony na ponad
70 mln złotych.
„Czasem, zamiast jechać samochodem, spaceruję krakowskimi ulicami i zdarza się, że ktoś mnie zatrzymuje i mówi: »Szacunek, panie prezesie, za to, co pan robi dla piłki«. A kiedyś w Szwajcarii, gdzie mieszkam, na ulicy zaczepił mnie jakiś gość z Polski i wyraził się jeszcze ciekawiej, bo stwierdził, że jest wiernym kibicem Wisły Kraków, ale docenia moje zaangażowanie w Cracovię. Jeżeli ludzie tak mówią, to dostrzegam społeczny wymiar mojej działalności w futbolu. Bez tego argumentu pewnie bym nie chciał ponosić takich kosztów” – opowiadał mi profesor przed startem obecnego sezonu. Wtedy było już jasne, że nadal będzie wspierał klub i mimo planu oszczędnościowego zarazem tę działalność intensyfikuje, bo jego żona Elżbieta Filipiak stanęła na czele rady nadzorczej piłkarskiej spółki. Nowe rozgrywki pokazują, że drużyna Cracovii ciągle jest chimeryczna, że należy ją postrzegać jako ligowego średniaka, który od czasu do czasu potrafi błysnąć, pokonać faworyta, a za chwilę przegrać z kimś teoretycznie słabszym. Filipiak — choć profesor nauk technicznych — ma naturę kibica, który nie maskuje emocji. Potrafi być bezpośredni i ekspresyjny, zresztą nie tylko w sprawach piłkarskich. W tym opowiadaniu o wychodzeniu do zwykłych ludzi, robieniu zakupów w osiedlowym sklepie jak każdy normalny człowiek, brzmi szczerze, bo ten styl bycia jest dla niego charakterystyczny. A gdy w sobotę pojawiła się niepokojąca wiadomość, że na ulicy w podkrakowskiej miejscowości stracił przytomność i po reanimacji w stanie ciężkim został odwieziony z podejrzeniem udaru do szpitala, trudno nie było pomyśleć także o jego Cracovii, która w tym samym czasie szykowała się do wyjazdowego meczu z ŁKS (2:0).
W piłce nożnej pojawił się już ponad 20 lat temu. Dobrze pamiętam go z 2004 roku, gdy Pasy walczyły w barażu o Ekstraklasę z Górnikiem Polkowice. To był ponury okres dla zżeranej przez korupcję naszej ligowej piłki. Po latach za stare grzechy dyscyplinarnie odpowiedziała też
Cracovia, choć akurat ona zadziwiająco późno. Cień prokuratorskich podejrzeń na Filipiaka nigdy nie padł, bo on był ponad cyniczną grą zakulisowych ustawiaczy. Trochę jak właściciel Wisły Kraków Bogusław Cupiał, który po wejściu do klubu miał jasno powiedzieć swoim nowym podwładnym, że nie po to wykłada pieniądze na nowych i znacznie lepszych piłkarzy, by kupować punkty. Przyglądałem się Filipiakowi, jak zachowuje się podczas zwycięskiego barażu w Polkowicach (4:0) i byłem zdumiony, bo nie miał w sobie nic z profesora, a wiele z roszczeniowego kibica, gdyż niewybrednie komentował zagrania piłkarzy w taki sposób, że słyszała go cała kameralna trybuna. Przez kolejne lata profesor jednak się zmieniał, choć był to proces powolny. Uczył się polskiej piłki, a polska piłka uczyła się jego. „Jestem w Cracovii już tak długo, że stałem się nestorem w polskiej lidze. Kiedyś zarzucano mi, że się na niej nie znam, ale przez dwie dekady ta ocena chyba się zmieniła” – stwierdził podczas naszej rozmowy. Przy okazji twardo zaznaczył, że Cracovia ma się rozwijać i on jest oczywiście gotowy nadal ją w tym wspierać jako właściciel, sponsor i prezes. Jego firma, świadcząca na całym świecie usługi informatyczne firma Comarch, zakorzeniła się w Cracovii tak mocno, że teraz trudno sobie wyobrazić, że z Pasami nie ma już nic wspólnego. Nie chciał tego powiedzieć wprost, a jednak pośrednio przyznał, że na klub wyłożył w sumie już ponad 200 mln zł. Ilu jest takich inwestorów w polskiej piłce?
A wspomniany 70-milionowy dług jest kontrolowany i wynika z poniesionych nakładów inwestycyjnych, głównie na nowoczesny ośrodek treningowy w Rącznej, jego roczne utrzymanie pochłania 5 mln zł w skali sezonu. Dla przedsiębiorcy, który zgromadził potężny kapitał i pod względem szacowanego majątku klasyfikowany jest w setce najbogatszych Polaków, ujemny bilans finansowy w działalności sportowej musi być też problemem ambicjonalnym. Janusz Filipiak jednak się nie zraża, choć w głowie ma pewnie sto lepszych pomysłów na dobre inwestycje. Przez lata pokazuje, że o wiele bardziej pociąga go zarabianie niż wydawanie, lecz dla Cracovii uparcie robi wyjątek i nawet dał się skusić na sfinansowanie kontraktu Kamila Glika, choć miało być wielkie zaciskanie pasa.
Wspieranie klubu, mimo wszystkich logicznych argumentów przeciwko takiemu zaangażowaniu, nazywa społeczną odpowiedzialnością biznesu. Nawiązując do słów klasyka — profesor nie chce, ale musi. Oczywiście to nieprawda, bo w przypadku Janusza Filipiaka jest dokładnie odwrotnie. Owszem, swoimi wypowiedziami i decyzjami nierzadko wywołuje kontrowersje i denerwuje, ale bez niego Cracovia w XXI wieku byłaby klubem funkcjonującym na obrzeżach poważnego futbolu. Przede wszystkim o tym warto pamiętać.