ZDROWIE NA BUDOWIE
Robota jest ciężka, a w tym wieku wymaga szczególnego hartu ducha. Kwapisz w młodości grał wyczynowo w piłkę, był nawet czołowym strzelcem Legii i Zawiszy Bydgoszcz, więc wtedy rzecz jasna innej pracy nie wykonywał. Wszystko zmieniło się, gdy wyemigrował do Kanady. Przestawił zawodowe życie o 180 stopni, choć piłce też pozostał wierny.
Kamień na kamieniu
– Najpierw w Kanadzie oprócz grania w piłkę też pracowałem na budowach, ale gdzie indziej. Właścicielem innej firmy był Polak i kibic Legii. Gdy dowiedział się, że jestem byłym piłkarzem jego ukochanego klubu, postanowił mnie zatrudnić – uśmiecha się Kwapisz. – Czym dokładnie się zajmuję? Na przykład stawiamy domek, praktycznie z kamienia naturalnego. Trzeba układać kamienie, które ważą tyle, że jeden człowiek nie dałby rady udźwignąć. Na szczęście zdrowie dopisuje, nie pamiętam, kiedy musiałem wziąć tabletkę przeciwbólową albo na przeziębienie. Czasami stawy skokowe się odzywają, ale to pamiątka z futbolu. Wstaję o wpół do szóstej rano i do roboty. Ciągle zaiwaniam na budowie, bo nie czuję się na swoje lata. A gdy zacznę się czuć, nie będzie wyjścia, dam sobie spokój z ciężką robotą – logicznie analizuje. Nawet dzisiaj, a 6 października kończy 70 lat, znajduje też czas dla Polonii Hamilton, choć w piłkę już nie gra.
Odręczne zaproszenie
Żeby dostać kanadyjską wizę, oczywiście trzeba było otrzymać formalne zaproszenie od kogoś, kto mieszka w Kanadzie. Pomógł Leszek Kuznowicz, były kolega z Polonii i Legii. Był 1989 rok, Kwapisz miał już za sobą grę w Belgii, Szwecji i 36 lat na karku, więc zdawał sobie sprawę, że to już końcówka kariery. – Dałem się na tę Kanadę namówić, bo występy w klubie polonijnym to już inny poziom, na dodatek grali tam ludzie, których znałem z polskiej ligi, przy okazji można było też popracować. Pomyślałem, że polecę, trochę tam pobędę i wrócę – opowiada. Gdy przyszedł list z zaproszeniem od kolegi, nabrał wątpliwości. – To była zwykła kartka papieru i odręczne pismo. Takie coś miało mi otworzyć granice Kanady? Poszedłem do kanadyjskiej ambasady, nieśmiało wyciągnąłem kartkę i okazało się, że jednak miała ona magiczną moc. Dostałem wymagane dokumenty, mogłem szykować się na daleką podróż.
W szatni Polonii Hamilton rzeczywiście czuł się jak w Polsce, bo spotkał w niej Jerzego Klepczyńskiego, Grzegorza Latę, Zbigniewa Hnatio, Alfreda Bolcka, Jerzego Jagiełłę, Janusza Żmijewskiego, Mariana Kielca i Leszka Wolskiego. – Byliśmy już starszymi panami, ale górowaliśmy nad rywalami piłkarskimi umiejętnościami. Mieliśmy niesamowitą pakę, często kończyliśmy mecze z dwucyfrową liczbą bramek po naszej stronie – opowiada.
Miasto wcale nie zrobiło na nim oszałamiającego wrażenia. – Gdyby zdjęli te wszystkie neony, reklamy, to w ogóle nie ma o czym gadać. Bo Hamilton to był przemysł stalowy, z hutami, przyjeżdżali tam ludzie do pracy z nieodległego Toronto. Po trzech miesiącach chciałem wracać do Polski, poszukać sobie może trenerskiej pracy. Koledzy namawiali, żebym jeszcze poczekał, aż dostanę kanadyjskie papiery. Poczekałem i powoli zacząłem wsiąkać w to środowisko – tłumaczy.
Chłopak z Buczynowa
Kwapisz w Polonii Hamilton teraz jest trenerem, ale zaznacza, że także kierownikiem, menedżerem, organizatorem, opiekunem, człowiekiem od wszystkiego. Robi to z pasji do futbolu, no i chodzi o drużynę, w której grają przybyli z kraju rodacy oraz potomkowie polskich imigrantów. Kwapisz doskonale wie, gdzie jest jego ojczyzna, nawet nie próbuje udawać Kanadyjczyka, choć mieszka tam już od 34 lat, za chwilę będzie dokładnie pół życia. – Jestem chłostało
z Buczynowa koło Góry Kalwarii, który spełnił swoje marzenia i zagrał w Legii Warszawa – zaznacza.
Ta droga do Legii nie była ani łatwa, ani oczywista. – Miałem 15 lat, gdy dopiero na dobre zacząłem trenować. Nieraz dzwonię do Gabriela Mościckiego, który był moim trenerem oraz wychowawcą w Wiśle Góra Kalwaria i wspominamy dawne czasy. U niego uczyłem się podstaw futbolu. A w Legii początkowo nie było dla mnie miejsca nawet w składzie rezerw. I co za paradoks, właśnie to
Urodzony 6 października 1953 roku w Buczynowie; napastnik; kluby: Wisła (Kabewiak) Góra Kalwaria (do 1971), Polonia Warszawa (1971– –72), Legia Warszawa (1972–78, 78 meczów/18 goli), Zawisza Bydgoszcz (1979–81, 50 meczów/20 goli), Legia (1981, 4 mecze/0 goli), Motor Lublin (1982, 7 meczów/0 goli), Polonia Warszawa (1982–83), Francs Borains (1983–84), BKS Stal Bielsko-biała (1985), Francs Borains (1985–87), Förslövs IF (1988–89), Polonia Hamilton (od 1989)* się dla mnie szansą, którą zdołałem wykorzystać – opowiada.
Zdarzyło się bowiem tak, że Legia II wyjechała na jakiś mecz, a Kwapisz znowu nie załapał się do tej ekipy i został w stolicy. – Tymczasem wewnętrzną gierkę miał grać pierwszy zespół i pozwolono mi w niej wystąpić, no bo brakowało wielu chłopaków z rezerw. Potraktowałem sprawę z największą powagą, chciałem pokazać się z dobrej strony. Strzeliłem Piotrkowi Mowlikowi kilka goli – wspomina.
Trener Jaroslav Vejvoda podczas sparingu patrzył na swój zespół, ale trudno, żeby nie zauważył, że jakiś legionista z dalekiego zaplecza ładuje bramkę za bramką. – Po meczu mnie zaczepił. „A ty dlaczego nie grasz w rezerwach?”. „Nie wiem, panie trenerze, robię wszystko, żeby grać”. „W takim razie zapraszam cię jutro na trening pierwszej drużyny”. Przyszedłem i już zostałem. Z dnia na dzień zacząłem grać z takimi piłkarzami jak Lesław Ćmikiewicz, Robert Gadocha i Kazimierz Deyna. To było zbyt piękne, by ot tak uwierzyć. Podziwiałem tę Legię przez wiele lat, oglądałem w półfinale Pucharu Europy, a teraz miałem być częścią drużyny, w której są świetni piłkarze, reprezentanci Polski – wraca wspomnieniami.
Piłka lepsza niż akordeon
W Legii nieźle sobie radził, choć teoretycznie bardzo mocna drużyna jakimś cudem przestała sięgać po krajowe laury. W sezonie 1975/76 z ośmioma golami był trzecim strzelcem zespołu za Deyną (11) i Władysławem Dąbrowskim (10). A jednak w reprezentacji Polski nigdy nie zagrał. – Kiedyś coś słyszałem, że może zostanę przetestowany, lecz skończyło się na plotkach. W tamtym czasie polska piłka miała wielu świetnych napastników, więc nawet się nie dziwię, że nie zostałem sprawdzony – przyznaje. Trudno, żeby się dziwił, jeżeli w kadrze grali Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach, czyli król i wicekról strzelców mundialu. – Inna sprawa, że los też nie zawsze chciał się do mnie uśmiechnąć. Przyszedł mecz z ŁKS, w którym Mirek Bulzacki kopnął mnie pod kolano i wypadłem z gry. Musiałem długo wracać do formy, a kto wie, może właśnie wtedy byłem najbliżej powołania – zaznacza.
Ta Legia, mimo że na początek tylko rezerwowa, była mu właściwie pisana. Dosłownie. – Gdy upomniała się o mnie armia, byłem w Polonii Warszawa. Na karcie poborowej panowie z komisji zamieścili adnotację: „Przeznaczony do odbycia zasadniczej służby wojskowej w Legii”. Trafiłem do jednostki w Ciechanowie, miałem być tam w koszarach do przysięgi, a potem ta upragniona Legia. Niepakiem źle grałem na akordeonie, więc się udzielałem, pomogłem przygotować okolicznościowy program artystyczny. Doszło do tego, że gdy już miałem jechać do Legii, wezwał mnie kapitan: „Szeregowy Kwapisz, nie chcielibyście zostać u nas w Ciechanowie? Nieźle by wam było, w orkiestrze byście grali”. Odpowiedziałem bez sekundy wahania. „Obywatelu kapitanie, ja bardzo chcę grać, ale w piłkę”.
Strzelaj jak Kwapisz!
Z Legii odchodził i wracał. – W 1979 roku przeniosłem się do Zawiszy Bydgoszcz. W zasadzie to był element większej transakcji, bo w odwrotnym kierunku poszedł Stefan Majewski. Nieźle radziłem sobie w nowym zespole i w końcu kazali wrócić. Po linii wojskowej? Nie do końca, bo ja zawodowym żołnierzem nie byłem. Odsłużyłem tylko, co musiałem, a potem byłem mundurowym terminowo tylko dziesięć miesięcy i od tej pory w wojskowych klubach grałem jako cywil. Nie to, że miałem coś przeciwko wojsku, broń Boże. Uznałem jednak, że jestem piłkarzem – tłumaczy.
W Zawiszy w 50 meczach strzelił 20 goli, więcej niż w czasie całego pobytu w Legii, zatem całkiem normalne, że na Łazienkowskiej za nim zatęsknili. – Dziennikarze rymowali: „Jeśli potrafisz, to strzelaj jak Kwapisz!”. W Legii to czytali, oglądali moje występy w Zawiszy i uznali, że jednak mnie potrzebują. Pytał mnie pan o reprezentację Polski, a ja wtedy trafiłem do zespołu Kazimierza Górskiego, bo on prowadził Legię – zauważa. Za tym drugim podejściem długo już jednak w Legii nie pograł. Był Motor Lublin, przez chwilę ponownie Polonia Warszawa, w końcu wyjazd za granicę, przerwany epizodem w Stali Bielsko-biała.
Na pewno wrócę
– Z Polską ciągle bardzo wiele mnie łączy, także rodzinnie. W Buczynowie mieszka moja wspaniała siostra. Opiekuje się naszą mamą, która niedawno skończyła 99 lat. Do domu dzwonię co tydzień, rozmawiam z rodziną, pytam, co słychać, jestem na bieżąco, oglądam mecze reprezentacji Polski, ważniejsze mecze Legii też. A wie pan co? Tyle lat jestem w Kanadzie, ale w Polsce zdobyłem ostatnią bramkę, a stał na niej sam Zygmunt Kalinowski, medalista mundialu. To było w 2012 roku, kiedy przybyliśmy z Kanady z Polonią Hamilton na towarzyski mecz w Górze Kalwarii z Orłami Górskiego. Co jakiś czas przylatuję do Polski i szczerze mówię, że w końcu wrócę do niej na stałe, bo jak każdy normalny Polak tęsknię za moim krajem, a to jest wystarczający powód – zapewnia Bogdan Kwapisz.