ZAMKNĘŁA USTA KRYTYKOM
Była świetna deblistka Klaudia Jans-ignacik na podstawie ostatniego występu Igi Świątek i całego sezonu ocenia, na co stać Polkę w WTA Finals w Cancun.
DOMINIK LUTOSTAŃSKI: Jesteśmy kilka dni przed rozpoczęciem WTA Finals. Jeszcze tydzień przed startem jednego z najważniejszych turniejów w sezonie WTA główny stadion i kort były w budowie. Wybór Cancun to pani zdaniem dobry pomysł?
KLAUDIA JANS-IGNACIK: To było naprawdę niewiarygodne, że tydzień przed zawodami stadion przypominał plac budowy. Uważam natomiast, że jeżeli chodzi o wybór Meksyku, to nie był zły pomysł. Wszyscy mamy doskonałe wspomnienia sprzed dwóch lat z Guadalajary. Tam klimat był genialny. Wszyscy wokół zachwycali się tym, jaką kibice stworzyli atmosferę. Do tego świetne warunki dla zawodniczek, doskonale zorganizowane hotele i korty. Wszystko było znakomicie przygotowane. Stąd kiedy pojawiła się informacja, że to Meksykanie zorganizują kolejną ważną imprezę, nie miałam większych obaw. Uważam, że lepiej pojechać do Meksyku niż na przykład znowu do Fort Worth. Tam turniej wyszedł beznadziejnie, trybuny świeciły pustkami, nie było czuć atmosfery święta. Jednak przede wszystkim niezrozumiałe są decyzje WTA. Nie powinno być tak, że zawodniczki o miejscu finału dowiadują się dwa miesiące przed imprezą. Zaplanowanie kalendarza wymaga od tenisistek wielkiego wysiłku. Nie może być też tak, że latają z Ameryki do Azji, a później wracają do Meksyku. Ten temat poruszany jest i był wielokrotnie, ale WTA nie potrafi sobie z tym poradzić.
Na nic zdały się obietnice, że WTA Finals odbywać się będzie w jednym miejscu, a kontrakt zostanie podpisany na wiele lat. Jak zaradzić temu, by sytuacja z tego roku nie powtórzyła się w przyszłym? Wiadomo, że wcześniej był podpisany kontrakt na wiele lat z Chinami. Jednak żadne imprezy się tam nie odbyły. Najpierw z powodu pandemii, a później w związku z sytuacją z Gaolim Zhangiem (tenisistka Shuai Peng oskarżyła byłego wicepremiera o molestowanie – przyp. red.). To by było jakieś wyjście, żeby zagrać tam po turniejach w Azji. Jednak nie ma żadnych konkretnych i wiążących decyzji. Istnieje specjalna organizacja zawodniczek – WTA Player Council, do której należała przecież nasza Magda Linette. W tym stowarzyszeniu działa specjalna rada zawodnicza, która rozmawia z WTA o podejmowanych przez nią decyzjach. Jednak mogę się domyślać, jak wyglądają te spotkania. Kiedy byłam zawodniczką, dużo rozmawialiśmy, mieliśmy wiele pytań, a kończyło się na tym, że organizatorzy robili, co chcieli i głównie informowali nas o tym, co postanowili. Dostawaliśmy wiadomości typu: za trzy miesiące wejdą takie przepisy, a za sześć miesięcy wprowadzimy jeszcze coś innego. I niestety pomimo rozmów WTA działała po swojemu. Niby zmieniła się władza, ale wciąż głosy zawodniczek nie są do końca wysłuchiwane. Przed Cancun wiele z nich podkreślało, że chciałoby wcześniej wiedzieć, gdzie odbędzie się turniej finałowy. Myślę, że nie za wiele zmieniło się w kontekście wysłuchiwania tenisistek. To wydaje się takie proste, ale potrzebna jest naprawdę spora logistyka, by dobrze zaplanować kalendarz. Zawodniczka staje przed wyborami, czy zostać dłużej w Stanach Zjednoczonych po US Open, czy przenieść się do Azji i tam aklimatyzować. Naprawdę to dla mnie niedorzeczne, żeby w takim sporcie, jakim jest tenis, gdzie podróżuje się non stop i ciągle zmienia się kontynenty, ogłaszać informacje tak późno. Do tego terminy są tak na siebie nałożone, że bardzo trudno jest to połączyć z graniem na przykład w zawodach Billie Jean King, które przecież są rozgrywane w Europie.
Coś na ten temat mogłaby powiedzieć Barbora Krejčikova. Właśnie, Krejčikova w ciągu trzech tygodni zanotuje maraton po trzech kontynentach. Teraz gra w Chinach w Zhuhai w małym Mastersie (we wtorek pokonała 6:2, 6:4 Magdę Linette – przyp. red.), później przeniesie się do Meksyku do Cancun, gdzie zagra w grze podwójnej z Kateřiną Siniakovą, a jeszcze po wycofaniu się Karoliny Muchovej (zastąpiła ją Maria Sakkari) może wskoczyć do turnieju gry pojedynczej. Po dwóch tygodniach poza Europą Krejčikova przeniesie się na nasz kontynent, do Sewilli, gdzie zostanie rozegrany Billie Jean King Cup.
Możemy liczyć na jej głos i pokazanie, że ostatnie tygodnie tegorocznego sezonu to wariactwo dla zawodniczek?
Myślę, że Barbora się wypowie, ale nie będzie to wypowiedź publiczna. Chyba już w jakimś stopniu dotarło do WTA, z jaką sytuacją ma do czynienia. Barbora Krejčikova pokazała w tym sezonie, że jest mocna fizycznie. Jestem przekonana, że podejdzie do tego bardzo zadaniowo. Jednak ciekawi mnie, jak będzie wyglądała w czasie Billie Jean King Cup. Bo o ile w Chinach i Meksyku pewnie zagra jeszcze na optymizmie, o tyle kiedy wróci do Europy, może zejść z niej powietrze. Zmiana stref czasowych w tak krótkim czasie będzie dla niej niekorzystna. Dlatego naprawdę życzę jej powodzenia i by wytrwała w zdrowiu. Iga Świątek za to jest w Meksyku od poniedziałku. Została ciepło przywitana przez miejscową orkiestrę, co pokazała w mediach społecznościowych. Jednak w kontekście tego, że główny kort nie został jeszcze oddany do użytku, kibice zastanawiali się, czy Polka ma gdzie trenować. Wcale nie dziwię się kibicom. Zawodniczki są zakwaterowane w hotelu, który ma dwa korty i jest tam dokładnie taka nawierzchnia, na jakiej będą rywalizować na korcie centralnym. Nie będzie więc tak, że Iga wystąpi bez treningu. WTA Finals w Cancun ma też plus pod względem logistycznym. Tam właściwie wszystko jest na miejscu. Podróż z hotelu na kort zajmuje około czterech minut. Nie trzeba używać transportu.
I nie uważam, by atmosfera „wakacyjna” miała przeszkadzać zawodniczkom. Bardziej będzie pomagać, bo nie ma nic fajniejszego niż granie w takim klimacie. Przypomina mi to trochę aurę turnieju w Acapulco. Podobnie wyglądała logistyka hotelu z kortami. Plusem jest też to, że mecze rozpoczynają się o godzinie
17 czasu lokalnego. To wszystko stworzy naprawdę superklimat. Zawodniczki będą mogły bez problemu zaplanować treningi i wszystkie aktywności. Nie trzeba doliczać czasu na dojazdy. No i plaża otoczona naturą. Zdecydowanie jestem zdania, żeby finały organizować na kortach otwartych i w takich okolicznościach, a nie jak planowano wcześniej w hali. Do tego Meksyk kocha sport i wspiera wszelkie aktywności, a tenis jest przecież piękną dyscypliną. Na trybunach spodziewam się jednak atmosfery piłkarskiej. Wróćmy do zawodniczek. Która z tenisistek z finałowej ósemki zrobiła pani zdaniem w ciągu ostatniego roku największy progres? Moim zdaniem jest to Coco Gauff. Od wielu lat są w niej pokładane nadzieje, że będzie drugą Sereną Williams. Ona już w tak młodym wieku osiąga bardzo dużo. Wielokrotnie słyszało się, że jest najmłodsza, ale ten etap ma za sobą. Skończyła się faza zachłyśnięcia jej talentem. Jej też przestało to wystarczać, stąd zatrudnienie Brada Gilberta. Włączenie go do teamu było niewiarygodnym posunięciem. Bardzo szanuję tego trenera i jego myśl szkoleniową. Szczególnie to, w jaki sposób podchodzi do zawodnika i jak przekazuje mu wiedzę. Widać, że to zadziałało i wszystko się zgrało, a Amerykanka mu uwierzyła. Dla mnie jej postęp jest niesamowity.
Czy to znaczy, że jest faworytką w tym turnieju?
Mimo wszystko uważam, że jest jeszcze za wcześnie, a poza tym jestem zachwycona ostatnią formą Igi Świątek. Myślę, że w jej przypadku zadziała powiedzenie: do trzech razy sztuka. Jestem naprawdę zafascynowana tym, co Iga pokazała w Pekinie i tym, jak zamknęła usta krytykom, którzy mówili, że trzeba zmieniać wszystko wokół. W Chinach wyszła na kort taka lekka i świeża. Widać było, że cieszy się grą. Poruszanie po nim i jej język ciała – to wszystko się zgadzało. Od dłuższego czasu nie widziałam u Igi takiego pazura, więc myślę, że odpoczynek i dobre przygotowanie sprawią, że w Cancun to ona będzie faworytką.
Wychodzi na to, że Tokio było Świątek potrzebne. Występ w Kraju Kwitnącej Wiśni przewietrzył jej głowę i oczyścił atmosferę wokół niej.