NIEDŹWIEDŹ DRAKULA
Przed wyjazdem do Niemiec powiedziałem tacie, że może uda mi się nie wrócić. Mówiłem to z ciężkim sercem, ale czułem, że czas zmienić swoje życie. Byłem młody, pociągał mnie zachodni, kolorowy świat. Musiałem się wyrwać – mówi Waldemar Słomiany. Pierwszy
Waldemar Słomiany mieszka pod Gelsenkirchen. Gdy podnosi słuchawkę, najpierw jest nieufny. – O czym chce pan rozmawiać? O moim życiu? To bardzo długa musiałaby być rozmowa – zwraca uwagę. Umawiamy się na inny termin. Gdy tym razem odbiera telefon, czuć, że jest przygotowany nawet na trudne pytania. Dobrze wie, że nie może ich zabraknąć. – Robiłem też niemądre rzeczy, nie każdą da się pochwalić, ale myślę, że wielu z nas tak ma – dodaje.
Obiady u Włodka
Zanim bezpowrotnie opuścił Polskę, cztery razy zdobywał z Górnikiem Zabrze mistrzostwo kraju, grał w drużynie narodowej – juniorskiej, młodzieżowej, aż wreszcie w pierwszej reprezentacji, w towarzyskim starciu z Grecją (1:3) w Atenach w październiku 1963 roku. Miesiąc wcześniej siedział na ławce rezerwowych na stadionie w Szczecinie, kiedy Biało-czerwoni rozbijali Norwegię 9:0, a debiut z golem zaliczał ledwie 16-letni Włodzimierz Lubański, kolega Słomianego z Górnika Zabrze i wtedy jego najlepszy kumpel. – Lubiliśmy się, bywałem u niego w domu w Sośnicy, zapraszano mnie na obiady. Włodek to był supergość. W tym roku w czerwcu widziałem go w Niemczech przy okazji spotkania starych weteranów Górnika, którzy zostali zaproszeni na turniej imienia Stefana Florenskiego. I muszę się przyznać, że po tylu latach Włodka w pierwszej chwili nie poznałem. A on mnie od razu. Staje przede mną, uśmiecha się, a ja nic. Aż mi głupio było – przyznaje z zakłopotaniem.
„To jak, idziemy?”
Jego relacje z Lubańskim mogły być jeszcze mocniejsze, bo mieszkali w jednym pokoju, kiedy w czerwcu 1966 roku Górnik w rozgrywkach Intertoto mierzył się w Brunszwiku z tamtejszym Eintrachtem. Zabrzanie wygrali 4:2, Lubański strzelił dwa gole. Wieczorem był czas na odpoczynek po intensywnym dniu. – Byliśmy z Włodkiem w pokoju, szykowaliśmy się już do wyjazdu, bo mieliśmy ruszać rano. Wtedy do drzwi zapukało dwóch gości. Mówili po polsku, byli ze Śląska, ale mieszkali w Niemczech, można ich nazwać kibicami Górnika. Poprosili, żebyśmy zeszli z nimi na dół, do baru, wypić jednego przed snem. Zawahałem się, pytam Włodka: „To jak, idziemy?”. I ja, i on dobrze wiedzieliśmy, co się święci. „Chcesz, to idź. Ja wolę się wyspać przed podróżą”. Ubrałem się i wyszedłem z nimi. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i tak od słowa do słowa pytają, czy chciałbym zostać w Niemczech, że pytają w imieniu Schalke, że mnie chcą w tym klubie. Jak ja liczyłem właśnie na taką rozmowę! Przed wyjazdem uprzedzałem ojca, że będę chciał zostać w Niemczech, jeżeli tylko przytrafi się okazja, no i się przytrafiła – relacjonuje.
Wrócił jeszcze na chwilę do pokoju. – Poprosiłem Włodka, żeby zabrał do Polski wszystkie zakupy, które porobiłem. Zapytał mnie tylko, czy jestem pewien, że chcę zostać. Byłem pewien. Wziąłem tylko dokumenty i szczoteczkę do zębów. Włodek zachował się lojalnie i nikomu z ekipy nie powiedział, że pryskam. Po prostu nie stawiłem się na zbiórkę przed odjazdem naszego autokaru do Polski. Działacze Górnika byli bezradni, szukaj wiatru w polu. A ja parę godzin wcześniej wsiadłem do innego auta i ruszyliśmy do Gelsenkirchen.
Lepszy świat
Słomiany jeszcze raz podkreśla, że w Polsce nic go nie trzymało. – No jasne, że był ojciec, ale musiałem też myśleć o so(od 1953 do 1966 oficjalnie tylko Piotr) Urodzony 1 listopada 1943 roku w Bielszowicach (dzisiaj dzielnica Rudy Śląskiej); obrońca; kluby: Wawel Wirek (do 1961), Górnik Zabrze (1962–66, 93 mecze/4 gole), FC Schalke 04 (1967–70, 52 mecze/5 goli), Arminia Bielefeld (1970–72, 46 meczów/6 goli), Hammer Spvg (1973–76)*
Mistrz Polski 1963, 1964, 1965, 1966, zdobywca Pucharu Polski 1965
Reprezentacja: 1 mecz/0 goli bie, jak sobie ułożę życie. Za bardzo ciągnęło mnie do tego lepszego świata. Całkiem nieźle grałem w piłkę, więc czułem, że mogę sobie poradzić w Niemczech. Ryzyko było, jednak wcale nie takie duże. Wierzyłem w siebie – argumentuje. W Górniku był ważnym piłkarzem, ale po czterech kolejnych tytułach mistrzowskich potrzebował też nowego impulsu. – Nie będę ukrywał, że na dodatek miałem dość skomplikowaną sytuację w reprezentacji. Trochę podpadłem i na kolejne powołania raczej nie mogłem liczyć, więc tym łatwiej podjąłem decyzję o wyjeździe za granicę. Co zbroiłem, że kadra się oddaliła?
Nic takiego. Młody byłem, dziewczyny mi się podobały – odpowiada dyplomatycznie i dość intrygująco.
Miał 23 lata i wszystko zaczynał właściwie od nowa, na dodatek z łatką uciekiniera, bo polskie władze państwowe takich jak on z pasją piętnowały. W Polsce był już znanym piłkarzem i to wszystko z pełną świadomością zostawił za sobą. – Jeżeli komuś się wydaje, że to łatwa decyzja, jest w błędzie. Natomiast choć nieźle zarabiałem w Górniku, od tej pory w Niemczech miałem zarabiać oczywiście nieporównywalnie lepiej – zaznacza.
Kruchy lód
Pochodzi z Bielszowic, dzisiaj to dzielnica Rudy Śląskiej. – Nie mieliśmy lekkiego dzieciństwa. Mama odeszła od ojca. Zostaliśmy z nim ze starszą siostrą. Ciężko pracował na kopalni, siostra sprzątała, gotowała. A ja? Ciągle podwórko i piłka. Zadań domowych nie musiałem robić, w ogóle nauczyciele przymykali oko, jak coś przeskrobałem. Kiedyś uratowałem dwoje dzieciaków, jak się lód pod nimi załamał. Wyciągnąłem ich w bezpieczne miejsce. Mówili, że spisałem się jak bohater, no to później miałem w szkole taryfę ulgową – przyznaje.
Najpierw był piłkarzem Wawelu Wirek, który w 1960 roku grał nawet w II lidze. – Po którymś z pierwszych meczów w gazecie napisali, że Słomiany był dla rywali skuteczną przeszkodą w zdobyciu bramki. Proste słowa, nic wielkiego, a czytałem to i byłem z siebie dumny. Nigdy tego nie zapomnę.
Kontrakt z Ruchem
Wreszcie zgłosił się po niego Ruch Chorzów. – Tata specjalnie się piłką nie interesował, bo cały czas tylko ta robota w kopalni, ale moje ciotki i wujkowie byli za Ruchem, więc zależało im, żebym w nim grał. Już nawet podpisałem papiery. I wtedy przyjechali po mnie ludzie z Górnika. Siedziałem wieczorem w domu z ojcem i zupełnie nie spodziewałem się takich gości. Powiedzieli, kim są i że mają ważną sprawę. Uznali, że przydałbym się im w Górniku na prawą obronę. Obiecali, że oni z Ruchem wszystko załatwią, odkręcą ten podpisany kontrakt, jeżeli tylko zgodzę się grać u nich. Gwarantowali takie same pieniądze, nawet trochę lepsze. Zaczęło mi się to podobać, ale jeszcze się zastanawiałem, bo już nastawiłem się na ten Ruch. Wtedy panowie, nie wiem, czy świadomie, sięgnęli po argument, który mnie, ciekawego świata chłopaka z Wirka, ostatecznie przekonał. „Górnik za chwilę leci na tournée do Ameryki. Jeżeli teraz podpiszesz umowę, polecisz z naszą drużyną”. Ja od razu z Górnikiem do USA?! No pewnie, że chciałem! Klamka zapadła, zostałem piłkarzem Górnika – wspomina. Najłatwiej byłoby stwierdzić, że w nowym klubie, który celował w największe krajowe sukcesy, został przyjęty z otwartymi