ERNEST MUCI – PROJEKT WIĘKSZY NIŻ LEGIA
Zczym Polakom kojarzy się Albania? Starszemu pokoleniu, przynajmniej części, pewnie z Enverem Hodżą. Komunistyczny dyktator, przerażony możliwością inwazji radzieckiej, nabudował tu kiedyś tyle schronów, że straszyć i szpecić będą najprawdopodobniej jeszcze przez dekady. Nie tylko w miastach, ale także w środku niczego – na zboczach gór czy nad pięknym morzem. Nastawiano tych potworów około 700 tysięcy (jeden przypadał średnio na 4 osoby), a kult ojca narodu osiągnął swego czasu koreańskie rozmiary Kim Ir Sena. Na szczęście to już historia. Dla naszej młodzieży ten kraj to teraz przede wszystkim szansa na ciepłe i tanie wakacje. Latamy wyleżeć się na plażę do Wlory czy Sarandy, ewentualnie odpocząć przez weekend w zmieniającej się Tiranie. Kibicom – już bez względu na wiek – ten zakątek Europy kojarzy się głównie z niedawną srogą lekcją w eliminacjach EURO, która ostatecznie pogrążyła Fernando Santosa. No i z Ernestem Mucim, o którym teraz słów kilka.
Klasę piłkarza często mierzy się jego popularnością. Na Roberta Lewandowskiego w Albanii parę lat temu dostałem między innymi solidną zniżkę na bazarku. Sprzedawczyni go podziwiała, a gdy usłyszała, że kupuje od niej Polak, dorzuciła dwa razy więcej pomidorów, niż powinna i worek cytrusów gratis. Bierz i nie pytaj, „Lewy” jest wielki! No proszę, jak kochają tu futbol...
Przy kolejnej wizycie postanowiłem sprawdzić, co wiedzą tu o swoim (tak mniemałem) nowym bohaterze i jednym z kluczowych graczy Legii. Spróbowałem zrobić mały test, a zacząłem go od lotniska. Młody człowiek przed terminalem sprzedaje w barku kanapki. „Ernest Muci? Kto? Nie, zupełnie nie znam”. Podobnie było w kiosku, a potem w autobusie, którym zbliżałem się do centrum stolicy. Ani kierowca, ani kilku pasażerów, których zapytałem po drodze, nie słyszeli o asie warszawian. Dziwne, zastanawiałem się, bo jak wcześniej czytałem w ojczyźnie, mówili o nim podobno wonderkid. No to kurczę jak to jest? Nikt cudownego dziecka nie rozpoznaje?! Dotarłem w okolice stadionu KF Tirana. Tu, myślę sobie, musi być już lepiej. Zaczepiam jednak kolejne trzy osoby i wciąż nic. Wreszcie na nazwisko Muci reagują chłopak z dziewczyną, a ich kciuki wędrują natychmiast w górę. Na obiekcie – widok jest ciekawy, na płycie stoi sobie pięć samochodów, a za bramką przyczepa kempingowa – trafiam na uprzejmego pana. Sugeruje, że zna i Ernesta, i jego rodzinę. Zje kanapkę, jeszcze coś tam wyłączy i za dwadzieścia minut chce mnie do niej zabrać. Grzecznie się wykręcam, słucham jedynie opowieści o talencie, skromności i sfokusowaniu Muciego na piłkę. No i o tym, że Legia to dla niego jedynie przystanek. Że mierzy zdecydowanie wyżej. W Anglię lub ewentualnie w Hiszpanię.
Może i tak, myślę sobie, ale na Premier League czy Laligę EM musi jeszcze trochę popracować. Nie wystarczy kulki trzymać króciuteńko przy nodze – to jego specjalność! – i parę razy w meczu dynamicznie szarpnąć. Wiem, że w Lidze Konferencji z Aston Villą 22-latek wyglądał tak, jak gdyby już teraz kosztował 30 czy 50 milionów funtów, lecz on sam na pewno zdaje sobie sprawę z jednego: piłka to proces, a nie kilka sekund euforii. Pamiętamy przecież odrzutowy rajd ze Spartakiem Moskwa jeszcze z epoki Czesława Michniewicza i to, co stało się później. Pomiędzy tymi pucharowymi wydarzeniami pojawiło się mnóstwo wątpliwości, problemów i pytań.
Na szczęście u Ernesta na co dzień dostrzegam także rozsądek i pokorę. To nie jest sportowiec traktujący Łazienkowską jako klasyczną stację przesiadkową. Czyli miejsca, gdzie zapakuje się kilka efektownych goli, minie kilkudziesięciu rywali, zrobi wiatrak z obrońców Puszczy czy Widzewa i będzie się wołać menedżera, by załatwiał następny transfer. Byle tylko więcej wpłynęło na konto. Ten zawodnik, tak czuję, chce się w naszej Ekstraklasie porządnie rozwinąć. I odejść wtedy, gdy rzeczywiście stanie się już dla niego za ciasna i gdy ani ona jemu, ani on jej nic już nie będzie w stanie zaoferować. Na ten moment moim zdaniem jeszcze poczekamy, chociaż jesienią wydaje mi się on bliżej niż dalej.
Techniką, to widać gołym okiem, Muci pasuje do innego świata. Na pewno do którejś z czołowych lig zachodnich. Podejście do gry, jeśli miałby się tam znaleźć, musi się jednak zmienić.
– Wiesz, czego mu dziś najbardziej brakuje? – zapytano mnie na boisku w Tiranie.
– Dla mnie przede wszystkim trochę skuteczności i może w pewnych sytuacjach zdecydowania – oceniłem, choć bardziej jako kibic, bo aż tak analitycznie to Legii na co dzień nie śledzę.
– Oglądam go w waszej lidze i ma ten sam kłopot co u nas. Czasami znika i nie ma go przez 20 czy 30 minut. U piłkarza z dorego zespołu nie może być takich dziur. Ale to inteligentny gość, też zdaje sobie sprawę, co powinien poprawiać. W porównaniu z tym, co było, dostrzegam duże postępy – usłyszałem na pożegnanie z jego dawnym klubem.
No cóż, Albańczycy to dziś w Europie jeden z ostatnich narodów, który lubi i potrafi ciężko pracować. Czasami wydawało mi się, że są jak niezasypiające nigdy mróweczki. 7/24 właściwie wszystko otwarte. Każdy chce pomóc, każdy chce zarobić, każdy chce być lepszy. Muci zna to nastawienie. I być może zdoła je wykorzystać i przekuć na coś większego. Znacznie większego niż Legia!