Waleczny samuraj z Zabrza
Forma Daisuke Yokoty w ostatnich meczach eksplodowała i jeśli ją utrzyma, Polska zapewne będzie jedynie przystankiem w jego karierze.
Piłkarze z Kraju Kwitnącej Wiśni raczej rzadko wybierają polskie boiska, choć – co ciekawe – pierwszy Japończyk w naszej lidze również grał w Górniku Zabrze. Wiosną 2004 na Rossevelta trafił Kimitoshi Nogawa, ale poza szybkością nic specjalnego nie pokazał. Prawie 20 lat później Daisuke Yokota ma szansę zapisać o wiele ciekawszą kartę. Przeżywa jedne z najwspanialszych chwil w dotychczasowej karierze. Do dwóch trafień z Rakowem, które dały Górnikowi wygraną z mistrzem Polski (2:1), w miniony piątek dołożył kolejne dwa w Łodzi w starciu z ŁKS (5:0). – Gdy jest w formie, patrzy się na niego z przyjemnością – chwali 23-letniego pomocnika trener zabrzan Jan Urban.
Na Łotwie zrobił furorę
Japończyk przybył do Europy w wieku zaledwie 18 lat. Pierwsze występy zanotował w młodzieżowej drużynie FSV Frankfurt, potem były rezerwy Carl Zeiss Jena, a z seniorską piłką zetknął się dopiero na Łotwie. Po półrocznym bezrobociu w styczniu 2021 podpisał kontrakt z tamtejszą Valmierą. Premierowy sezon nie był w wykonaniu Yokoty oszałamiający. Dwie asysty i żadnego trafienia w 22 meczach nie rzucały na kolana. Jurgis Kalns, który zastąpił Tamaza Pertię na stanowisku trenera, widział jednak w Japończyku duży potencjał. Jak się okazało, wykazał się niesamowitym trenerskim instynktem, bo w sezonie 2022 (liga na Łotwie rozgrywana jest systemem wiosna–jesień) Yokota błyszczał na całego w Virslidze (8 goli, 10 asyst), a jego Valmiera w wielkim stylu sięgnęła po mistrzostwo.
– Miał doskonały przegląd pola, widział bardzo dużo na boisku oraz był świetnym dryblerem. Utkwiła mi w głowie jego akcja w meczu z Mettą (6:1, dwie asysty Yokoty), gdzie ośmieszył obrońców rywali. Po takich akcjach było wiadomo, że długo na Łotwie miejsca nie zagrzeje – mówi nam Jan Gawlik, na co dzień mieszkający w Rydze wielki pasjonat lig bałtyckich i twórca Piłkarskiej Estonii.
Dobra gra i pozytywne opinie sprawiły, że Yokota mimo nie najlepszej znajomości angielskiego polubił się z Europą. Wiedział, że aby się rozwijać, czas zrobić kolejny krok i wybrać silniejszą ligę. Mając kilka ofert, zdecydował się na Górnika Zabrze.
– Zaraz po jego transferze rozmawiałem z Przemkiem Łagożnym, który pracował wcześniej w Spartaksie Jurmała, a więc widział Yokotę w akcji. Miał obawy, czy zawodnik z ligi łotewskiej odnajdzie się w Ekstraklasie, bo w przeszłości bywało z tym różnie. Jednak stwierdził, że dobrze, iż nie rzuca się od razu na głęboką wodę. Górnik był bardzo przemyślanym wariantem w rozwoju kariery – dodaje Rafał Kobza z Bałtyckiego Futbolu.
Przystanek Zabrze
Jednym z decydujących argumentów, dlaczego wybrał Górnika, był fakt, że miał tam możliwość występować ze swoim rodakiem. Pół roku wcześniej do Zabrza trafił bowiem Kanji Okunuki. Choć nie znali się wcześniej, starszy o rok Kanji również bardzo ucieszył się z takiego obrotu spraw, ponieważ o ile Yokota radził sobie z angielskim po japońsku, czyli „jako tako”, to Okunuki nie radził sobie wcale.
– We dwójkę zawsze raźniej. Przychodząc do kraju w zupełnie innym kręgu kulturowym, trzeba sobie poradzić z aklimatyzacją i on raczej nie miał z tym problemów. W szatni Górnika zresztą wszyscy się dość szybko i dobrze aklimatyzują. Jest ona mocno zagraniczna, ale Polaków też nie brakuje i może to jest klucz – mówi nam dyrektor sportowy Górnika Łukasz Milik. – Pamiętam, że kiedy odbierałem go z lotniska, w pierwszych słowach mówił, że bardzo lubi Europę i zawsze chciał tu grać. O Polsce wiedział niewiele, by nie powiedzieć nic, ale cieszył się na to wyzwanie. Japończykom jest zdecydowanie łatwiej, gdy mają obok siebie kogoś, kto myśli i mówi podobnie do nich. Teraz w drużynie najbliżej trzyma się z Lawrence’em Ennalim oraz Kryspinem Szcześniakiem, ale jest też bardzo lubiany przez Lukasa Podolskiego. „Poldi” grał w lidze japońskiej i czasami zwraca się do niego dowcipnie w tym języku. Yokota odbiera to jako duży dowód uznania i sympatii – dodaje Konrad Kołakowski, rzecznik prasowy zabrzańskiego klubu.
Drybler jakich mało
Transfer Japończyka przez wielu fachowców śledzących ten rynek piłkarski oceniany był jako jeden z najbardziej perspektywicznych w Górniku, a nawet strategicznych dla klubu w ostatnim czasie. Dominowało przekonanie, że ryzyko pomyłki jest w tym przypadku niewielkie. Dyrektor Górnika potwierdzał atuty wspomniane przez dziennikarzy wnikliwie śledzących łotewskie rozgrywki, dodając do nich dynamikę czy wygrywanie pojedynków. – Yokota jest bardzo mobilny, potrafi z piłką niezwykle szybko przemieszczać się w kierunku bramki. Gracz nietuzinkowy, który umie zrobić przewagę i zaskoczyć przeciwnika. Nie wygrywa warunkami fizycznymi, ale ma charakter walczaka, nigdy nie ustępuje. Czasami udaje się trafić z transferem nieoczywistym i tak jest w tym przypadku. Daisuke dość szybko zrozumiał naszą ligę i na pewno możemy być z niego zadowoleni, tym bardziej że jeszcze nie pokazał pełni swych możliwości – wymienia walory Yokoty Milik. W rundzie wiosennej poprzedniego sezonu zdobył dla zabrzan dwie bramki i miał dwie asysty, więc było całkiem obiecująco. Nieco niepokoju pojawiło się na początku obecnego sezonu, bo Japończyk mimo szczerych chęci nie błyszczał. W klubie zaczęto spekulować, czy wpływ na dyspozycję Yokoty nie miał transfer Okunukiego, który latem przeniósł się do Norymbergi. Przyczyną obniżki formy mogło być również przestawienie go wskutek wielu kontuzji w zespole na środek pomocy. Ta pozycja niezbyt mu odpowiadała, ale jak na potomka samurajów przystało, zaciskał zęby i nie załamywał się niepowodzeniami. One zdecydowanie bardziej wpędzały go we frustrację na samego siebie niż zniechęcenie. W momencie gdy wyleczył się Dani Pacheco, do zdrowia doszli inni zawodnicy, Yokota mógł wrócić na skrzydło i eksplodował formą. Trenerowi odpłacił za zaufanie ocierającymi się o perfekcję wspomnianymi występami przeciwko Rakowowi oraz ŁKS.
Wrodzony szacunek
Urban znalazł również dodatkowy sposób motywowania niemówiącego po polsku zawodnika. – On wie, co ma robić na boisku, czego od niego oczekujemy. Jak mu okazuję zadowolenie z dobrego występu? No oczywiście „na misia”. (śmiech) To dla niego najlepsza pochwała – przyznał szkoleniowiec, który ostatnio ma wyjątkowo dużo okazji do wyściskiwania swojego podopiecznego. Yokota jeszcze jednym zaskarbił sobie szacunek fanów Górnika. Gdy schodzi z murawy, zawsze kłania się kibicom na każdej z trybun. Szacunek widać u niego również na boisku, bo choć zbiera całkiem dużo żółtych kartek (w tym sezonie ma już trzy), to po faulu podchodzi i przeprasza rywala.
Czas na Bundesligę?
Yokota, kiedy trafił do Europy, podkreślał, że jego marzeniem i celem jest gra w jednej z pięciu czołowych lig. Jeśli utrzyma obecną formę, można być pewnym, że Górnikowi nie uda się go zatrzymać. 14-krotny mistrz Polski ma pierwszeństwo przedłużenia kontraktu, ale obecny obowiązuje tylko do czerwca przyszłego roku. – Toczą się rozmowy kuluarowe, ale wolimy tutaj za wiele nie zdradzać ani niczego nie przyspieszać. Chcemy, aby Daisuke grał w Górniku jak najdłużej, bo pomaga nam na boisku. Nie liczymy jeszcze pieniędzy, które ewentualnie moglibyśmy za niego zgarnąć. Nie jest tak, że już teraz musimy go sprzedać za wszelką cenę – odpowiada na temat ewentualnego transferu dyrektor Milik. – Myślę, że cel Yokoty to powrót do Niemiec, gdzie już wcześniej grał. Jeśli będzie się rozwijał w takim tempie, to może nawet klub z 1. Bundesligi się nim zainteresuje. Jeśli na koniec tego sezonu będzie miał lepsze liczby niż w Valmierze, piłkarski Zachód stanie przed nim otworem. Być może zrobi nawet większą karierę niż jego rodak i niedawny kolega z szatni Górnika, czyli Kanji Okunuki – spekuluje Gawlik.
– Nabrałem dużo pewności siebie. Wcześniej było trochę nerwów, potrzebowałem też chwili, by zgrać się z kolegami. Ostatnio czuję się naprawdę świetnie – podsumowuje swoje ostatnie występy sam zainteresowany.
Bez wielkiego ryzyka można stwierdzić, że to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy Japończyk, jaki kiedykolwiek grał w polskiej lidze.