MYŚLAŁ INDYK O NIEDZIELI, A W SOBOTĘ ŁEB MU ŚCIĘLI...
Trudno mi nawet policzyć, ile już nocy nie przespałem z winy Igi Świątek. Skoro się jednak kibicuje najlepszej obecnie polskiej sportsmence, śledząc jej tenisowe wyczyny, to trzeba być zdolnym do poświęceń. Wprost trudno uwierzyć, że WTA Finals z udziałem największych mistrzyń kortu urządzono w wietrznym i deszczowym Cancun. W warunkach, w jakich ewentualnie ścigają się kolarze, od których nie wymaga się przecież precyzyjnego ulokowania piłki. Cóż z tego, że Iga wychodzi do gry w eleganckich strojach swojego nowego „krawca”, skoro i tak musi wciąż wyglądać jak zmokła kura... Przy tej okazji przypomniałem sobie, że w czasach mojej młodości o stanie szczytowego bałaganiarstwa mawiało się: po prostu Meksyk...
Przesunięcie o jeden dzień niezwykle atrakcyjnego meczu Igi z liderką światowego rankingu, Białorusinką Aryną Sabalenką, można było skwitować staropolskim przysłowiem: myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli. Wydaje się, że szefostwo WTA całkowicie zepsuło swoimi posunięciami jubileusz swojego pięćdziesięciolecia. Pewnie cieszyłby się z tego amerykański złośliwiec, inicjator zawodowego tenisa – nieżyjący już Jack Kramer, który od początku lekceważył kobiece wydanie tego sportu i z wielką satysfakcją mówił o sobie, że jest męską szowinistyczną świnią. To na skutek jego lobbowania zarobki profesjonalnych tenisistek były początkowo dwa i pół raza mniejsze niż tenisistów, a w pewnym momencie nawet była to proporcja 1:12.
W książce „The Game: My 40 Years in Tennis” Jack pisze o tenisistkach z lekceważeniem, nie ukrywając jednak, że pod koniec lat 60. pomógł Billie Jean King i jej koleżankom po fachu w znalezieniu sponsorów i to on doradził w 1968 roku tej ówczesnej liderce, by wraz z koleżankami założyła własne stowarzyszenie, które poprowadziłoby cykl międzynarodowych turniejów. A sponsor znalazł się bardzo szybko, bo na babskie odbijanie piłki postawił Joseph Cullman, szef Philipa Morrisa, reklamując w ten sposób lubianą przez kobiety markę papierosów – Virginia Slims. I pomyśleć, że w tym samym czasie mieliśmy w Polsce rywalizację wyłącznie amatorską, a „Przegląd Sportowy” rozpoczął akcję przeciwko najpopularniejszym w Polsce papierosom („Sportom”), rzucając hasło: „Nie chcemy takich sportów!”. W czasach gdy Jack założył już swoją grupę profesjonalnych tenisistów, zwaną Cyrkiem Kramera, głównym medium na polu tenisowym był amerykański magazyn „World Tennis”, redagowany, jak na ironię, przez kobietę – Gladys Heldman, bardzo nielubiącą zawodowców. Gladys jednak w końcu zmieniła zdanie, gdy dzięki Jackowi zaczęła dostawać reklamy i ogłoszenia. Mimo wszystko przeciwko zawodowemu tenisowi najbardziej protestowano w USA i dziwnym trafem Kramer zdołał szybciej przebić się ze swą ideą otwartych turniejów w konserwatywnej Anglii. „Męska szowinistyczna świnia” okazała się w gruncie rzeczy matką chrzestną „babskiego” tenisa w formie profesjonalnej, a Kramer zaczął nawet sędziować pierwsze mecze pań, nim przeszedł na pozycję komentatora telewizyjnego. Billie Jean brała za zwycięstwo w turnieju 4000 dolarów, co było wtedy niemałą kwotą. A gdy 20 września 1973 roku pokonała w Houston weterana kortu Bobby’ego Riggsa w „bitwie płci” (Battle of Sexes), zarabiając 100 tys. zielonych, skończyło się lekceważenie kobiet z rakietą w ręku.
King została w Houston wniesiona na kort w lektyce w stylu Kleopatry. Teraz w Cancun nikomu by przez głowę nie przeszło, żeby wnosić w lektyce Świątek lub Sabalenkę, choć pula nagród w WTA jest nieporównywalnie większa niż 50 lat temu. Akurat jest wprost przeciwnie, bo zawodniczki, zamiast być traktowane jak królowe, czują się pokrzywdzone i traktowane instrumentalnie. Dziś na chwałę WTA gra ponaddwutysięczna armia tenisistek i jeśli są one niezadowolone, powinny same wziąć sprawy w swoje ręce, chcąc wykonywać zawód w ludzkich warunkach. I tak – w porównaniu z dawnymi czasami – nie muszą już narzekać na gorsze nagrody niż męskie, będąc w wielu wypadkach milionerkami, których galerię zapoczątkowała w 1982 roku Martina Navratilova, Czeszka przerobiona na Amerykankę.
Być może Iga i pozostałe aktorki wielkiego teatru WTA mogą żałować, że funkcji prezydenta stowarzyszenia i jednocześnie dyrektora wykonawczego nie piastuje już Stacey Allaster, za której czasów przychody firmy przekroczyły miliard dolarów, a tenis kobiecy dorównał popularnością męskiemu. Obecny prezydent Steve Simon przeprosił wprawdzie osiem tenisistek grających w finałowym turnieju w Cancun za fatalne warunki, ale przeprosiny to o wiele za mało.
Na koniec przypomnę, że w wielkim sporcie wyczynowym zdarzały się organizacyjne załamania, z reguły jednak było to związane z tzw. obiektywnymi okolicznościami. Na przykład w roku 1919, gdy szalała epidemia grypy, która doprowadziła do śmierci 50 mln ludzi na całym świecie, trzeba było wstrzymać finał hokejowego Pucharu Stanleya pomiędzy Seattle Metropolitans a Montreal Canadiens. Okazało się, że w pewnym momencie spośród zawodników tej drugiej drużyny tylko trzech pozostaje zdolnych do wyjścia na lód. NHL uznała rywalizację za nieukończoną, nie wskazując zwycięzcy. Na szczęście WTA jest dotknięte tylko zarazą organizacyjną, dlatego można się pocieszać, że w następstwie deszczów i wiatrów w Cancun przynajmniej nikt nie umrze.