POLOWANIE NA MŁODZIEŻOWCA
Dominik Marczuk nigdy w Jagiellonii nie zagrał jeszcze całego meczu, ale tylko raz zaczął ligowe spotkanie jako rezerwowy. Prawda wychodzi na jaw – wszystko wskazuje, że Adrian Siemieniec posadził go ten jeden raz na ławce, aby chłopak za bardzo nie odleciał. Metoda zadziałała. Problem wychowawczy? To wygląda raczej na działanie prewencyjne. Zawsze lepiej zawczasu wskazywać młodemu na czyhające zagrożenia niż reagować po fakcie. A dwudziestolatkowi z Międzyrzeca Podlaskiego miało prawo zaszumieć w głowie, bo w ostatnich miesiącach piłkarskie sprawy w jego życiu nabrały raptownego przyspieszenia. Wiosną grał sobie w pierwszoligowej Stali Rzeszów i był w kadrze narodowej U-20 Miłosza Stępińskiego, choć wcale nie należał do piłkarzy pierwszego wyboru, bo w rundzie wiosennej miewał swoje kłopoty. Troszeczkę głośniej zrobiło się o nim po emisji pierwszego odcinka filmowego reportażu „Razem Tworzymy Siłę”, kiedy decydenci Widzewa w niby zamkniętym gronie (bo jednak w obecności mikrofonu i kamery) dyskutowali o kandydatach do gry w ich drużynie. Wśród namierzonych piłkarzy padło nazwisko Marczuka. Ostatecznie trafił do Jagiellonii, ale obrazek dał wyobrażenie o skali zainteresowania tym piłkarzem – zapewne namierzył go niejeden dyrektor sportowy z PKO BP Ekstraklasy.
Stał się tym bardziej atrakcyjnym kandydatem, że z Rzeszowa odchodził za darmo, czyli po wygaśnięciu umowy, co niepomiernie zwiększało swobodę w wyborze nowego pracodawcy. Wrócił na Podlasie, ale rodzinne miasto musiał minąć aż o 150kilometrów, więc nie jest tak, że codziennie odwiedza kumpli z podstawówki. Jagiellonia jednak rzeczywiście okazała się dla niego klubem rodzinnym i swojskim. Na dzień dobry został obdarzony zaufaniem i skwapliwie z szansy skorzystał. Rozpanoszył się na prawej flance, drużyna mu pomogła, a on pomógł drużynie. Oczywiście pamiętał o nim też trener Stępiński. We wrześniu Marczuk strzelił gola w wygranym meczu z Portugalią (4:0), a w październiku był już w kadrze U-21. To oznacza, że nie zdążył zagrać w młodzieżówce prowadzonej przez Michała Probierza, ale nic straconego – jeżeli Probierz będzie miał wyniki, a Marczuk dobre noty w ligowych występach, na pewno spotkają się w jednej drużynie. Wiadomo w jakiej.
Portal Transfermarkt wycenia go na 800 tys. euro, a to oznacza tylko tyle, że za taką kwotę na pewno nie zostanie sprzedany. W styczniu 2020 roku Patryk Klimala odchodził z Jagiellonii do Celticu Glasgow za 4 mln euro, więc w tym przypadku należy przymierzać się do takiej kwoty. Jasne, że nie musi się udać, niezbadane są ścieżki rozwoju utalentowanych piłkarzy, lecz niechybnie mamy teraz czas inwestowania, a nie – jak to się okropnie określa – „spieniężania” walorów młodego piłkarza.
Na razie pokazuje on, że oprócz umiejętności piłkarskich nie brakuje mu też charakteru. Gdy zabrakło go w wyjściowym składzie na wyjazdowy mecz z Lechem Poznań (3:3), sprawę potraktował ambicjonalnie. Na boisko wszedł w 61. minucie, przy stanie 1:3 i zwłaszcza na tle wyjątkowo niemrawego Jose Naranjo, którego zastąpił, zaprezentował się bardzo dobrze. Przede wszystkim to on zapracował na rzut karny w ostatniej akcji meczu, który został zamieniony na wyrównującego gola. No a potem mieliśmy powrót do podstawowej jedenastki i udział przy kolejnych golach – „asysta” (po jego zagraniu piłkę do swojej bramki wepchnął Mariusz Malec) w starciu z Pogonią (1:2) oraz asysta i wypracowany rzut karny w spotkaniu ze Stalą Mielec (4:0). To pokazuje, że Marczuk nie ma zamiaru się zatrzymywać, a wręcz przeciwnie. Na świeczniku mogą być inni, choćby niesamowity Bartłomiej Wdowik, który doskonałością trafień z rzutów wolnych zaczyna się wyróżniać w całej Europie, ale 20-latek też zawzięcie wykonuje swoją robotę. Dodajmy, że mądrze go asekuruje Michal Sacek, czyli doświadczony defensor z niebagatelną przeszłością w Sparcie Praga, dlatego młody Polak może pracować nad rozwojem bez takiego stresu, który mógł być obecny przy boiskowej współpracy z innej klasy piłkarzem. Naturalnie, gdyby Jagiellonia nie miała w tym sezonie takich wyników, wychwalanie Marczuka brzmiałoby mniej wiarygodnie, a może w ogóle nie byłoby go za co chwalić. Trzeba jednak koniecznie zastanowić się nad skutkami i przyczynami. W ubiegłym sezonie atuty Jagiellonii – wcale nie tak liczne – były powszechnie znane. Teraz doszły nowe, które zadecydowały o znaczącym skoku jakościowym. Zostawmy tutaj na przykład Adriana Diegueza umiejącego jak mało kto w naszej lidze wyprowadzać piłkę ze strefy obronnej albo zagrać ją koledze „na nos”, przeszywając dwie linie. Otóż wiele dobrego dzieje się właśnie na skrzydłach Jagi. Nie dość, że wspomniany Wdowik przy stałych fragmentach gry działa z zegarmistrzowską precyzją, to właśnie Marczuk jest ciągle na etapie zaskakiwania rywali regularnością w nacieraniu z bocznego sektora i precyzją podań. Młody i do tej pory niepozorny chłopak bez trudu potrafi namieszać w głowach facetom, którzy na ligowej piłce zjedli zęby, a co dopiero dziwić się tym, którzy ciągle się jej uczą. Dla jednych i drugich rywalizacja z Dominikiem Marczukiem stała się wyzwaniem i jest to doskonałą wiadomością nie tylko dla Jagiellonii, ale dla wszystkich sympatyków polskiej piłki.