Reprezentacja Polski musi być jak rodzina
Ma 68 lat i powinien być na zasłużonej emeryturze, ale kiedy zadzwoniłem do niego po raz pierwszy, odebrał telefon i powiedział: „Nie mogę teraz rozmawiać, bo kołczuję. W piątek mamy ważny turniej”.
TOMASZ MOCZERNIUK: Kiedy był pan ostatni raz w Polsce?
LESZEK WRONA: Kilka lat temu, kiedy odeszła moja mama. A wcześniej to chyba w 2005 roku. Zadzwonił do mnie Krzysztof Warzycha i zaprosił na swój benefis. Byłem wówczas strasznie zajęty, ale „Guciowi” się nie odmawia. Kupiłem bilet i poleciałem na kilka dni. Zagrałem w meczu z udziałem jego kolegów z Panathinaikosu i naszych chłopaków z Ruchu. To był świetny pomysł i byłem mu wdzięczny za zaproszenie. Nie mógł o mnie zapomnieć, bo większość z goli w naszym mistrzowskim sezonie strzelił po moich dośrodkowaniach.
Ten tytuł wywalczyliście w 1989, tuż przed pana wyjazdem do USA. Miał pan wtedy 34 lata.
To było piękne zwieńczenie mojego drugiego pobytu w Ruchu. Wróciłem tam po kilku latach gry w Niemczech i najpierw spadliśmy do II ligi, ale potem błyskawicznie zrobiliśmy awans i w następnym sezonie wywalczyliśmy mistrzostwo Polski. To była niesamowita sprawa, bo w tamtym czasie Ruch został ukarany za ustawianie meczów zakazem transferów na kilka lat. Niechcący PZPN zrobił nam przysługę, bo ta sytuacja bardzo nas scaliła. Przed startem II ligi dołączyła do nas grupa wychowanków i wiedzieliśmy, że tylko wspólną ciężką pracą uda nam się cokolwiek osiągnąć. Taką filozofię wpajali nam trenerzy: Jacek Marciński oraz Jerzy Wyrobek i Henryk Wieczorek. Wygrywaliśmy i przegrywaliśmy razem. Starsi zawodnicy brali pod skrzydła młodych. Kluczem do naszego triumfu były więc: jedność, braterstwo, poświęcenie się dla drużyny i wspólnego celu. Wartości, których w dzisiejszej piłce nie ma.
Mówimy o Polsce czy Stanach Zjednoczonych?
I o tym, i o tym. W USA w Ajax Premier Leszek Wrona Soccer Academy szkolę dzieci od 8 do 18 lat. Nie nastawiam ich na wygrywanie, bo teraz najważniejsza jest nauka. Jednak widzę, jak są negatywnie nastawione do treningów i ciężkiej pracy. To też wina rodziców, którzy