DIABELSKIE SZTUCZKI
Najpierw spadliśmy z ekstraklasy, a za dwa lata w bardzo podobnym składzie zostaliśmy mistrzami Polski. Tej zagadki nigdy nie umiałem wytłumaczyć – opowiada Mirosław Bąk. Były snajper zdobywał wciąż ostatnie trofea dla Ruchu Chorzów, był reprezentantem Po
Na świat przyszedłem w Bytomiu, bo tam było najbliżej wolne miejsce w szpitalu na porodówce. No i został mi ten Bytom w papierach już na całe życie, ale moje miasto to Chorzów – uśmiecha się Mirosław Bąk. W tamtejszym Ruchu spędził szesnaście sezonów, zdobył mistrzostwo Polski i Puchar Polski, dwa razy awansował do ekstraklasy, w której strzelił 65 goli.
A jednak wcale nie próbuje tworzyć mitologii, do której idealnie pasuje każdy element piłkarskiego życia. Otwarcie przyznaje: ojciec kibicował Górnikowi Zabrze, więc i on jako dzieciak na zespół z Roosevelta patrzył z sympatią, czasem bywał na jego meczach. Mimo tylu lat spędzonych na Cichej nie jest wychowankiem Ruchu. – Zaczynałem w Chorzowiance, w zakładowym klubie kopalni Barbara-chorzów, graliśmy swoje mecze na stadionie przy ulicy Lompy. Wypatrzył mnie tam Alojzy Dzielong, który w Ruchu zajmował się między innymi szukaniem uzdolnionych chłopaków – tłumaczy.
Kopnął i wszystko ustąpiło
Była wiosna 1978 roku, miał wtedy niespełna 17 lat, a Ruch do ostatniej kolejki bił się o utrzymanie w ekstraklasie. W następnym sezonie zdobył jednak mistrzostwo Polski. – Ja nie zagrałem w żadnym ligowym spotkaniu, ale byłem w kadrze pierwszego zespołu. Często jeździłem na zgrupowania drużyny narodowej U-18, mam wrażenie, że spędzałem tam nawet więcej czasu niż w klubie. Tyle że w Ruchu też swoją robotę musiałem wykonać, szczególnie kiedy trenerem został Leszek Jezierski, który potrafił dokręcić śrubę – zauważa. Przyszedł wreszcie czas na debiut w ekstraklasie. Doskonale zapamiętał ten dzień. 6 września 1980 roku Ruch podejmował Arkę Gdynia. – Szykowałem się do kolejnego meczu na ławce. Jeden z naszych piłkarzy zgłosił problem żołądkowy, ale nie chodziło o napastnika, więc nawet ta informacja nie obudziła mojej czujności. I nagle trener Jezierski ogłasza w szatni: „Na prawej pomocy zagra Mirek Bąk”. Zmroziło mnie. Wychodziłem na boisko i różne myśli wirowały mi w głowie. Na szczęście chwila moment i grasz. Kopnąłem piłkę i wszystko ustąpiło, myślałem już tylko o meczu. Najważniejsze, że wygraliśmy 3:1 – zaznacza.
Ulubiony rywal
Dwa miesiące później w meczu z Motorem Lublin (2:0) strzelił pierwszego ligowego gola. Przed przerwą z rzutu karnego trafił Andrzej Buncol, a on po zmianie stron podwyższył prowadzenie. – Tak się składa, że w dniu moich 19. urodzin. A Motor stał się ulubionym rywalem, bo często strzelałem mu gole – dodaje. W następnym sezonie zdobył pięć bramek, z czego aż trzy w starciach z lublinianami. Gdy wskoczył do składu, nie miał już zamiaru oddawać miejsca. Najpierw grał u boku Tadeusza Małnowicza i Albina Mikulskiego, ale wreszcie pojawił się Krzysztof Warzycha. Z nim stworzył jeden z najciekawszych ligowych ofensywnych duetów na polskich boiskach w tamtych czasach. – Krzysiek był młodszy ode mnie o trzy lata, lecz od początku staliśmy się bardzo dobrymi kumplami. Ta przyjaźń przetrwała do tej pory.
Siedmiu wspaniałych
Był piłkarzem młodzieżówki U-21 i trafił też do pierwszej reprezentacji Polski. Antoni Piechniczek dał mu szansę 7 września 1983 roku w towarzyskim meczu z Rumunią (2:2). Na stadionie Wisły Kraków wystąpił w podstawowym składzie u boku sześciu medalistów rozegranego rok wcześniej mundialu w Hiszpanii. W 66. minucie, przy stanie 2:1 dla Polski, zmienił go Andrzej Pałasz, a więc medalista numer siedem. Napastnik Ruchu więcej meczów w kadrze już nie miał. – Przyjmuję to z pokorą, bo dobrze wiemy, jakiej klasy piłkarze grali wtedy w ataku reprezentacji: wspomniany Pałasz, Andrzej Iwan, Dariusz Dziekanowski i nieobecny w tamtym meczu z Rumunią Włodzimierz Smolarek. Próbowałem walczyć o miejsce, ale jak najbardziej rozumiałem, że inni piłkarze byli lepsi – tłumaczy. Być może jego historia w kadrze potoczyłaby się lepiej, lecz właśnie w sezonie, w którym w niej zadebiutował, doznał groźnej kontuzji kości śródstopia. – Całą rundę rewanżową miałem z głowy – podkreśla.
Z piekła do nieba
W sezonie 1985/86 był najlepszym strzelcem Ruchu i czołowym w całej lidze. Na koncie miał 12 goli. – To mój najlepszy sezon. Coraz lepiej współpracowałem z Krzyśkiem Warzychą. Mieliśmy dobrą drużynę, więc tym bardziej nie rozumiem, co się z nami stało w 1987 roku – przyznaje. Otóż Ruchowi przydarzył się pierwszy w dziejach klubu spadek do II ligi. W meczu barażowym o utrzymanie z Lechią Gdańsk (1:2) w Chorzowie Bąk strzelił gola, lecz nie ma to żadnego znaczenia w kontekście wyczynu Janusza Jojki. Bramkarz Ruchu tak wznawiał grę, że… ręką wrzucił piłkę do swojej bramki. – Czegoś takiego jak żyję nie widziałem, ale nie wierzę, że Janusz zrobił to specjalnie, a takie zarzuty się pojawiły. Chciał szybko rozpocząć akcję i koszmarnie się pomylił. Potem w szatni był totalnie przybity i proszę mi wierzyć, że nie wyglądał na kogoś, kto udaje – wspomina Bąk. W rewanżu też było 1:2 i Ruch nieodwołalnie wyleciał z ekstraklasy.
Na drugim froncie w cuglach wygrał rywalizację. A w ofensywie brylował tercet
Urodzony 23 listopada 1961 roku w Bytomiu; napastnik; kluby: Chorzowianka Chorzów (do 1978), Ruch Chorzów (1978– –90, 229 meczów/55 goli), Athinaikos (1990–95), Ruch Chorzów (1995–98, 48 meczów/10 goli ), Grunwald Ruda Śląska (1998–2001), Szombierki Bytom (2002–03)*
Mistrz Polski 1979, 1989, zdobywca Pucharu Polski 1996
Reprezentacja: 1 mecz/0 goli
* uwzględnione są mecze i gole tylko w najwyższej klasie rozgrywkowej w danym kraju
Krystian Szuster (14 goli) – Mirosław Bąk (10) – Krzysztof Warzycha (13). Trzej zawodnicy łącznie zdobyli 37 bramek. I teraz najistotniejsze: za rok Ruch, jako beniaminek, praktycznie w tym samym składzie, wywalczył mistrzostwo Polski! – Czyli najpierw byliśmy zespołem, który zasłużył na spadek, a dosłownie za dwa lata zasłużyliśmy na mistrza. Proszę wybaczyć, ale ja nie umiem sensownie tego wyjaśnić. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego tak dobra drużyna w 1987 roku spadła z ekstraklasy – otwarcie stawia sprawę Mirosław Bąk. Był jednym z tych wielu chorzowskich piłkarzy, którzy nagle wylądowali w piekle, a potem błyskawicznie znaleźli się w niebie.
Wyprawa do Grecji
W 1990 roku Mirosław Bąk podpisał kontrakt z greckim Athinaikosem. – Awansowali do najwyższej ligi i potrzebowali doświadczonego napastnika. Propozycję w ich imieniu dostałem od nieżyjącego już dzisiaj Janusza Ostera, który działał na rynku transferowym – wyjaśnia. W Grecji grał pięć lat. – Klub miał siedzibę w Wironas, na przedmieściach Aten, po sąsiedzku mieszkali Krzysiek Warzycha i Józef Wandzik, którzy grali w Panathinaikosie. Razem spotykaliśmy się na boisku jako przeciwnicy, ale znacznie częściej widywaliśmy się w wolnym czasie, z całymi rodzinami. Byliśmy bardzo zżyci, w nowym kraju trzymaliśmy się razem – opowiada.
Rok po przyjeździe Bąka jego Athinaikos jako finalista Pucharu Grecji zagrał w Pucharze Zdobywców Pucharów.
W pierwszej rundzie trafił na wielki Manchester United. U siebie zremisował, na Old Trafford też było bezbramkowo. Dopiero w dogrywce o awansie Czerwonych Diabłów przesądziły trafienia Walijczyka Marka Hughesa i Szkota Briana Mcclaira. – Liczyliśmy, że dotrwamy do rzutów karnych, ale jeszcze bardziej żałowaliśmy pierwszego meczu, bo w końcówce mieliśmy kilka świetnych okazji na zwycięstwo. Ja też jedną zmarnowałem – przyznaje.
W 1994 roku trenerem Athinaikosu został Jacek Gmoch. – Miał już wtedy w Grecji uznaną markę i dlatego z jego zatrudnieniem wiązano wielkie nadzieje. Niewiele z tego wyszło, bo zabrakło spodziewanych wyników. Narzucił piłkarzom ciężki reżim treningowy, który ja znałem z Polski, kiedy trzeba było zasuwać po górach w okresie przygotowawczym. Ciężary, kamizelki, całkiem niezły wycisk. W Athinaikosie to się nie przyjęło, nie szło nam, trener Gmoch nie przepracował nawet jednego roku – mówi Bąk.
Jaskółki Chorzów
Do Polski wrócił w 1995 roku, miał już 34 lata. – Ruch znowu spadł do II ligi i trener Jerzy Wyrobek zadzwonił z pytaniem, czy nie chciałbym znowu grać w jego drużynie. Zgodziłem się. Wszystkim mówiłem, że wracam po to, żeby po pierwsze wywalczyć awans, a po drugie zdobyć Puchar Polski, bo brakowało mi tego trofeum. Wszystko się udało – przypomina Bąk. W tym drugoligowym sezonie duet Mirosław Bąk-mariusz Śrutwa strzelił łącznie 43 gole! A w finale PP wracający do elity Niebiescy 16 czerwca 1996 roku na stadionie przy ulicy Konwiktorskiej w Warszawie pokonali GKS Bełchatów 1:0. Po awansie w ekstraklasie jako 36-latek strzelił 8 goli, a potem występował też w drugoligowym Górniku Halemba i – nawet po czterdziestce – jako grający trener w Szombierkach Bytom.
Gdy już skończył z graniem, ponownie wyjechał do Grecji. Aż na dziesięć lat. – Krzysiek Warzycha zaproponował mi pracę w jego akademii piłkarskiej. W końcu z całą rodziną uznaliśmy, że lepiej nam będzie jednak w Polsce – wyjaśnia.
Dziś już nie zajmuje się futbolem. – Przez kilka lat byłem trenerem żeńskiej drużyny UKS Jaskółki Chorzów. W 2018 roku awansowaliśmy do II ligi, ale w końcu wszystko się rozleciało, zabrakło finansów… Pracuję w administracji w firmie Geodis. Czy wybieram się znowu do Grecji? Nie wykluczam, ale to już tylko na wczasy – uśmiecha się Mirosław Bąk.