Prędzej czy później wrócę do Polski CABRERA
To dla mnie poniekąd zaskoczenie, że Legia czy Lech nigdy mnie nie chciały – mówi „PS” jeden z najskuteczniejszych hiszpańskich napastników, jacy występowali na boiskach PKO BP Ekstraklasy.
DANIEL SOBIS (DZIENNIKARZ ELEVEN SPORTS): Śledzi pan mecze Ekstraklasy?
AIRAM CABRERA: Mam aplikację w telefonie. W Polsce spędziłem naprawdę przyjemny czas i wiąże się z nią bardzo dużo miłych wspomnień. Oglądam czasami mecze, a z wynikami i tabelą jestem na bieżąco.
Grał pan w Koronie Kielce, Cracovii i Wiśle Płock. Której z tych drużyn wyniki sprawdza pan najpierw? Korony. Mam świetne relacje z Pawłem Golańskim, aktualnym dyrektorem sportowym w klubie, któremu mocno kibicuję. Czasami rozmawiamy o piłce, o konkretnych piłkarzach, zasięga mojej opinii. Jak mogę pomóc, to zawsze jestem do dyspozycji. Tak było w przypadku Nono, którego rekomendowałem Koronie, a który jest moim przyjacielem. W Cracovii spędziłem również fantastyczny czas, zresztą wtedy byłem w najlepszej formie. Piękne miasto, żyło nam się tam bardzo dobrze. Ale z mojej ekipy został chyba tylko jeden zawodnik, więc mam mocno ograniczony kontakt. Bardzo chciałbym odwiedzić wkrótce klub, zobaczyć, jak wygląda nowy obiekt treningowy. Może się uda.
W Polsce zaadaptował się pan w miarę szybko. Wielu piłkarzy potrzebuje znacznie więcej czasu. W czym tkwił pana sekret?
Z tą moją aklimatyzacją też do końca nie było kolorowo, zwłaszcza na początku, kiedy przybyłem do Kielc. Wtedy po raz pierwszy wyjechałem z Hiszpanii, więc jak doleciałem do Polski, wszystko było inne – kraj, kultura, jedzenie, ludzie. Ale ja zawsze powtarzam, że aby dobrze się zaklimatyzować w jakimś kraju, trzeba mieć otwarty umysł. Ważny jest też fakt, do jakiego miasta się przyjeżdża. Jak są to duże aglomeracje, to wiadomo, że większość ludzi porozumiewa się też w innych językach, są bardziej otwarci. W Kielcach to nie takie łatwe. Komunikacja na początku była dla mnie trudna, ale z każdym dniem starałem się zintegrować nie tylko z zespołem, z kolegami z drużyny, ale także z miastem, ludźmi. I finalnie się udało. Ale z tym jest bardzo różnie, wiadomo, że gracze z Hiszpanii piłkarsko dają jakość, ale adaptacja w obcym miejscu może być kłopotem, to jest bardzo indywidualna sprawa.
Czy po zakończeniu kariery zamierza pan być trenerem?
Chciałbym, dlatego że mógłbym przekazywać innym to, czego ja się nauczyłem. I dobrych rzeczy, ale też tych złych, aby przestrzec. Jednak od wielu lat lat wiodę życie piłkarza, a to jest czas wiecznie na walizkach, regularnie zmieniam miejsce, co powoduje niemały stres, więc myśląc o pracy trenera, trzeba pamiętać, że będzie podobnie. A może i nawet gorzej. Bo piłkarz ma kontrakt na określony czas i ta umowa musi być uszanowana. W przypadku trenera wystarczy, że przegrasz kilka spotkań i już wysyłają cię do domu. A to jest logistycznie zwykle skomplikowane, zabrać rodzinę, dzieci ze szkoły i tak dalej. I to mnie trochę blokuje. Bardziej interesuje mnie bycie dyrektorem sportowym, praca w dziale skautingu, zwłaszcza wyłapywanie talentów. Wydaje mi się, że mam do tego predyspozycje i dobre oko. I któregoś dnia chciałbym tego spróbować.
Przed przyjazdem do Polski znał pan jakiegoś polskiego piłkarza?
Niewielu. Oczywiście Roberta Lewandowskiego znałem. Ale pamiętałem też Wojciecha Kowalczyka za jego wąsy. Także Tomasza Frankowskiego, który grał w Tenerife. I niewielu więcej. Nie miałem pojęcia ani o Polsce jako kraju, ani o stylu piłki nożnej, życiu. Jeżeli chodzi o Hiszpanów, to był tu już Gerard
Badia, który przybył wcześniej i więcej nie pamiętam. Czyli stawałem się też trochę pionierem.
Z którym trenerem w Polsce najlepiej się pan dogadywał?
Miałem ich czterech, jeśli się nie mylę. Najlepiej rozumiałem się oczywiście z Marcinem Broszem, który mnie zatrudniał w Koronie. Przede wszystkim bardzo mi zaufał. A trzeba przyznać, że do lutego naprawdę mi nie szło. Któregoś dnia przed meczem zapukał do mnie do pokoju w hotelu i przez tłumacza rozmawialiśmy. Powiedział: „Airam, dałem ci duży kredyt zaufania, ale jak mi teraz nie pokażesz, że potrafisz dać dużo więcej drużynie, to będę musiał podjąć jakieś decyzje”. Wyszedłem na boisko zmotywowany, strzeliłem gola i miałem jeszcze asystę. Co prawda przegraliśmy, ale zagrałem naprawdę dobry mecz. Pamietam do dzisiaj tę rozmowę. Brosz zawsze był bardzo szczery. Poza tym Michał Probierz, człowiek instytucja, charyzmatyczny, nie ze wszystkimi miał po drodze, ale jest to bardzo, bardzo inteligentny trener. Mówiłem o tym wiele razy. Zawsze był perfekcyjnie przygotowany do każdego meczu, do każdej drużyny, miał każdego przeciwnika superprzeanalizowanego. A to jest esencja pracy trenera, przewidzieć, jak może zagrać rywal. Świetnie zarządzał drużyną. Nie dziwi mnie fakt, że został selekcjonerem reprezentacji Polski. Jestem pewien, że jeśli da mu się pracować, to osiągnie z Polską sukcesy. Podoba mi się, jaką pracę wykonał w Rakowie
Częstochowa Marek Papszun. Mam do niego ogromny szacunek.
Utrzymuje pan nadal kontakty ze swoimi byłymi kolegami z polskich klubów?
Tak. Z Nemanją Markoviciem, z którym się zaprzyjaźniłem podczas mojego pobytu w Koronie. Był moim tłumaczem, bo trochę mówił po hiszpańsku, a ja oczywiście nie znałem żadnego słowa po polsku. Ale dobre kontakty mam nadal także z Michałem Helikiem, Bartkiem Wdowiakiem czy Sergiu Hancą. Jestem kontaktowym człowiekiem, więc staram się utrzymywać dobre relacje ze wszystkimi kolegami.
Czy kiedykolwiek miał pan ofertę z Legii Warszawa czy Lecha Poznań?
Z tego, co wiem, to nie. I muszę przyznać, że jest to poniekąd dla mnie zaskoczenie, bo wydaje mi się, że zrobiłem wszystko, aby na takie zainteresowanie zasłużyć. Wielu piłkarzy, którzy strzelali gole w innych ekipach, a strzelali ich i tak mniej ode mnie, trafiali do Legii, jak Jose Kante, Carlitos, Rafa Lopes. I to jest coś, czego żałuję, bo uważam, że liczby, jakie potrafiłem wykręcić w danych klubach, powinny stanowić przynajmniej podstawę do zainteresowania moją osobą. Zwłaszcza w okresie gry w Cracovii i Koronie. Ale muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z mojej kariery w Polsce i zachowuje tylko miłe wspomnienia.
Obecnie gra pan w Atletico Sanluqueno. Kiedy planuje pan zakończyć karierę?
Nadal gram i na tym się koncentruję, ale muszę przyznać, że jakiś czas temu zastanawiałem się już nad końcem. Futbol na przestrzeni lat bardzo się zmienił, coraz więcej do powiedzenia mają ego piłkarzy, ludzi związanych z piłką. A ja tego nie lubię, męczy mnie to. Nie chciałem brać w tym udziału. Ale zadzwonili do mnie działacze z Sanluqueno, gram blisko domu, z ludźmi których lubię, szanuję i naprawdę cieszę się chwilą. Powiem szczerze, że musiałoby się wydarzyć coś naprawdę niespodziewanego, abym nagle zakończył karierę, teraz o tym nawet nie myślę. Cieszę się każdą chwilą na boisku. Zdrowie mi dopisuje, pomagam drużynie, strzelam gole, dopóki nie przyjdzie jakiś młodzian i mnie wygryzie ze składu, to nie składam broni.
Czy kiedyś zobaczymy Airama Cabrerę jako dyrektora sportowego albo trenera w jakimś polskim klubie?
Bardzo bym chciał, powiem więcej: mam takie przeświadczenie, że moja przyszłość będzie w jakimś stopniu związana z Polską. Moja żona marzy o tym, abyśmy zamieszkali w Krakowie. Jesteśmy zauroczeni tym miastem, a i ludzie tam są fantastyczni. Uważam, że mógłbym wiele dać piłce nożnej w Polsce i mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi to dane. Nie wiem, czy jako dyrektor sportowy, czy może w dziale skautingu, ale myślę, że prędzej czy później do Polski wrócę.