URODZONY POD SZCZĘŚLIWĄ GWIAZDKĄ
Urodziłem się w Wigilię i wierzę, że dzięki temu w życiu mogę liczyć na szczęście. A Wigilia odkąd pamiętam, była dla mnie dniem potrójnych prezentów, bo rano był prezent na imieniny, po południu na urodziny, a wieczorem na gwiazdkę – uśmiecha się Adam Majewski. Były piłkarz m.in. Wisły Płock, Lecha i Legii, a obecnie trener młodzieżowej reprezentacji Polski 24 grudnia kończy 50 lat.
Adam Majewski mieszkał po sąsiedzku ze stadionem Wisły Płock, więc ten klub był mu chyba pisany. – Nasz blok był najbliżej stadionu, wystarczyło tylko przejść przez plac. A po drugie: stadion Wisły został zbudowany na dożynki w 1973 roku, a więc wtedy, gdy ja się urodziłem, co oczywiście również nadawało jakąś szczególną więź. W końcu ma tyle lat co ja. To jednak jeszcze nie wszystko. Otóż jednym z budowniczych tego stadionu był mój świętej pamięci tata – wymienia coraz ważniejsze argumenty. Nic dziwnego, że zaczął trenować w Wiśle, podobnie zresztą jak jego o dwa lata starszy brat. W Płocku zawsze należy brać pod uwagę lokalną fascynację futbolem i piłką ręczną, zatem szczypiorniak dla chodzącego jeszcze do podstawówki Adama też się liczył, ale nie tylko.
– W szkole średniej występowałem w drużynie koszykarskiej jako rozgrywający i otrzymałem nawet propozycję gry w klubie z zaplecza polskiej ekstraklasy, będąc już w tym czasie reprezentantem kraju U-18 w piłce nożnej – wspomina. Wyróżniał się na tle rówieśników do oczywistego momentu, kiedy coraz istotniejszą rolę zaczęły odgrywać warunki fizyczne. Koledzy znacząco urośli, więc z tym większą pasją zaczął się poświęcać futbolowi.
Gol z rzutu rożnego
– Miałem 17 lat, kiedy byłem już w zespole seniorów, a w 1994 roku awansowaliśmy do ekstraklasy. To był awans pierwszy w historii i tym piękniejszy, że nieoczekiwany, bo sezon wcześniej drużyna broniła się przed spadkiem do III ligi. Przeżywaliśmy wielkie święto. Stadion miał 12 tysięcy miejsc, a pojawiło się na nim 20 tysięcy ludzi, żeby wspólnie z nami się cieszyć. Takie wspomnienia zostają na całe życie – zapewnia. Był jeszcze młody, ale czuł się coraz pewniej, grał już w juniorskich i młodzieżowych zespołach narodowych, co też dodawało wiary w siebie. – Z przejściem z juniorów do seniorów nie miałem żadnego problemu, poszło bardzo płynnie – zaznacza.
Wisła, a ściślej Petrochemia, bo tak wówczas brzmiała oficjalna nazwa, w elicie nie zdołała przetrwać do drugiego sezonu, lecz
Majewski na krajowej scenie zaprezentował się obiecująco. Nie do niego należało strzelanie goli, a jednak 21-letni środkowy pomocnik w meczu z Rakowem Częstochowa (4:1) zdobył dwie bramki, które przesądziły o najwyższym zwycięstwie Nafciarzy w całym sezonie. – Pierwszego gola strzeliłem bezpośrednio z rzutu rożnego. To była piłka „odchodząca”, tak ją zamierzałem zagrać, ale przelała mi się na zewnętrzną stronę buta, odbiła się od bliższego słupka i wpadła do siatki. Drugi gol? Dostałem podanie od bramkarza, przebiegłem z piłką pół boiska, ale odległości między rywalami były tak duże, że minąłem tylko dwóch i już byłem na wysokości pola karnego. Nie zmarnowałem okazji – relacjonuje.
Podejrzenie urwania nogi
W ekstraklasie Adam Majewski czuł się jak ryba w wodzie. – Byłem drobnym zawodnikiem, często narażałem się na faule, ale ryzyko było większe w drugiej lidze, bo dawniej sędziowie brutalnie grającym zawodnikom pozwalali na więcej. Musiałoby być podejrzenie urwania nogi, żeby agresor dostał kartkę. Do tego trzeba dodać, że mówimy o czasach, w których panoszyła się korupcja, bardziej obecna na zapleczu, gdzie rzadko pojawiały się kamery telewizyjne. W ogóle dziwna sprawa, że częściej niż dzisiaj wygrywali gospodarze. Pasowała mi ekstraklasa również pod tym względem, że w niej można było więcej pograć w piłkę – tłumaczy.
Spadek musiał być dojmującym przeżyciem, bo na dole tabeli był olbrzymi ścisk, a Wisła zajęła czwarte miejsce od końca – spadały właśnie cztery drużyny. Gdyby
* uwzględnione są mecze i gole tylko w najwyższej klasie rozgrywkowej w danym kraju wygrała ostatni mecz ze Stalą w Mielcu, miałaby pewne utrzymanie, ale skończyło się na 1:1.
Adam Majewski nie chciał już wracać do II ligi i nie miał problemów ze znalezieniem nowego pracodawcy. – Chciał mnie Lech, ale Wisła długo się sprzeciwiała. W końcu przeniosłem się na Bułgarską, a w odwrotnym kierunku po kilku miesiącach podążył Ryszard Remień, mój serdeczny kolega – opowiada.
Drzymała wykupił kartę
Lech mu bardzo odpowiadał. Doceniał renomę tego klubu, format drużyny, duży stadion, atmosferę tworzoną przez kibiców. – Rok wcześniej moja obecna małżonka dostała się na AWF w Poznaniu, tak że wszystko ułożyło się idealnie – podkreśla. Kolejorz miał interesujący skład. Z Pawłem Wojtalą, Bartoszem Bosackim, Waldemarem Krygerem, Krzysztofem Piskułą, Jackiem Dembińskim, Mirosławem Trzeciakiem, Piotrem Reissem, długo by wymieniać. – A potem dochodzili następni, przede wszystkim Maciek Żurawski. Tylko że trafiliśmy na czasy, kiedy Lech był niestety biedny. Tworzyliśmy świetnie rozumiejącą się grupę, graliśmy na boisku tak, jakby to było w hali. Co z tego jednak, jeżeli co chwila kogoś sprzedawano. Nie było szans, aby ten złożony z wielu młodych poznańskich zawodników zespół okrzepł i osiągał coraz lepsze wyniki. Dopiero gdy Amica weszła do Kolejorza, wszystko się odwróciło, ale mnie już wtedy w klubie nie było – uściśla.
On za to miał epizod w Dyskobolii Grodzisk Wlkp., w 1998 roku. Jak sam przyznaje, potrzebował takiej zmiany, ale i tak szybko wrócił na Bułgarską. – Pan Zbigniew Drzymała wykupił moją kartę zawodniczą, lecz był moment, że stał się współwłaścicielem Lecha, więc za pół roku ponownie byłem w Kolejorzu. Relacje pana Drzymały z innymi biznesmenami zaangażowanymi w Lechu jednak dość szybko się ochłodziły i nie było szans, bym został w tym klubie – relacjonuje.
Jeden raz u Janasa
Był 1999 rok. Zbigniew Drzymała sprzedał Adama Majewskiego do Legii Warszawa. Zaczynał się nowy, bardzo ważny i najlepszy etap w karierze wychowanka Wisły Płock, bo zaakcentowany mistrzostwem Polski i występem w pierwszej reprezentacji kraju. – Trafiłem do kolejnego wielkiego polskiego klubu, który przed każdym nowym piłkarzem stawia ogromne wymagania i niechętnie wybacza błędy. Poradziłem sobie w tej rzeczywistości. Mogę tylko żałować, że skończyło się na jednym mistrzowskim tytule, ale wtedy bardzo silna była Wisła Kraków, w którą duże pieniądze zainwestował Bogusław Cupiał – przypomina. 14 lutego 2003 roku wyszedł w podstawowym składzie reprezentacji Polski w towarzyskim meczu z Macedonią (3:0). Z Biało-czerwonymi pracował już Paweł Janas, po przejęciu kadry od Zbigniewa Bońka, który zaskakująco zrezygnował z funkcji selekcjonera. – Dlaczego nie zagrałem w kolejnych meczach? Przepraszam, ale to jest raczej pytanie do Pawła Janasa. Od kilku selekcjonerów słyszałem, że jestem blisko kadry, a jednak wydaje mi się, że potem o braku powołań decydowały moje niepozorne warunki fizyczne. Mam wrażenie, że czasem liczyły się waga i wzrost, a nie umiejętności techniczne. Nie twierdzę, że byłem nie wiadomo jakim piłkarzem, ale jako zawodnik środka pola o dyspozycjach maratończyka zawsze grałem i poświęcałem się dla drużyny. W kontekście kadry mimo wszystko widzę jednak szklankę do połowy pełną, bo jestem dumny, że zadebiutowałem w pierwszej reprezentacji. Ilu piłkarzy chciałoby być na moim miejscu – argumentuje.
W Grecji z Barceloną
Po czterech sezonach spędzonych w Legii wyjechał na pierwszy i jak się okazało jedyny zagraniczny kontrakt. Miał już niemal 30 lat i został piłkarzem Panioniosu, greckiego klubu z aglomeracji ateńskiej. W zespole trafił na znajomych z polskiej ligi – Arkadiusza Klimka i Brazylijczyka Giuliano, z którym grał w Legii.
– Już wcześniej miałem propozycje z zagranicy, ale Legia stawiała cenę zaporową za transfer. W końcu wygasła moja umowa, a działało już prawo Bosmana. Mogłem iść do ligi francuskiej, niemieckiej, lecz Grecy byli najkonkretniejsi – tłumaczy. Panionios nie jest specjalnie znanym klubem w Polsce, jednak Majewski słusznie zauważa, że w Grecji ma swoją renomę ze względu na bogatą historię, został założony już w 1890 roku. Zagrał z tą drużyną w Pucharze UEFA, w drugiej rundzie tych rozgrywek rywalizował z Barceloną Franka Rijkaarda (0:3, 0:2).
W Grecji była jednak tylko do grudnia tego samego roku, a więc raptem niewiele ponad cztery miesiące. – Klub miał problemy finansowe, nie płacił piłkarzom. Ówczesny prezes Panioniosu był jednym z pierwszych skazanych za korupcję. Mogłem zostać, przenieść się do innej drużyny, ale z żoną stwierdziliśmy, że jednak lecimy do Polski – opowiada.
Powrót do domu
Po raz drugi wylądował w Wiśle Płock. – Chciała mnie znowu Legia, ale ze względu na sentyment postanowiłem wrócić w rodzinne strony. Myślałem, że tam skończę karierę, ale ktoś nie dotrzymał słowa, wyszło jak wyszło. W każdym razie w następnym sezonie byłem w dobrze mi już znanym Lechu Poznań – przypomina. Nie zmienia to faktu, że ostatnie ligowe mecze zagrał jednak ponownie w Wiśle Płock, co tylko ostatecznie potwierdziło, że to w jego życiu zdecydowanie najważniejszy klub. W wieku 37 lat już definitywnie skończył z grą w piłkę. Rozpoczął nowy rozdział – pracy szkoleniowej, która obecnie zaprowadziła go na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski U-21.