Pogoń na zakręcie
Poprzedni sezon przyniósł ogromne straty dla Pogoni Szczecin. Kibice Dumy Pomorza muszą liczyć się z tym, że zimą z klubu może odejść Wahan Biczachczjan.
Nieco ponad dwa tygodnie temu, 19 grudnia 2023 roku Pogoń Szczecin na konferencji prasowej, gdzie głos zabrali Jarosław Mroczek oraz Tomasz Brzozowski, ogłosiła, że w sezonie 2022/23 klub odnotował stratę w wysokości 27,49 mln złotych. Wprawdzie powyższe zdanie nie brzmi optymistycznie, ale prezes i przewodniczący rady nadzorczej Portowców jednocześnie zapewnili, że sytuacja Dumy Pomorza nie jest zagrożona.
Zabrakło transferu wychodzącego
Na samym wstępie konferencji przedstawiono sześć powodów, przez które Pogoń zanotowała tak duże straty. Pierwszy z nich to brak dużego transferu wychodzącego w tym okresie (różnica z prognozą 12,4 mln). Słusznie zauważono, że jest to zdecydowanie największa przyczyna straty, którą zanotował klub. Tym bardziej że w poprzednich latach Portowcy pokazali, iż potrafią wychować piłkarzy i potem sprzedać ich do zagranicznego klubu. – Chcemy być realistami. Rynek transferowy cały czas się zmienia i nie mam na myśli tylko Polski, ale też wiele innych krajów w Europie. Obecnie trudno sprzedać zawodnika za satysfakcjonująca kwotę. Tak naprawdę w Europie można to zrobić tylko do Wielkiej Brytanii – powiedział Mroczek. Prezes Pogoni wprawdzie nie chciał rozpędzać się w swoich wypowiedziach na temat transferów, przyznając, że to działka dyrektora sportowego Dariusza Adamczuka, ale powiedział, że podobny problem ominie klub w kolejnym sezonie. To dzięki sprzedaży Mateusza Łęgowskiego oraz Sebastiana Kowalczyka, którzy latem przenieśli się odpowiednio do Salernitany i Houston Dynamo.
Okoliczności transferów obu zawodników były jednak nieco inne, niż zakładał klub. Łęgowski został sprzedany, ponieważ trafiła się taka okazja. Pogoń wcale nie zamierzała oddawać go podczas letniego okna, ale Salernitana wyłożyła na stół takie pieniądze (3 mln euro), że klub i piłkarz postanowili z tego skorzystać. – Po odejściu Łęgowskiego musieliśmy działać na rynku bardzo szybko, aby pozyskać Fredrika Ulvestada. Norweg nie trafiłby do nas, gdyby nie odejście Mateusza – mówił otwarcie w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” rzeczony wcześniej dyrektor Adamczuk.
Z kolei odejście Kowalczyka ciągnęło się od kilku lat. W pewnym momencie wydawało się, że rozwój pomocnika się zatrzymał i trudno będzie na nim zarobić, ale ostatecznie doszło do jego transferu do MLS, na którym Pogoń zarobiła 500 tysięcy euro. – Sprzedaliśmy go już nie jako młodzieżowca, tylko jako piłkarza, za którego można było uzyskać znaczące przychody. Decyzje, które podejmujemy na przyszłość, dotyczą tego, że chcielibyśmy, aby w naszej drużynie było trochę więcej młodych zawodników i regularnie grających wychowanków – mówił Mroczek.
Biczachczjan zwolni miejsce dla wychowanka?
Ostatnie słowa cytowanej wyżej wypowiedzi prezesa Mroczka o regularnie grających wychowankach są bardzo ważne. Niewykluczone, że w trakcie zimowego okna dojdzie do transferu wychodzącego, który nie tylko pozwoli zarobić Pogoni na już, lecz także zagwarantuje jej pieniądze na przyszłość. Mówiąc wprost – potencjalne odejście Wahana Biczachczjana oznaczać będzie nie tylko gotówkę z samego transferu, ale również zwolnienie miejsca na boisku dla wracającego po kontuzji młodzieżowca Marcela Wędrychowskiego. 24-letni reprezentant Armenii ma za sobą bardzo udaną rundę. Przede wszystkim udało mu się wskoczyć do podstawowego składu Dumy Pomorza. W poprzednich sezonach znacznie częściej pełnił rolę „superrezerwowego”, z której zresztą wywiązywał się świetnie. Umowa Biczachczjana z Pogonią kończy się w czerwcu 2025 roku, więc zima wydaje się być dobrym momentem na sprzedaż piłkarza.
Nie jest wielką tajemnicą, że do Szczecina wpłynęły już oferty za tego zawodnika, ale póki co żadna nie zadowala Pogoni. – Potwierdzam, że w naszych planach jest sprzedaż przynajmniej jednego gracza, lecz raczej nie będziemy w jego miejsce ściągali kogoś, bo mamy młodych zawodników – opowiadał Mroczek.
Prezes miał na myśli wspomnianego już Wędrychowskiego. 21-latek udanie rozpoczął sezon, ale w sierpniu nabawił się kontuzji obojczyka, która wykluczyła go z gry na całą rundę jesienną. Wiosną ma powalczyć o powrót do składu, ale trzeba pamiętać, że od 8. kolejki i spotkania z Koroną Kielce (3:1) Jens Gustafsson uparcie stawia na żelazną jedenastkę. Szwedzki trener dokonywał w niej zmian tylko wtedy, gdy był do tego zmuszony, bo na przykład któryś z jego piłkarzy musiał pauzować za kartki.
Kłopot z młodzieżowcami
Mimo że akademia Pogoni Szczecin wyrobiła sobie wspomnianą markę, to obecnie ma duży kłopot z grą młodzieżowców oraz wypełnieniem odpowiedniego limitu minut, aby nie zapłacić kary. Po 19 rozegranych meczach młodzieżowcy Portowców mają raptem 1091 minut, co oznacza, że nie udało się wypełnić nawet połowy wymaganych 3000 minut. Wszystko wskazuje na to, że na koniec sezonu Duma Pomorza będzie mogła jedynie zmniejszyć karę finansową (wysokość zależy od tego, ile minut zabraknie do wypełnienia limitu), bo jej uniknięcie wydaje się mało realne.
– Czy będzie odgórny przykaz, żeby grać młodszymi zawodnikami? Dyrektor sportowy codziennie rozmawia z trenerem na takie tematy. Nie mam wątpliwości, że są w tej kwestii wyciągane wnioski – stwierdził Mroczek. Plany Pogoni, aby wypełnić wspomniany limit, pokrzyżowała nie tylko kontuzja Wędrychowskiego, lecz także niespodziewane odejście Łęgowskiego oraz słaba dyspozycja Bartosza Klebaniuka. Wobec burzliwego rozstania z Dantem Stipicą to właśnie młody bramkarz szykowany był na „jedynkę” pomiędzy słupkami bramki Pogoni, ale sierpniowe spotkania szybko pokazały, że 21-latek nie jest jeszcze gotowy do regularnej gry na najwyższym poziomie.
Wracając do listy powodów, które wygenerowały duże straty za ubiegły sezon, władze Pogoni również nawiązały do klasyfikacji Pro Junior System. Brak 3. miejsca w PJS oznaczał dla klubu utratę około 1 mln złotych.
Następny sezon nie przyniesie strat?
Czterema innymi powodami, które zostały przedstawione na konferencji władz Pogoni, były: brak pozyskania partnerów z czubka piramidy (brak przychodów na poziomie łącznym 5 mln zł, zmiana sposobu księgowania występów w Lidze Konferencji Europy uzgodniona z biegłym rewidentem (2,3 mln zł), utrata 3. miejsca w PKO BP Ekstraklasie, która zmniejszyła przychód klubu o 3,5 mln zł oraz dodatkowe koszty związane z inwestycjami po wejściu na nowy obiekt i zarządzanie stadionem (ok. 2 mln zł).
Problem z pozyskaniem partnera głównego rozwiązano w sierpniu, kiedy ogłoszono, że została nim marka Toyota Kozłowski. W poprzednich latach, po wypowiedzeniu umowy przez Grupę Azoty w lipcu 2020 roku, Portowcy nawiązali współpracę z wieloma mniejszymi partnerami. Utrata 3. miejsca w poprzednim sezonie ligowym to z kolei nawiązanie do błędu sędziego Tomasza Kwiatkowskiego, który w 33. kolejce nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla szczecinian w meczu z Górnikiem Zabrze przy wyniku 1:1. Ostatecznie Portowcy przegrali tamto spotkanie i w tabeli wyprzedził ich Lech Poznań. W ostatniej serii gier Pogoń musiała liczyć na potknięcie Kolejorza, ale ten pewnie ograł Jagiellonię. O tym, jak bolesne dla Dumy Pomorza może okazać się zakończenie rozgrywek tuż za podium, już latem niejednokrotnie sygnalizował Adamczuk.
Dwie ostatnie pozycje dotyczą dzierżawy stadionu w Szczecinie i kompleksu boisk przy Twardowskiego na 12 lat, co kosztuje klub około 750 tysięcy złotych rocznie oraz zmiany sposobu księgowania przychodów z gry w europejskich pucharach. Wcześniej władze Portowców przypisywały je do sezonu, w którym udawało się wywalczyć promocję gry w eliminacjach. Teraz zmieniono koncepcję i klub będzie zapisywał przychody z gry Europie do sezonu, w którym faktycznie tam wystąpił.
Klub jednocześnie przedstawił główne zdarzenia, które ukształtują wynik finansowy w sezonie 2023/24. Według prezesa Mroczka ich realizacja przebiega pomyślnie. – Dobre wiadomości są takie, że obecnie realizujemy plan wykonania budżetu na obecny sezon i chcemy zakończyć go z wynikiem dodatnim. Oczywiście istnieje wiele zmiennych, główną z nich jest wynik sportowy, ale też na tym etapie kolejnego sezonu możemy powiedzieć, że widzimy, iż jesteśmy na plusie – uspokoił Mroczek, który wraz ze swoimi wspólnikami poszukuje inwestora mogącego w najbliższych latach przejąć ich akcje.